Rok dzikiego serca. Jak zobaczyć świat po raz pierwszy

Według starej krajoznawczej anegdoty należy zamknąć oczy, a chwilę potem je otworzyć. „Boże, jak tu pięknie!” – powie nam się samo.

04.04.2022

Czyta się kilka minut

Opal Whiteley Park w Cottage Grove, Oregon, USA, kwiecień 2021 r. / GINA KELLY / ALAMY STOCK PHOTO / BEW
Opal Whiteley Park w Cottage Grove, Oregon, USA, kwiecień 2021 r. / GINA KELLY / ALAMY STOCK PHOTO / BEW

Jedno zdanie, a tak bezlitośnie definiuje okoliczności: „Jak będę duża, to napiszę książkę o podróży kropli deszczu”. Autorka tych słów musi być młoda, a jej głowa bujać w obłokach. Od razu włącza się też człowiekowi jakieś politowanie. Dobrze, dziecko, a teraz idź się pobawić. Opal Whiteley jest rzeczywiście dzieckiem. Kiedy pisze te słowa, ma niecałe siedem lat i głowę huczącą od myśli. Do tego kredki i skrawki papieru, na których je zapisuje. I całą masę zwierzęcych przyjaciół.

To wszystko dzieje się w zupełnie innym świecie niż ten dzisiejszy. Sto lat temu dziecięce oczy nie szukają ekranów, a bodźców dostarcza im zewnętrzny świat. Żywy, oddychający, czasem pachnący, częściej śmierdzący, zwykle brudzący kolana i ręce. W tym przypadku – do kwadratu, bo miejscem akcji jest odludna osada drwali gdzieś w lasach północnoamerykańskiego Oregonu. Mając tak zarysowany szeroki plan, możemy domyślać się reszty: dni mijają Opal na wędrowaniu pośród drzew, karmieniu zwierząt i wykonywaniu prac domowych, o których dziś powiedzielibyśmy, że znacznie przekraczają możliwości dziecka.

Gdzieś w tym wszystkim mieści się także czas na naukę. W wieku trzech lat uczy się pisać i czytać, na wyrywki recytuje Biblię, więc to, że jako sześciolatka notuje już całe akapity, nie powinno nikogo szokować. Dziwić może tylko upór, z jakim to robi, mozolnie gromadząc najdrobniejsze nawet skrawki papieru. Nadaje się wszystko, na czym zostaje wyraźny ślad kredki.

Kapturki listków

„Dziś wielka sosna machała do mnie swoimi rękami. A gałązki krzaków robiły mi przyjacielskie poklepki po policzku” – pisze jednego dnia. „Przyszły już dni brązowych listków. Spadają z drzew, trzepoczą na ziemi. Kiedy brązowe listki trzepoczą, to wtedy opowiadają różne historie. Rozmawiają z wiatrem. Słyszę, jak opowiadają o swoich dniach urodzinkowych, kiedy przyszły na ten świat jako listki. I szepczą o kapturkach, które wtedy nosiły. Ja je widziałam – liczyłam je, jak szłam do szkoły” – notuje kiedy indziej. Kiedy w wieku osiemnastu lat trafi na uniwersytet, kampus okrzyknie ją geniuszem, ale na razie mamy do czynienia z dzieckiem, które jest najzwyczajniej w świecie ciekawe świata.

„Pamiętnik rozumiejącego serca” ukazuje się, gdy Opal jest już dorosła. Ma za sobą liczne pogadanki religijno-przyrodnicze, z którymi jeździła po stanie, ale jej sława trochę przygasła. Dzieciństwo w lesie najwyraźniej nie przygotowało jej na prozę dorosłości. Po roku w Los Angeles, gdzie próbowała kariery aktorki, brak sukcesów skłonił ją do spisania tego, o czym kiedyś opowiadała. Ale przyrodnicze gawędy lokalnej gwiazdki z Oregonu nie przypadają do gustu redaktorowi miesięcznika „The Atlantic”, któremu je pokazuje. Zamiast je publikować, pyta, czy Opal nie ma jakiegoś dziennika. Kobieta przypomina sobie wówczas o zostawionych w Los Angeles pudełkach, w których upchnęła przerobione przez kuzynkę na konfetti karteluszki dziecięcego pamiętnika. Urzeczony osobowością Whiteley naczelny miesięcznika węszy wydawniczy przebój. Opal rozpoczyna mozolne, wielomiesięczne sklejanie pasków swojej pisaniny. Słowa, które zapisywała fonetycznie, bo tylko tak umiała, musi przetłumaczyć na dorosły angielski.

