Rok, który ocalił system

Zdarza się, że historycy mają kłopot z wybraniem najważniejszego wydarzenia epoki. Bliżej czasów nam współczesnych kłopoty są większe, bo poszerza się świat oraz liczba dokumentów i świadectw. Powoduje to, że mamy do czynienia z prawdziwą proliferacją faktów, zjawisk, obrazów i bohaterów. Nie wiem więc, czy rok 1956 można zapisać wśród tych, w których miały miejsce wydarzenia najwyższej wagi, czy też należy relegować go do drugiego rzędu.

23.10.2006

Czyta się kilka minut

Budapeszt, 23 X 1956 r.: pierwsza wieolka demonstracja na Węgrzech pod hasłem solidarności z Polską; w tle pomnik gen. Józefa Bema /fot. S. Kowalski /
Budapeszt, 23 X 1956 r.: pierwsza wieolka demonstracja na Węgrzech pod hasłem solidarności z Polską; w tle pomnik gen. Józefa Bema /fot. S. Kowalski /

Był on bowiem "tylko" fragmentem, choć w istocie zwieńczeniem rozpoczętej w 1953 r. odwilży, czyli pierwszej fazy destalinizacji, która objęła większość państw komunistycznych, a zaczęła się w Związku Sowieckim. Choć oczywiście nikt wówczas nie mógł tego przewidzieć, ale w 1956 r. państwo to znajdowało się niemal dokładnie w połowie swego istnienia: od rewolucji bolszewickiej minęło 39 lat, do ostatecznego rozpadu zostało 35.

Arytmetyka taka nie ma, rzecz jasna, większego sensu, ale przytaczam ją, gdyż w tym kontekście warto zwrócić uwagę, iż wielu badaczy (także publicystów czy komentatorów) uważa, że to właśnie w 1956 r. rozpoczęło się "odchodzenie od komunizmu". Czy też raczej, że był to początek powolnej drogi do przekształcenia się systemu dyktatorskiego i terrorystycznego w demokratyczny.

Nie będę się wikłał w debatę, która znajduje się pod silną presją poglądów politycznych czy ideowych. Chcę jednak stwierdzić, że nie podzielam takiej opinii. Nie znaczy to, że neguję znaczenie wydarzeń z 1956 r. dla historii poszczególnych państw komunistycznych, dla systemu jako takiego, a biorąc pod uwagę rolę Związku Sowieckiego i innych państw komunistycznych w świecie - także dla dziejów XX wieku. Wręcz odwrotnie. Mam jednak poważne wątpliwości, czy twierdzenie o decydującej roli wydarzeń z 1956 r. jest zasadne, a zwłaszcza czy można mówić o jakiejkolwiek świadomej polityce komunistycznych centrów władzy, której celem byłaby demokratyczna transformacja.

Polski rozdział

Sławetny i arcyważny rok 1956 zaczął się 24 lutego, gdy Nikita Chruszczow, I sekretarz KC sowieckiej partii komunistycznej, wygłosił na zamkniętym posiedzeniu XX Zjazdu referat "O kulcie jednostki i jego następstwach". Co do tego nie ma wątpliwości, aczkolwiek należy mocno podkreślić, że proces destalinizacji rozpoczął się blisko trzy lata wcześniej.

Nie można jednak w równie jednoznaczny sposób wskazać daty zakończenia tego roku. Oczywiście nie w sensie kalendarzowym, ale politycznym. Biorąc pod uwagę znaczenie wydarzeń w Polsce i na Węgrzech - w krajach, które wywarły znaczący wpływ na przebieg 1956 r. - być może za jego koniec należy przyjąć połowę grudnia, gdy Polska podpisała z ZSRR układ o stacjonowaniu na jej terytorium armii sowieckiej (17 grudnia), a w pacyfikowanych Węgrzech przeprowadzono ostatni strajk powszechny (11-12 grudnia). A może połowę stycznia 1957 r., gdy w Polsce odbyły się wybory parlamentarne uważane za dowód wejścia w okres stabilizacji, w Budapeszcie zaś wykonano pierwsze wyroki śmierci na dowódcach powstańczych, co było symbolem brutalnej normalizacji, która miała trwać kilka lat.

