Kroniki powrotów

Derek Gow, rolnik i przyrodnik: Przywracanie bobrów w Wielkiej Brytanii było bardzo długą i zajadłą walką, która wcale się jeszcze nie skończyła. A my tych bobrów desperacko potrzebujemy.

11.01.2021

Czyta się kilka minut

 / PIOTR KAMIONKA / REPORTER
/ PIOTR KAMIONKA / REPORTER

ADAM ROBIŃSKI: Pamięta Pan swoje pierwsze spotkanie z bobrem?

DEREK GOW: Bardzo wyraźnie! To było w latach 90. w Polsce, w placówce Polskiej Akademii Nauk w Popielnie na Mazurach. Prowadzono tam hodowlę bobrów. Niektóre z nich były oswojone. Któryś z pracowników nachylił się, podniósł to ogromne zwierzę i posadził mi je na kolanie. Popatrzyło mi w oczy, a ja jemu. Pachniało cudownie.

Czyli zajął się Pan wcześniej bobrami, nie mając styczności z żywym zwierzęciem?

Bo nie było tak łatwo je zobaczyć! W Wielkiej Brytanii trwała głośna debata na temat reintrodukcji bobra. Wiadomo, że dawniej gatunek był szeroko rozpowszechniony, ale potem wytępiono go aż do wymarcia, prawdopodobnie na początku XIX wieku. Bobrów europejskich nie mieliśmy nawet w ogrodach zoologicznych, choć parę osób trzymało bobry kanadyjskie [bóbr europejski i kanadyjski to dwa osobne gatunki, choć z wyglądu niemal identyczne, to jednak niemogące się krzyżować – red.]. Jeśli człowiek chciał myśleć o reintrodukcji, to najpierw musiał wykombinować, skąd w ogóle wziąć to zwierzę. W latach 90. Polska była tak naprawdę najbliższym Wielkiej Brytanii krajem, gdzie bobry występowały w sensownych ilościach. Oprócz Popielna widziałem wtedy sporo krajobrazów przekształconych przez te zwierzęta. Pojechaliśmy też do Poznania, gdzie żyły nad rzeką w środku miasta. To robiło ogromne wrażenie.

Skoro w Wielkiej Brytanii bobry wyginęły tak dawno temu, to pewnie stały się bytem bardziej mitycznym niż realnym.

Niezupełnie. W 1932 roku z londyńskiego zoo uciekł bóbr kanadyjski i został zastrzelony. Kiedy gazety przepytywały ludzi, którzy widzieli jego truchło, to nikt nie miał wątpliwości, że to bóbr. Byli przekonani, że przywędrował z północnej Anglii wraz z niedawną powodzią. Więc ludowa pamięć o bobrach wcale nie była tak odległa, jak mogłoby się wydawać. Nie było ich sto, może sto dwadzieścia lat. Poza tym Wielka Brytania miała ogromny udział w imporcie futer z Ameryki Północnej. Byliśmy zaznajomieni z bobrami choćby z tego powodu.

To może Brytyjczycy nawet nie zorientowali się, że we własnym kraju wytępili to zwierzę? W literaturze bobry były wiecznie żywe.

C.S. Lewis, ten od „Opowieści z Narnii”, umieścił w swojej książce bobry obok gadających lwów i latających koni. Sęk w tym, że u niego żywiły się rybą z frytkami, co jest oczywiście wierutną bzdurą. Ale jak ktoś czytał „Narnię”, to zapamiętywał tę rybną dietę bobra, stuprocentowego jarosza przecież. Był też inny autor, Richard Jefferies, który pisał głównie o historii naturalnej i krajobrazach, ale popełnił również parę książek science fiction. W jednej z nich opisał katastrofę: ludzkość wymiera, nie pamiętam już z jakiego powodu, a dzika przyroda zaczyna wpełzać do opuszczonych miast. I nagle robi się pełno bobrów. Właściwie nie wiadomo, dlaczego Jefferies postawił akurat na bobry. Być może spędził trochę czasu w Kanadzie i tam widział efekty ich działania? Bo tu, w Europie, były w jego czasach głównie wspomnieniem.