Zaraz po wydaniu w 1920 r. „Pamiętnik rozumiejącego serca” staje się sensacją. Ale z innych powodów, niż chciałby tego wydawca. Okazuje się, że autorki są tak naprawdę dwie. Opal Irene Whiteley przedstawia się bowiem jako osierocona francuska księżniczka Françoise Marie de Bourbon-Orléans. Jej ojcem miał być prawnuk króla Ludwika Filipa, podróżnik i przyrodnik, odkrywca źródeł rzeki Irawadi, który zginął pod Sajgonem. Matka – być może arystokratka, być może anonimowa kobieta z ludu – zginęła rzekomo w wypadku na łodzi, tonąc na oczach córki. Opal przekonuje, że została przez Whiteleyów z Oregonu adoptowana.

Sto lat po fakcie możemy oczywiście tylko gdybać, jak było naprawdę. Zestawiać historię młodej dziewczyny z argumentami jej krytyków. Zastanawiać się, skąd w języku sześciolatki z oregońskiego buszu tyle francuskich naleciałości. I encyklopedycznej, salonowej wiedzy. Zwracać uwagę na tajemnicze postacie Anioła-Taty i Anioła-Mamy, które w paru miejscach przemykają przez narrację. Albo przeciwnie, autorytarnie uznać, że pamiętnik jest doskonałą mistyfikacją, która wyszła spod pióra dwudziestoparoletniej, głodnej literackiego sukcesu Amerykanki. I tym samym zderzać się z dowodami kalibru, jakiego nie widziały najgłośniejsze denuncjacje w historii biografistyki. Jak ten, że kredki, którymi na ścinkach papieru pakowego kreślono koślawe litery, wyprodukowano jeszcze przed I wojną światową.

Współczesna lektura pamiętnika – od marca możliwa także po polsku, za sprawą przekładu Filipa Łobodzińskiego – pozwala wysnuć jeszcze jeden scenariusz. Być może tekst paroletniej Opal jest autentyczny, ona sama zaś cierpiała na zaburzenia schizoidalne. Jednak aż chce się wierzyć w wersję o adopcji, gdy czyta się pojawiające się w niemal każdym rozdziale wzmianki o karach cielesnych, które dziewczynce serwuje matka. Kiedy nie wędruje po okolicy, Opal właściwie ciągle leży pod łóżkiem. To również forma dręczenia.

Jazzowa dynamika

W opublikowanym dekadę temu artykule w tygodniku „The New Yorker” Michelle Dean zwraca uwagę na śledztwo, które przeprowadził Steve Williamson, zajmujący się zdrowiem psychicznym. Williamson analizował twórczość Whiteley, m.in. weryfikując detale, takie jak lokalizacja opisanych w książce budynków. Doszedł do wniosku, że dzieło jest autentyczne, a jego autorka znajdowała się w spektrum autyzmu.

Jakkolwiek by było, okazja jest wyśmienita – świat przyrody widziany oczami sześcioletniego, zadziwiająco oczytanego nadwrażliwca to dla XXI-wiecznego dorosłego relacja z obcej planety. Trzeba się tylko przedrzeć przez jej atmo­sferę: językową gimnastykę, neologizmy, całą masę błędów, które również w zręcznym przekładzie odtwarzają dziecięcy słowotok, lawinę zdrobnień, narrację na jednym wdechu. W słowniku Opal są odkrywanki, rozmawianki, spatki, odwracanki i przystawanki. To język – jak zauważa w przedmowie Łobodziński – „zarazem dziecinny i dojrzały, przejrzysty i dziwaczny”.

Łobodziński przyznaje, że biorąc się – razem z córką Marią – za przekład musiał nie tyle przetłumaczyć język Opal, co raczej wymyślić go na nowo, tyle że po polsku. A potem zapętlić te same sformułowania i frazy, które „nadają prozie Opal specyficzny rytm, niemal jazzową dynamikę, gdzie ­swobodne ­improwizacje rozdzielone są nawrotami tematów”. To wyjątkowo celne spostrzeżenie – ciąg myślowy dziecka bywa swobodny jak popis muzyka w czasie jam session.