Patrząc na wydarzenia w szerszym planie, za zamknięcie tej fazy destalinizacji można uznać eliminację z sowieckiego kierownictwa jej przeciwników, czyli "antypartyjnej grupy" Mołotowa i Kaganowicza (połowa czerwca 1957 r.). A może wręcz zarysowanie się - jesienią 1957 r. - konfliktu sowiecko-chińskiego? Jednak z punktu widzenia naszej debaty poszukiwania takiej daty w zbyt ogólnej perspektywie nie mają chyba sensu. Przyjmijmy więc połowę grudnia.

Skoro wiemy już mniej więcej, kiedy miał miejsce rok 1956, zajmijmy się tym, co się w nim działo. Nie będę podejmować wywodu chronologicznego obejmującego wszystkie państwa komunistyczne. Chcę wskazać tylko niektóre z ważniejszych wydarzeń i zjawisk w skali porównawczej po to, by wyraźniejszy stał się "polski rozdział" w księdze, którą można zatytułować: "Świat komunistyczny w 1956 r.". Chcę przedstawić pokrótce to, co działo się w innych krajach, gdyż nie powinniśmy zapominać, iż to, co wydarzyło się między Bugiem a Wisłą, było fragmentem ogólniejszego procesu. Na wydarzenia w naszym kraju wywierały wpływ zdarzenia w innych krajach - przede wszystkim w Związku Sowieckim, a jesienią także węgierskie. Z kolei to, co działo się w Polsce, wpływało na inne państwa.

W latach 1948-1955 sowietyzowano wszystkie europejskie kraje komunistyczne (z wyjątkiem Jugosławii, która realizowała własny, także totalitarny projekt). Partie komunistyczne zmonopolizowały władzę, upaństwowiono gospodarkę, poddano ją scentralizowanemu zarządzaniu i w znacznym stopniu zmilitaryzowano, zaczęto kolektywizować rolnictwo, zreorganizowano struktury państwa, społeczeństwo znajdowało się w stanie nieomal codziennej mobilizacji, terror był powszechny, gdy do więzień wtrącano zarówno przywódców komunistycznych, jak i kardynałów czy biskupów, mnożyły się procesy pokazowe.

Jednym słowem następowało daleko idące "ujednolicenie" tych państw. Jednak z różnych powodów (nie sposób ich tu wymienić) nie wyeliminowało to wszystkich odmienności. Zresztą i w samym Związku Sowieckim istniały różnice np. między Gruzją i Estonią. Skoro istniały różnice, to oczywiste jest, że także proces destalinizacji miał odmienny zakres i odbywał się w różnym tempie.

Trud tłumaczenia zbrodni

Nic więc dziwnego, że w "dniu pierwszym" 1956 roku w różnych krajach komunistycznych Europy panował nieco odmienny stan rzeczy i niejednakowe były reakcje na tajny referat Chruszczowa. Niejednakowe, ale w pewnym stopniu podobne.

Niemal wszędzie w marcu lub kwietniu odbyły się posiedzenia komitetów centralnych partii, podczas których mniej lub bardziej obszernie omawiano "nauki płynące z XX Zjazdu", krytykowano lub potępiano "kult jednostki" oraz wynikające z niego "błędy i wypaczenia". Niekiedy wskazywano osoby odpowiedzialne za terror, przez który rozumiano - za przykładem tajnego referatu - na ogół wyłącznie represje wobec działaczy komunistycznych. Tak było w Bułgarii, gdzie odsunięto na boczny tor do niedawna wszechwładnego Wyłko Czerwenkowa, czy w Czechosłowacji, gdzie usunięto ze stanowisk Alexeja Čepičkę, ministra obrony. Zdarzało się, że odpowiedzialnością obarczano tych, którzy sami stali się ofiarami represji. Tak było w Czechosłowacji, gdzie za osobę odpowiedzialną uznano Rudolfa Slánskiego, skazanego i straconego jeszcze w końcu 1952 r. Prawie wszędzie też miały miejsce rehabilitacje niektórych straconych działaczy komunistycznych (jak Trajczo Kostowa w Bułgarii czy László Rajka na Węgrzech). Część pozostałych przy życiu - ale nie wszystkich - wypuszczano z więzień (jak Ladislava Novomeskiego w Czechosłowacji). Zresztą niektórych skazanych komunistów oswobadzano już w 1954 r. (np. Jánosa Kádára na Węgrzech czy Władysława Gomułkę w Polsce). W paru krajach ogłoszono amnestię (np. w NRD objęła 21 tys. osób).