Dlaczego je wytępiliśmy?

Z wielu różnych powodów. W czasach prehistorycznych używaliśmy ich zębów jako zestawu prostych narzędzi. W czasach nowożytnych głównym powodem polowań była propaganda Kościoła rzymskokatolickiego, który głosił, że skoro bóbr ma łuskowany ogon, to znaczy, że jest rybą. Czyli można go jeść w czasie postu. Poza tym bardzo ceniono ich futro, z którego robiono czapki. Do tego dochodzi kastoreum, substancja zapachowa, którą wydzielają spod ogona. Żywią się głównie wierzbową korą, więc kastoreum ma bardzo wysokie stężenie kwasu salicylowego. Przez to było składnikiem wielu środków przeciwbólowych. Z tych wszystkich powodów wybiliśmy bobry. Jeden gruczoł był warty roczną pensję, drugi – drugą roczną pensję, a pozostała część ciała trzecią. Cholernie cenne zwierzę.

Wiemy, jak dużo bobrów żyło w Europie, zanim zaczęliśmy na nie polować?

Och, to były dziesiątki albo setki milionów osobników. To zwierzę dominowało w krajobrazie dolin rzecznych. Dziś nawet nie potrafimy sobie wyobrazić tej skali. A potem doprowadziliśmy do sytuacji, w której w zachodniej Europie żyło około czterystu osobników, m.in. na Łabie w Niemczech. Małą populację miała Skandynawia. We wschodniej Europie trochę więcej, bo kilka tysięcy bobrów. Co ciekawe, do niedawna panowało przekonanie, że obecna polska populacja bobra to skutek reintrodukcji z drugiej połowy XX wieku. Tymczasem kilka lat temu badania DNA wykazały, że jest zupełnie unikatowa. A to oznacza, że polskie bobry wcale nie wyginęły, że w nielicznych siedliskach przetrwały.

Reintrodukcje tego gatunku w wielu krajach Europy kończyły się spektakularnymi sukcesami. Tymczasem w Wielkiej Brytanii dopiero parę miesięcy temu władze uznały, że zwierzęta, które w zagadkowy sposób pojawiły się na rzece Otter w hrabstwie Devon, nie zostaną odłowione. Dlaczego trwa to tak długo?

Bo my, Brytyjczycy, jesteśmy świetni w wymądrzaniu się i opowiadaniu na lewo i prawo o naszej wyjątkowości. Ale jak się spojrzy na to, co robimy, a nie tylko gadamy, to okazuje się, że jesteśmy do dupy. Krajobraz Wielkiej Brytanii to krajobraz, w którym odechciewa się żyć. Jedziesz do Polski i widzisz niesamowitą przyrodę, buchającą bioróżnorodność i dobre rolnictwo, którego w czasach komunizmu nie stać było na całą tę wyrafinowaną chemię, jaką ładuje się w glebę. Tymczasem my zaraz po zakończeniu II wojny światowej zaczęliśmy masowo „ulepszać” krajobraz: osuszać mokradła, wycinać lasy, niszczyć łąki. Wskaż jakieś szkodliwe działanie, a my na pewno mamy je na swoim koncie. Bioróżnorodność na kontynencie europejskim jest nieporównywalnie bogatsza od tej na Wyspach Brytyjskich. Cieszcie się przyrodą, którą macie u siebie, bo jest niezwykle cenna i wyjątkowa.

Trzeba coś stracić, żeby to docenić. Przecież my też tniemy Puszczę Białowieską. I planujemy budować ekspresówkę przez Biebrzański Park Narodowy.

Jasne, zawsze są jakieś walki do stoczenia. Ale wszystko jest w rękach ludzi. Walczcie o każdy cholerny centymetr. Bo jak coś przepadnie, to przepadnie. Macie też nad nami sporą przewagę, bo jesteście połączeni lądem z resztą kontynentu. Widział pan parę dni temu tę historię o niedźwiedziu w Puszczy Białowieskiej?