A dowody, że to wszystko nie jest konfabulacją? Tego po prostu nie mogła napisać osoba dorosła – przekonuje tłumacz. Nikt z doświadczeniem paru dekad na karku nie będzie tak zachwycony światem, tak nim zainteresowany, i to we wszystkich jego przejawach: koniem, ropuchą, jodłą, strumieniem i chmurą.

W zbiorze „Wardęga. Opowieści z pobocza drogi” krajoznawca Lechosław Herz wspomina postać gimnazjalnego profesora, oryginała o niezwykłym imieniu Innocenty, który prowadzał swoich podopiecznych – w tym autora, przyszłego nestora mazowieckiej turystyki – na wycieczki ku podmiejskiej przyrodzie. Zdarzało mu się zdecydowanym gestem zatrzymywać klasę w jakimś nieoczywistym miejscu. Kazał wszystkim zamykać oczy, a kiedy już to zrobili, po prostu je otworzyć. „Boże, spójrzcie, jak tu jest pięknie!” – wołał. „Wiele lat musiało upłynąć, nim zrozumiałem, jak bardzo niestosowne były nasze uczniowskie chichoty” – bije się w pierś Herz.

A więc czysty, duchowy zachwyt. Niepoparty żadnymi racjonalnymi argumentami dotyczącymi rachunku zysków i strat. Współczesna narracja o przyrodzie często sięga po pojęcie usług ekosystemowych. To nie jest nowa idea, już Platon rozumiał, że las to coś więcej niż widok, a wycinając drzewa, osuszamy studnie. Ale XX wiek potrzebował czegoś więcej. Na końcu długiego wywodu o korzyściach płynących z natury znalazła się praca Gretchen Daily, ekolożki z Uniwersytetu Stanforda, która włożyła tę myśl w ekonomiczne ramy. Pozaludzki świat stał się w niej usługodawcą człowieka, źródłem pożytków.

Ale kiedy dziś sięgamy po pojęcie usług ekosystemowych, to głównie po to, by przekonywać, że przyrodę warto oszczędzać. Że to się będzie opłacać. Wydaje się, że dorosły nie ucieknie od takiego myślenia. Coś o tym wiem. Pisząc, dajmy na to, o bobrach, przekonuję, że warto się z nimi zaprzyjaźnić, bo skutecznie retencjonują wodę. Albo dlatego, że powstałe za sprawą zapór rozlewiska są tyglem biologicznej różnorodności, w myśl zasady, że ziemskie życie nie obejdzie się bez wody.

Czasem tylko, gdy gdzieś z dala od zabudowań i innych dorosłych nie zapanuję nad myślami, przychodzą mi do głowy zupełnie inne kategorie. Dotyczą piękna bobrzych mikro­kosmosów, egzoplanetarnych krajobrazów, których podwaliny tworzą największe europejskie gryzonie. No bo czy bóbr jest równy bobrowi? A może są wśród nich zarówno surowi pragmatycy, spod łap których wychodzą konstrukcje solidne, acz nudne, jak też artyści, na których polegać się nie da, ale jak już coś impulsywnie zmajstrują, to klękajcie narody?

Szorstki hornfels

Nie porozmawiam o tym z Opal Whiteley. Ale chciałbym kiedyś zadać to pytanie komuś innemu. Dara McAnulty jest trochę starszy od francuskiej księżniczki z Oregonu z czasów jej pamiętnika. Jeśli spojrzeć na metrykę, lada moment będzie można mu zarzucić dorosłość. „Dziki rok. Zapiski młodego przyrodnika” powstały, gdy Dara miał czternaście lat. Geneza książki jest podobna, jak w przypadku Opal. Nastolatek pisze z potrzeby serca, bo w światach przyrody i języka znajduje refugia. Zaczyna prowadzić blog, który z czasem zauważa potencjalny wydawca.

Ale zestawiam ze sobą te postacie nie tylko z uwagi na ich wiek. Współczesny świat ma dla ludzi takich jak Opal i Dara starannie opisane szufladki. To, czego w przypadku oregońskiej dziewczynki możemy się tylko domyślać, młody Północny Irlandczyk ma wpisane w diagnozę. Spektrum autyzmu dotyka zresztą cztery piąte rodziny McAnultych. A jednak długowłosy, zasłuchany w punk rocku, noszący czarne koszulki Ramonesów chłopak kłóci się z naszym wyobrażeniem kogoś, kto w przyrodzie spędza większość swojego czasu. Być może dlatego, że Dara wciąż chodzi do szkoły.