Wszędzie występował, choć miał różny zasięg, ferment części środowisk intelektualnych, studenckich, a nawet partyjnych. W Budapeszcie od marca 1956 r. zaczęła się seria publicznych debat w świeżo powstałym Klubie Petöfiego, który założyła komunistyczna organizacja studencka. W niektórych z nich uczestniczyło kilka tysięcy osób. Na zjeździe pisarzy czechosłowackich w wyborach do zarządu związku najwięcej głosów dostał bezpartyjny poeta Jaroslav Seifert (późniejszy laureat Nobla), który wygłosił przemówienie utrzymane w radykalnie antystalinowskim tonie, a niektóre fragmenty ulicznego święta studenckiego Majales przypominały antypaństwowe wystąpienia. Na zjeździe pisarzy węgierskich jeden z mówców stwierdził, że aktualnie urzędujący sekretarz generalny partii Mátyás Rákosi "ma krew na rękach". Studenci i młoda inteligencja burzyli się od Sofii przez Bukareszt po Berlin.

Jednym z elementów sprzyjających wzrostowi postaw nonkonformistycznych było przekazywanie informacji o "tajnym referacie" Chruszczowa. Chcąc nie chcąc, kierownictwa partyjne niemal wszystkich państw komunistycznych (z wyjątkiem Albanii) wzięły na siebie niewdzięczny trud wytłumaczenia choć części zbrodni. Miało to dla nich znaczenie dla wyjaśnienia narodom nie tylko, dlaczego tak wiele było ofiar represji, ale i w celu zrzucenia odpowiedzialności na Stalina czy Berię. Chodziło także o kanalizowanie niezadowolenia z sytuacji gospodarczej, a ściślej rzecz biorąc z niedostatków życia codziennego i po prostu biedy. Wszędzie jednak starano się filtrować przekazywane informacje o zawartości referatu, m.in. przygotowując dla partyjnych propagandzistów specjalne "bryki" i wysyłając w teren czołowych działaczy.

Szukanie kozłów ofiarnych

Niemniej dyskusje nad referatem - a raczej nad tym, co z niego zostało przedstawione - były na ogół żywe. Słuchacze zadawali wiele niewygodnych pytań, pojawiały się żądania nie tylko zadośćuczynienia ofiarom represji, ale także ukarania winnych. Niekiedy dyskutanci domagali się zmian nie tylko personalnych, ale także - jak w Czechosłowacji - zwołania nadzwyczajnego zjazdu partii komunistycznej.

Szczególne znaczenie miały dyskusje nad referatem Chruszczowa w Polsce, gdzie kierownictwo PZPR podjęło bezprecedensową decyzję o przetłumaczeniu i rozdaniu między partyjnych aktywistów 3 tys. egzemplarzy broszury z pełnym tekstem. Z uwagi na zainteresowanie nakład został zwiększony. Podobno jego część można było kupić na warszawskich bazarach - i to najprawdopodobniej z Polski referat "wyciekł" na Zachód.