Tak, nagrała go fotopułapka. Przyszedł do Polski z Białorusi.

Kiedy byłem w Białowieży, zabrano mnie do lasu i pokazano drzewo z barcią. Barć chroniono przed niedźwiedziami za pomocą zawieszonej na kołku kłody. Działała jak wahadło, kiedy jakiś próbował ją odepchnąć, żeby dostać się do plastrów, zaraz nią obrywał i spadał z drzewa. Ostatnie białowieskie niedźwiedzie wybito w XIX wieku. I co, minęło sto dwadzieścia lat i już wróciły? To się może wydarzyć, bo jesteście częścią kontynentu. Z tego samego powodu do Holandii i Danii mogły wrócić wilki.

Przez kanał La Manche nie przepłyną.

Żeby jakieś wymarłe zwierzę na nowo pojawiło się w Wielkiej Brytanii, trzeba je zapakować do skrzyni i przywieźć. I tu pojawia się silne lobby rolnicze i łowieckie. Reintrodukcja ­bobra była bardzo długą i zajadłą walką, która wcale się jeszcze nie skończyła. A my tych bobrów desperacko potrzebujemy. Ich powrót jest koniecznością. W czasie drastycznie spadającej bioróżnorodności musimy chociaż spróbować poprawić sytuację.

Dlaczego są takie ważne?

Macie w Polsce sporo mokradeł, a na nich pełno komarów, prawda?

Nie da się ukryć, mamy komary.

Komary da się przeżyć, bo oprócz nich jest też pełno płazów, ryb, ptaków, wodnych roślin i mnóstwo innych pięknych rzeczy. Kiedy posiadasz te złożone ekosystemy mokradłowe, to jednocześnie masz miejsce do zatrzymania wody w czasie powodzi i takie, w którym ta woda jest w trakcie suszy. Mokradła to najbogatsze w życie miejsca na tej planecie. Kiedy je osuszasz, niszczysz ogrom życia. W Wielkiej Brytanii robiliśmy to już w epoce brązu i dziś nie mamy ich wcale. Zamiast nich przez większą część roku towarzyszy nam susza, a zimą nawiedzają gigantyczne powodzie. Trzeba płacić rolnikom za to, by na nowo czynili ziemię wilgotną. Tymczasem bóbr jest zwierzęciem, które radzi sobie z tym o wiele lepiej niż człowiek. I to za darmo. Wspominałem już panu, że pierwsze bobry przyjechały do nas z Polski, prawda?

Z Popielna. W swojej książce „Bringing Back the Beaver” opisuje Pan samicę, która zrobiła rozróbę na lotnisku Heathrow.

Tak było! To był polski bóbr i na dodatek wcale nie pił w samolocie! Dostaliśmy z Polski wspaniałe zwierzęta. Co ciekawe, jedna trzecia polskich bobrów jest czarna. Wtedy w Popielnie byłem zszokowany nie tylko całą sytuacją, pierwszym kontaktem z bobrem, ale też tym, że zwierzę, które siedzi mi na kolanach, jest czarne. Przyleciało ich piętnaście, może dwadzieścia osobników. Dziś w Szkocji mamy takie miejsca, gdzie wszystkie bobry są czarne. Prezent z Polski ma się świetnie.

Kiedy czyta się o procesie przywracania bobrów Wielkiej Brytanii, rodzą się skojarzenia z opowieściami o Robin Hoodzie albo walce rebeliantów z Imperium Galaktycznym. To ciągłe kombinowanie i szukanie sposobów na obejście przepisów. Jak grodzenie gigantycznej posiadłości, żeby bobry oficjalnie nie żyły wolno. Albo to zagadkowe ich pojawienie się na rzece Otter…

Tak, trzeba kombinować, ale jeśli wierzysz w to, co robisz, to dlaczego miałbyś przestać? Idea jest klarowna i słuszna. Wiadomo, że potrzebujemy bobrów. I kiedy się za to bierzesz, natrafiasz na tłum ludzi z formularzami. Proszę wypełnić ten formularz, potem tamten, potem jeszcze jeden. Proszę przeprowadzić badanie. Walia od 2003 roku mówi o reintrodukcji bobra i do tej pory nie zrobiła ani jednego kroku w przód. Siedemnaście lat wypełniania wniosków. W końcu uświadamiasz sobie, że choćbyś nie wiem co robił, i tak nie dostaniesz zgody. Weź ten formularz, zgnieć go i wytrzyj sobie nim tyłek, tylko do tego się nadaje.