I tak jak na kartach swojej książki Opal zmagała się z karami cielesnymi wymierzanymi przez matkę, tak i on daje nam świadectwo okrucieństw tego świata. „Minęły dwa tygodnie bez nękania. Dwa tygodnie. To najdłuższy okres w życiu, jakiego doświadczyłem bez obelg, drwin i ciosów pięści. Czuję się dziwnie, aż strasznie. Przygotowałem się na najgorsze, ponieważ właśnie tego się spodziewałem” – pisze po przenosinach do nowej szkoły. Opresyjni są rówieśnicy, ale i sam system, kompletnie nieprzygotowany do sprostania wymogom odbiegającym od standardowych.

„Czwarty arkusz ocen w tym roku oderwał moje stopy od ziemi i trawy i wpędził mnie w cykl egzaminów, gdzie swoboda nie istnieje. Szkolne klasy są klaustrofobiczne. W dusznym powietrzu bombardują mnie skrzypnięcia, westchnienia, ruchy, szelesty głośne jak grzmoty. Sale są jasne, tak jasne, że czerwienie i żółcie kłują mnie w siatkówkę oczu. Jarzeniówki przyćmiewają naturalne światło. Nie mogę wyjrzeć na zewnątrz. Jestem zamknięty, uwięziony jak dzikie zwierzę w klatce. Chociaż naprawdę lubię lekcje hiszpańskiego, sala jest ohydna i całkowicie uniemożliwia koncentrację”.

Skupienie przychodzi za to w przydomowym ogródku, gdzie można się pochylić nad konikiem polnym i zadumać, jakie to wspaniałe mieć uszy na brzuchu, wciśnięte pod skrzydłami. Gdzie od razu da się dostrzec, że piosenki ptaków stały się z tygodnia na tydzień mniej intensywne i bojowe. Gdzie ulgę przynosi chłód i szorstkość sylurskiego hornfelsu, na którym można przysiąść.

O ile pamiętnik Opal jest czymś na kształt owianego tajemnicą skarbu, na który składają się niemal wyłącznie opisy przyrody, o tyle książka Dary daje o wiele więcej: pozwala wejrzeć w głąb umysłu funkcjonującego na zupełnie innych zasadach i obrotach. Młody Irlandczyk jest partnerem do rozmowy, a stopień jego refleksji onieśmiela dorosłego. W końcowych akapitach dziękuje redaktorom, że nie próbowali udoroślić jego głosu. Tymczasem sam w sobie jest o wiele bardziej dojrzały, niż sugerowałby to nastoletni wiek. „Państwa syn nigdy nie będzie potrafił jasno sformułować myśli, nie mówiąc już o napisaniu spójnego akapitu”, usłyszeli kiedyś państwo McAnulty od jednego z nauczycieli. „A tu proszę. Głos we mnie kipi jak w wulkanie, a kiedy piszę, mogę dać ujście wszelkim frustracjom i pasji”, złośliwie komentuje Dara. Ma powody do satysfakcji, potwierdzone prestiżową Wainwright Prize for Nature Writing i paroma innymi nagrodami.

„Kiedy my (»my«, czyli autystycy) zaczynamy się czymś interesować, większość ludzi nazwałaby to obsesją. Tak naprawdę jednak to nie jest obsesja. Nie jest to niebezpieczne, wręcz przeciwnie. Jest wyzwalające i kluczowe dla pracy mojego mózgu. Uspokaja i wycisza: zbieranie informacji, odnajdywanie wzorów, układanie i porządkowanie to moje ćwiczenie mięśni”. Zapamiętajmy to sobie: nie obsesja, tylko pasja.

Narodziny aktywisty

Urzekająca, choć podskórnie bolesna historia Opal Whiteley ma ponure zakończenie. Łobodziński nazywa je kilkudziesięcioma latami smutku i jest to bardzo celne podsumowanie. Zarzuty o apokryficzny charakter jej książki i ogólna wrogość, z jakimi spotkała się po publikacji „Pamiętnika rozumiejącego serca”, tylko spotęgowały jej wycofanie ze świata. Przez jakiś czas szukała spełnienia w poezji, podróżowała do Francji, Anglii, Indii. W 1928 r. osiadła na stałe na Wyspach. Żyła w samotności, zatracając się w książkach. Do tego stopnia, że dwadzieścia lat później w stanie bliskim śmierci głodowej zamknięto ją w szpitalu psychiatrycznym. Spędziła w nim – jako Françoise d’Orléans, ze zdiagnozowaną schizofrenią – resztę swojego życia. Długiego – zmarła dopiero w 1992 r., w wieku 94 lat, od dawna pogrążona w mentalnym niebycie, nieświadoma popularności, jaką z czasem zyskał jej pamiętnik.