W niektórych krajach dyskusje te dawały asumpt do poruszenia sprawy podległości danego państwa Związkowi Sowieckiemu, a więc do podjęcia kwestii suwerenności. Szczególnie często głosy takie pojawiały się w Polsce. Zarówno reperkusje debat nad "tajnym referatem", jak i wystąpienia na zjazdach pisarzy czy podczas zebrań klubów i organizacji młodzieżowych, a także niektóre artykuły utrzymane w tym samym duchu, docierały do szerszych gremiów dzięki cytowaniu ich i omawianiu przez zachodnie radiostacje (głównie BBC i Wolną Europę) nadające w językach narodów Europy Środkowej. Audytorium tych radiostacji gwałtownie się powiększyło.

Nie bez poważnych trudności, liderzy komunistyczni kontrolowali jednak bieg wydarzeń - czy to dawkując ustępstwa i zezwalając na istnienie "wentyli bezpieczeństwa" (jak Klub Petöfiego), czy to "dokręcając śrubę". Tak było w NRD, gdzie w ciągu wiosny i lata 1956 r. aresztowano kilkudziesięciu spośród najbardziej aktywnych studentów i zaostrzono cenzurę. W utrzymaniu wydarzeń pod kontrolą istotną rolę odgrywała sytuacja w samych kierownictwach partii komunistycznych. W wielu z nich pojawiły się rozbieżności co do wyboru kierunków działania, zakresu ustępstw i zasięgu zmian w zarządzaniu gospodarką.

Wystąpiły także elementy rywalizacji personalnej, której sprzyjało poszukiwanie kozłów ofiarnych, gdyż oczywista była tendencja do obarczania odpowiedzialnością kogoś innego. Francuska badaczka Muriel Blaive, autorka książki "Une déstalinisation manquée. Tchécoslovaquie 1956", stawia nawet tezę, że tam, gdzie miały miejsce głębsze podziały na szczytach partyjnej hierarchii, destalinizacja zaczęła stopniowo przybierać coraz szerszy zasięg i stawała się coraz głębsza, a jesienią przekształciła się w masowy ruch społeczny. Do tej diagnozy, jak sądzę trafnej, dodałbym, iż na dynamikę wpływała obecność (lub nieobecność) osób, które mogły się stać - i ostatecznie stały się - alternatywami dla aktualnych wodzów: Imre Nagy na Węgrzech i Gomułka w Polsce.

Wydaje się, że aż do końca czerwca 1956 r. nie wystąpiły jakieś drastyczne różnice w rozwoju sytuacji w poszczególnych krajach. Nawet tam gdzie proces destalinizacji był najbardziej zaawansowany - jak w Polsce - wciąż jeszcze nie został przekroczony punkt, po którym nie ma powrotu do status quo ante. Niechętne lub wręcz wrogie temu procesowi ośrodki w kierownictwach partyjnych - a także w aparatach partyjnych, instytucjach bezpieczeństwa państwowego czy w wojsku - były wszędzie stosunkowo silne.

Wszyscy - zarówno zwolennicy bardziej znaczących zmian, jak i obrońcy dotychczasowego stanu rzeczy - patrzyli na to, co dzieje się w Moskwie. Tam zaś Chruszczow wciąż nie był całkowitym panem sytuacji.

Poznański impuls

Niewątpliwie zmiany w Polsce zaszły dosyć daleko: stosunkowo szeroko upowszechniono "tajny referat", zwolniono z więzień ostatnich komunistów, ogłoszono amnestię dla więźniów politycznych (nie objęła jednak wszystkich), dokonano zmian personalnych w organach prokuratury i sądownictwa. Odsunięto Jakuba Bermana, jednego z najbardziej odpowiedzialnych za zbrodnie systemu, i aresztowano paru wysokich funkcjonariuszy bezpieczeństwa. Wyraźnie zelżała cenzura, dzięki czemu możliwe były bardziej śmiałe wypowiedzi na tematy społeczne i gospodarcze. Powstawały - bez zachęty, ale i bez sprzeciwu władz - niezależne kluby dyskusyjne. Ożywiały się debaty prasowe (ale raczej nie w dziennikach, tylko w tygodnikach, wśród których kilka - na czele ze studenckim "Po prostu" - zdobyło znaczną popularność).