W Anglii i Szkocji się udało.

Przeszliśmy długą drogę, ale dziś mamy już populację wolno żyjących bobrów, w tym polskich. A to dlatego, że niektórzy ludzie zaangażowani w sprawę w pewnym momencie uznali, że nie będą czekać na kolejne kłody rzucane im pod nogi, tylko po prostu wypuszczą bobry na wolność. Kiedy wreszcie to robisz, okazuje się, że wszyscy są z tego powodu bardzo szczęśliwi. A ci nieliczni, którzy się sprzeciwiali, mogą się… No, niech sobie zorganizują jakąś stypę. Przywrócenie bobrów było słuszne i cieszę się, że tego dokonaliśmy.

Andrzej Czech, polski ekspert od bobrów, twierdzi, że ich problem bierze się stąd, że nie wystawiają faktur, nie biorą dotacji, a od ich zbawiennego działania nikomu nie rośnie PKB.

No tak, jest mnóstwo firm, które chcą robić to, co bobry: regulować rzeki, wycinać drzewa, rekonstruować mokradła. Ale przecież jeśli robisz to koparką, to nie jest to proces naturalny. Bobry wykonują tę robotę o wiele lepiej, skuteczniej i za darmo. Są częścią naturalnego systemu i nie ma ani jednego powodu, dla którego mielibyśmy ich nie witać z powrotem. Jeśli to się komuś nie podoba, to powinien zająć się w życiu czymś innym.

Ma Pan bobry na swojej farmie w Devonie?

O tak, mnóstwo bobrów.

Czyli obserwował Pan ich wpływ na krajobraz na własne oczy, dzień po dniu.

Ta ziemia, jak wiele innej w moim kraju, została w czasach wiktoriańskich osuszona. Przekopano proste kanały przez dna dolin, co osuszyło wszystkie mokradła i cieki. Kiedy w zimie cała woda opuszcza glebę, dzieje się to wściekłym strumieniem. Następnego dnia nie ma już ani kropli. Koryto staje się głębokim rowem, którego dno sięga gołej skały. Nie ma ryb, nie ma płazów, nic nie ma. Kiedy pojawiły się bobry, w pierwszej kolejności postawiły tamy we wszystkich starych kanałach odwadniających. I teraz woda jest wszędzie. Są też ryby, miliony ryb i polujące na nie wydry. Tysiące ważek i wielkie stada kaczek. Jest jeszcze jeden gatunek, z którym obecnie pracujemy. Od paru lat jesteśmy w kontakcie z warszawskim zoo, które wysyła nam bociany białe. Osierocone albo kontuzjowane. Pracując nad przywracaniem mokradeł, przy okazji staramy się również odzyskać gatunki, które kiedyś z nich korzystały. Bocianów też kiedyś mieliśmy tu pod dostatkiem.

Podobno wszystkie zjedliście.

W średniowieczu jedliśmy wszystko, co się rusza. Faktycznie mamy historyczne zapisy o bocianach serwowanych w trakcie uczt. Więc tak, pewnie je zjedliśmy aż do wymarcia, dodatkowo niszcząc ich habitaty. Wie pan, jesteśmy bardzo dziwną wyspą. W Europie bocian kojarzy się z nowym życiem, z odrodzeniem, z wiosną. A potem przylatuje taki do Wielkiej Brytanii, a my pakujemy go do zapiekanki. Ale teraz mamy kilkaset bocianów z warszawskiego zoo. I, być może pan słyszał, pierwsze dwie pary w Sussex wyprowadziły w mijającym roku debiutanckie lęgi. Pisklaki przeżyły i latają po Anglii. Pierwsze bociany, które po pięciuset latach przerwy urodziły się w tym kraju, mają polskie korzenie.