Społeczne tło opowieści Dary jest oczywiście zupełnie inne. Wspierający rodzice i świat, w którym zawczasu odkryty geniusz może mimo wszystko liczyć na pewną empatię i zrozumienie, pozwoliły mu rozwinąć skrzydła.

Druga połowa jego książki, osadzona w jesieni i zimie, to relacja ze stawania się aktywistą klimatycznym. Nastolatek organizuje w szkole ekogrupę, przyrodnicze kółko zainteresowań, w prace którego angażuje kilkanaście osób. Jest coraz aktywniejszy w mediach społecznościowych, chodzi na protesty. Jedzie do Dublina na marsz Extinction Rebellion, a potem do Londynu, żeby na 10 Downing Street apelować do sumienia przedstawicieli władzy. Nie da się w jego kontekście nie pomyśleć o Grecie Thunberg, rok starszej od Dary Szwedce, pomysłodawczyni szkolnych strajków na rzecz klimatu, która w parę lat stała się głosem pokolenia.

Nie zapytam Dary McAnulty’ego o to, czy widzi wśród bobrów artystów, a w ich rozlewiskach małe dzieła sztuki. Nie tylko dlatego, że to zwierzę wciąż jest w Wielkiej Brytanii rzadkością, więc być może chłopak nie miał okazji się nad tym zadumać. Chodzi o to, że troskliwi rodzice skutecznie separują go od niepotrzebnych bodźców. I słusznie. Mogę się tylko domyślać, że co rusz ktoś pragnie wejść do jego głowy czy zadać niecierpiące zwłoki pytanie. Zresztą na kartach książki Dara przyznaje, że dostaje masę maili z prośbami o wsparcie jakiejś kampanii medialnej czy promowanie idei. Ogarnianie zobowiązań medialnych syna stało się dla jego matki pracą na cały etat. Zwłaszcza gdy chłopak został felietonistą „The Irish Times” i wydał kolejną książkę. Pozostaje śledzić jego dokonania i garściami czerpać z tego, co już nam zostawia.

Dlatego odpowiedź na moje niezadane pytanie wyczytuję sobie między wierszami „Dzikiego roku”: „Piaskowce [wędrowne ptaki z rodziny bekasowatych – red.] mają biało-czarne upierzenie i grafitowy grzbiet, głowę w białe i czarne paski. Przylatują do Irlandii na zimę z podbiegunowej Arktyki, lecąc bez przerwy przez ponad trzy tysiące mil. Ich ruchy są absolutnie hipnotyzujące, szczególnie kiedy skupiam się na jednym ptaku i obserwuję, jak porusza się niezmordowanie z niezwykłą szybkością między falami a brzegiem, dziobiąc w tym czasie piasek, i powtarzają to wszystko, kiedy fala się cofa, i znów, i znów, i znów. Co za nieustępliwość. Nie jestem pewny, jak bardzo produktywne są te działania, ponieważ piaskowce nie przestają nawet na sekundę i muszą zużywać wiele energii z każdym kursem od fali na brzeg. W myślach porównuję je do brodzących ostrygojadów, które stale robią sobie krótkie przerwy, jakby chciały rzucić okiem na krajobraz albo szybko porozmyślać o życiu. Tak, wiem, że to głupie. Każdy gatunek przystosował się do swojego środowiska, ale uważam, że te wszystkie różnice są niezwykłe, a obserwowanie ich – fascynujące”. ©

Opal Whiteley HISTORIA OPAL. PAMIĘTNIK ­ROZUMIEJĄCEGO SERCA, przeł. Filip Łobodziński, Wydawnictwo Kosmos Kosmos 2022

Dara McAnulty DZIKI ROK. ZAPISKI MŁODEGO PRZYRODNIKA, przeł. Katarzyna Bażyńska-Chojnacka, Wydawnictwo Poznańskie 2021

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i pisarz, wychowanek „Życia Warszawy”, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Opublikował książki „Hajstry. Krajobraz bocznych dróg”, „Kiczery. Podróż przez Bieszczady” oraz „Pałace na wodzie. Tropem polskich bobrów”. Otrzymał kilka nagród… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 15/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Rok Dzikiego serca