Można uznać za pewne, że Polska znajdowała się - jeśli tak można powiedzieć - w awangardzie destalinizacji, ale chyba nie "uciekła" jeszcze zbyt daleko od reszty państw komunistycznych. W rankingu tym na szarym końcu była Albania faktycznie tkwiąca wciąż w stalinizmie.

Uważam, że momentem przełomowym była rewolta robotników i mieszkańców Poznania, która wybuchła 28 czerwca. Wprawdzie została szybko stłumiona przez wojsko (kosztem kilkudziesięciu zabitych) i nie rozszerzyła się na inne ośrodki przemysłowe, dała jednak kolejny - po XX Zjeździe - silny impuls do zmian.

Przede wszystkim była świadectwem, jak powierzchowne były zmiany dotychczasowe, skoro potępiająca "błędy i wypaczenia" władza musi wysyłać wojsko na ulice. Po wtóre fakt, że bunt podnieśli robotnicy, był uderzeniem w legitymizację władzy i partii, która przecież nazywała się partią robotniczą. Propagandowe manewry, by odpowiedzialnością za rewoltę obciążyć "imperialistów", były przyjmowane na ogół ze sceptycyzmem czy wręcz uważane za kolejne kłamstwo.

Jakkolwiek po pewnym czasie napięcie społeczne nieco opadło, w przekonaniu wielu Polaków do starych zbrodni reżimu doszła nowa - i atmosfera pozostawała wciąż w stanie podgrzania. Może jeszcze gorętsza była w środowiskach partyjnych, gdyż w łonie rządzącej elity debata na temat przyczyn rewolty i sposobu jej stłumienia pogłębiła dotychczasowe podziały. Różnice te stawały się tym wyraźniejsze, że chyba większość komunistycznych liderów zaczęła sobie zdawać sprawę, iż w Polsce mają miejsce równocześnie kryzysy społeczny i polityczny, które mogą przerodzić się w kryzys całego systemu.

Ale impuls rewolty poznańskiej nie musiał działać jednokierunkowo, to znaczy ku pogłębieniu i przyspieszeniu zmian. Początkowo stało się nawet odwrotnie. Nawet w Polsce środowiska przeciwne destalinizacji wciąż miały poważne znaczenie, choć o układzie sił na szczytach władzy decydowali w istocie umiarkowani centryści, zwolennicy przemian wyważonych i powolnych. Znajdujący się w elicie władzy zwolennicy zmian byli zdetonowani charakterem tego, co stało się w Poznaniu: zdobyciem przez tłum broni, atakiem na gmach urzędu bezpieczeństwa, hasłami antysowieckimi, śpiewaniem przez demonstrantów pieśni religijnych.

W pozostałych państwach reakcja władz partyjnych była jednakowa: dwa dni po zdławieniu rewolty organy centralne wszystkich partii potępiły "imperialistycznych siewców zamętu", nawoływały do czujności oraz ostrzegały, że brak pryncypialności w działaniach partii i "rozdyskutowanie" sprzyjają "wrogiej robocie". Na czele, rzecz jasna, znajdował się Związek Sowiecki, gdzie 30 czerwca opublikowano specjalną deklarację KC KPZR. Węgierscy historycy uważają nawet, że kierownictwo w Budapeszcie przeżyło "szok poznański", a i dla społeczeństwa był to ważny sygnał.

Jednak wszędzie, z wyjątkiem Polski i Węgier, dosyć skutecznie zablokowane zostały próby (na ogół nieśmiałe) zmobilizowania przez kontestatorów szerszych grup społecznych. Zwolennikom zmian nigdzie nie powiodło się - najczęściej nawet tego nie próbowali - wyjście poza wąski krąg części partyjnych intelektualistów, pisarzy czy studentów z wydziałów humanistycznych.

Narasta napięcie

Jeśli więc mowa o "poznańskim impulsie" w sensie pchnięcia zmian do przodu, to dotyczył on przede wszystkim Polski, choć nie ominął również Węgier. Wobec stanowiska większości tamtejszego kierownictwa, które uważało, że należy usunąć osobę najbardziej skompromitowaną, w końcu lipca ustąpił ("z powodu stanu zdrowia") Rákosi, a w odnowionym kierownictwie znaleźli się jego niedawni więźniowie (Kádár i György Marosán).

Na Węgrzech ferment wśród intelektualistów nie ustawał, przywódcy lawirowali, spełniając niektóre żądania, wśród których największe znaczenie pod względem oddziaływania na społeczeństwo miała zgoda na uroczysty pogrzeb powieszonego pięć lat wcześniej Rajka. W pogrzebie uczestniczyły setki tysięcy ludzi i trudno powiedzieć, czy przyszli po to, by oddać hołd komuniście zamordowanemu przez jego towarzyszy, czy aby zaprotestować przeciwko systemowi, który na główny instrument walki politycznej wybrał karę śmierci. Byli i tacy, i tacy, ale chyba raczej chodziło o protest niż uczczenie zamordowanego.

Pogrzeb odbył się 6 października, a 10 dni później pojawił ruch studencki, który na krótki czas przejął polityczną inicjatywę. Na kolejnych wyższych uczelniach odbywały się wiece, podczas których następowała szybka eskalacja żądań: aż po wolne wybory i wycofanie wojsk sowieckich, których liczba na Węgrzech zwiększyła się po opuszczeniu przez Sowietów Austrii. Były to całowieczorne, a czasami całonocne gorączkowe debaty. Ostatnia, z udziałem kilku tysięcy osób, odbyła się na politechnice budapeszteńskiej 22 października.

W Polsce wydarzenia też zrazu nie biegły zbyt pospiesznie, choć jak twierdzą świadkowie, wyczuwało się oczekiwanie, że nastąpi jakiś kolejny - po Poznaniu - punkt krytyczny. Dotychczasowi promotorzy zmian, czyli intelektualiści, młoda inteligencja i studenci, zdołali podjąć - owocną - próbę nawiązania kontaktu z robotnikami. Miało to miejsce głównie w Warszawie, gdzie w jednej z największych fabryk znajdował się młody, energiczny i sprzyjający zmianom sekretarz partii: Lechosław Goździk.

Znaczenie dla mobilizacji społecznej miały coroczne, sierpniowe, uroczystości religijne w Częstochowie, gdzie nie tylko zjawiły się setki tysięcy pielgrzymów, ale na podium stał pusty fotel przeznaczony dla przebywającego od trzech lat w areszcie prymasa Wyszyńskiego. Leżała na nim wiązanka białych i czerwonych kwiatów. Kierownictwo partii czuło narastanie atmosfery napięcia i może bardziej niż ktokolwiek obawiało się "nowego Poznania".

A zapewne jeszcze bardziej rozpoczęcia (1 października) roku akademickiego.

Rzeczywiście: ledwo studenci pojawili się na uczelniach, zaczęły się zebrania, a wnet wiece, organizacja młodzieży komunistycznej szła w rozsypkę, pojawiły się głosy, że należy ją jako skompromitowaną po prostu rozwiązać. Równie niepokojące, choć nie tak spektakularne, były odgłosy dochodzące ze wsi: we wrześniu, po zakończeniu żniw, 12 tys. chłopów złożyło podania o wystąpienie z kołchozów. Jeden z kamieni węgielnych polityki stalinowskiej rozpadał się w proch.

Rządząca ekipa znalazła jednak sposób - jak się okazało skuteczny - na wykonanie manewru, który miał ocalić system: 12 października w posiedzeniu Biura Politycznego wziął udział Gomułka, któremu zaledwie dwa miesiące wcześniej zwrócono legitymację partyjną. Trzy dni później pojawił się ponownie w tym gronie, co tym razem ujawniono w komunikacie prasowym.

Od tej chwili żądanie jego powrotu na stanowisko przywódcy partii - a więc i państwa - stało się najpopularniejszym z żądań, które coraz częściej i coraz śmielej wysuwano.

Polska weszła w okres mobilizacji, wieców, zebrań, debat i kłótni.

Flaga z wyciętym godłem

Moment kulminacyjny nadszedł 19 października. Tuż przed rozpoczęciem obrad Komitetu Centralnego (VIII Plenum) PZPR, na którym - jak wszyscy oczekiwali - Gomułka miał objąć stanowisko

I sekretarza, pojawiła się w Warszawie liczna delegacja sowiecka z Chruszczowem na czele, ale także z marszałkami i generałami, a niektóre jednostki wojsk sowieckich stacjonujących w Polsce ruszyły w stronę stolicy kraju.

Nie wnikając w szczegóły: ów dramatyczny epizod skończył się - jeśli tak można powiedzieć - dobrze, to znaczy doszło do porozumienia: Sowieci zaakceptowali decyzję Polaków o zmianach personalnych, a czołgi zaczęły wracać do koszar.

21 października Komitet Centralny wybrał w tajnym głosowaniu nowy skład Biura Politycznego. Gomułka dostał 74 głosy na 75 głosujących. Jeszcze przez kilka tygodni kraj żył w stanie emocji i napięcia, odbywały się niezliczone zebrania i wiece, parokrotnie dochodziło do incydentów (jak atak na konsulat sowiecki w Szczecinie czy zniszczenie stacji zagłuszającej w Bydgoszczy), następowała gorączkowa wymiana kadr na najróżniejszych szczeblach (m.in. wyjechali z Polski prawie wszyscy sowieccy oficerowie służący w Wojsku Polskim, w tym minister obrony Rokossowski). Do stolicy powrócił prymas Wyszyński i doszło do porozumienia między partią a Kościołem. Rozpadł się niemal całkowicie system kołchozowy.

W połowie listopada polska delegacja z Gomułką na czele przebywała w Moskwie, a jej powrót do kraju zamienił się w triumfalny przejazd na trasie Brześć-Warszawa: Gomułka był witany niemal jak Piłsudski, który pokonał bolszewików. Różnica była taka, że Gomułka sam był bolszewikiem.

W tym wszystkim, co działo się w drugiej połowie października, doszło do niespodziewanego - ale jednak naturalnego - powiązania wydarzeń w Polsce z sytuacją na Węgrzech. 22 października w "Szabad Nép", największym węgierskim dzienniku i organie partii komunistycznej, ukazało się przemówienie Gomułki wygłoszone na plenarnym posiedzeniu KC dwa dni wcześniej. Na zakończenie wspomnianego już wiecu na politechnice, który odbył się tego samego dnia, uchwalono przeprowadzenie nazajutrz manifestacji poparcia dla zmian, które następowały w Polsce. Na miejsce tej manifestacji wybrano plac, na którym stał pomnik gen. Józefa Bema, bohatera powstania polskiego z lat 1830-31 i węgierskiego 1848-49. Główne hasło pochodu, który przeszedł przez centrum miasta, i wiecu brzmiało: "Polska dała nam przykład!".

Pod pomnikiem zgromadziły się dziesiątki tysięcy osób, z przyniesionych flag ludzie wycinali godło oparte na sowieckich wzorach i zostawiali tylko narodowe barwy. Krzyczano "Precz z Rosjanami", "Rákosi do Dunaju", "Jesteś Węgrem - jesteś z nami". Wieczorem tłum przeniósł się pod parlament, gdzie zgromadziło się około 200 tys. mieszkańców Budapesztu. Obalono ogromny pomnik Stalina. Tłum zaatakował siedzibę radia, którego kierownictwo odmawiało nadania informacji o wiecu i żądaniach. Ochrona otworzyła ogień do demonstrantów.

Rozpoczęło się powstanie.

Węgrzy jak Polacy

Węgierskie kierownictwo postanowiło zastosować "polską drogę": późnym wieczorem na premiera powołano Nagya, który wprawdzie nie był - jak Gomułka - więźniem stalinowskim, ale w 1955 r. został potępiony i wyrzucony z partii. Wydarzenia potoczyły się jednak inaczej niż nad Wisłą, zapewne dlatego że taktykę tę zastosowano zbyt późno, dopiero gdy pojawiła się potężna presja społeczna. Swoją rolę odegrała być może także różnica osobowości: twardy Gomułka potrafił narzucić - nie tylko partyjnym towarzyszom, ale i Polakom - swój sposób na wyjście z kryzysu, zaś intelektualista Nagy pozwalał się unosić wydarzeniom.

Na Węgrzech protest społeczny przekształcił się w narodowe powstanie, a Moskwa już 23 października przestała zajmować się kłopotami w Polsce, gdyż "problem węgierski" okazał się bardziej palący i niebezpieczny. Atak wojsk sowieckich na Budapeszt oraz powołanie marionetkowego rządu Jánosa Kádára były szokiem dla Polaków - i także dla polskich komunistów. Poza wyrazami poparcia, poza wysyłaniem na Węgry krwi, lekarstw i żywności, Polska nie mogła uczynić więcej.

Być może gdyby taki obrót wydarzeń, jak w Polsce i na Węgrzech, miał miejsce również w Czechosłowacji, sprawy potoczyłyby się inaczej. Nie ma jednak co do tego pewności. Pewne jest natomiast, że "przykład węgierski" stał się dla Gomułki doskonałym argumentem w jego walce ze środowiskami domagającymi się uczynienia "drugiego kroku": radykalnych zmian politycznych. Sowiecka interwencja zademonstrowała bowiem, że imperialne centrum nie pozwoli nikomu na "ucieczkę z obozu". Polacy sympatyzowali z Węgrami, ale w solidarności z nimi nie poderwali się do walki zbrojnej. Zapewne wzmogła się nienawiść do Sowietów, ale wzmógł się także lęk przed nimi. Wtedy powstało szowinistycznie brzmiące powiedzenie: "Węgrzy, wzniecając powstanie, zachowali się tak, jak zwykle zachowują się Polacy, Polacy akceptując kompromis, zachowali się tak, jak zwykle zachowują się Czesi, a Czesi zachowali się... jak świnie".

Konsolidacja systemu

Tak czy inaczej "polski rozdział" był z całą pewnością ważny, nawet bardzo ważny dla wszystkiego, co działo się w pamiętnym roku 1956. Wiosenne ożywienie zachęcało innych do aktywności, poznański dramat wpłynął bezpośrednio na politykę komunistów w różnych państwach Europy Środkowo-Wschodniej, powrót Gomułki do władzy stał się bezpośrednim impulsem co najmniej dla Węgrów, a fakt, że udało mu się opanować wzburzone fale, pozwolił komunistom w całym regionie na stabilizację władzy. Pozwolił także Moskwie na utrzymanie przez następnych ponad 30 lat - choć w zmienionych nieco formach - kontroli nad całą tą częścią Europy.

Można by więc powiedzieć, że wielki kryzys 1956 roku raczej wzmocnił, niż osłabił system komunistyczny. Zmusił go bowiem do większej elastyczności, do brania pod uwagę lokalnych, narodowych odmienności. I do pewnego ucywilizowania wewnętrznych stosunków zarówno w poszczególnych krajach, jak i w obrębie całego "bloku" sowieckiego.

ANDRZEJ PACZKOWSKI (ur. w 1938 r.) jest historykiem, profesorem w Instytucie Studiów Politycznych PAN oraz Collegium Civitas. Członek Kolegium IPN. 1983-89 redagował podziemne archiwum "Solidarności". Konsultant Wielkiej Encyklopedii Powszechnej PWN. Zajmuje się najnowszą historią Polski; autor 20 książek.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2006

Artykuł pochodzi z dodatku „Historia w Tygodniku (44/2006)