Z nimi nie ma chyba tylu kontrowersji, co z bobrami. W książce opisuje Pan sytuację z Belgii: bobry wyciągano żywcem z nor, a potem krzyżowano.

Niektórzy ludzie są bardzo głupi i wyjątkowo okrutni. Nic poza tym nie da się na ten temat powiedzieć. Być może nie są w stanie znieść myśli, że zwierzę potrafi aż tak przekształcić krajobraz? Że jest w czymś lepsze od nas? Ale co innego zastrzelić zwierzę, a co innego je ukrzyżować. To jest czyste zło.

A może chodzi o to, że są do nas zbyt podobne? Mają podobną siłę sprawczą, są bardzo rodzinne. Może traktujemy je jak konkurencję?

Chyba ma pan rację. W Europie zabijano je od dawna. W Ameryce Północnej dopiero wtedy, gdy przypłynęli do niej Europejczycy. No dobrze, rdzenni Amerykanie też to robili, ale tylko wtedy, gdy potrzebowali bobrzych zębów lub futra. Przede wszystkim jednak rozumieli ich rolę w krajobrazie. Mamy relacje, w których ci ludzie mówią o bobrach jako o nerkach ziemi. Bobry są jak nerki, bez nich nie ma życia. Kiedy biali osadnicy przepłynęli Atlantyk i zaczęli handlować futrami, Indianie początkowo mieli olbrzymie opory, by brać w tym udział. Byli z tymi zwierzętami mocno związani. Być może z tych powodów, o których pan mówi. To bardzo rodzinne istoty. Swoje potomstwo otaczają dużą troską, budują dla nich dom, karmią je, ogrzewają…

A po śmierci chowają.

Tak, takie zachowania były obserwowane i rejestrowane w wielu miejscach. A my nie mamy pojęcia, dlaczego to robią. Z tych wszystkich powodów Indianie odnosili się do bobrów z ogromnym szacunkiem. Osadnicy widzieli w nich tylko pieniądze. Potem stały się wyłącznie szkodnikami, które trzeba tępić, bo potrafią przewrócić drzewo albo zalać łąkę. Jeśli chcemy, by nasze życie na tej planecie miało przyszłość wspólną z jakimkolwiek innym organizmem, musimy wszystko przemyśleć na nowo.


Czytaj także: Adam Robiński: Głosy mokradła


Na szczęście ludzie potrafią radykalnie zmieniać swój stosunek do zwierząt. Przykładem niech będą wilki. Jeszcze dwa pokolenia temu ludzie ich nienawidzili. Całe społeczeństwa wierzyły, że to szatańskie istoty, które wyszły z piekła, by zabijać owce. A potem mija trochę czasu, Holandia organizuje referendum na ich temat i 77 proc. społeczeństwa wyraża opinię, że wilki są ważne i trzeba nauczyć się z nimi żyć.

To jak przekonać ludzi do bobrów? Jak wyjaśnić, że konflikt na linii człowiek–bóbr jest zmyślony?

Oczywiście nie każdy jest zmyślony. Jeśli patrzysz na współczesny krajobraz wsi, to widzisz przede wszystkim drenaż i rolnictwo, które dotyka brzegów rzek. Te rzeki są trzymane w ryzach przez wały przeciwpowodziowe. Kiedy bóbr zaczyna kopać w takim wale, to może pojawić się wyrwa i narazić rolnika na gigantyczne straty. Problemem są też pestycydy, które wiele rozwiniętych społeczeństw ładuje w glebę. Jeśli nie zamierzamy przestać tego robić, to powinniśmy chociaż odsunąć uprawy od rzek, w przeciwnym wypadku każdy większy deszcz będzie czynił ogromne szkody. Więc tak, z bobrami bywają kłopoty, ale wszystko, co one robią, robiły już 40 milionów lat temu. I nie ma w tym nic dziwnego. Możemy wrócić na chwilę do wilków?

Proszę.

W Polsce czy w Rumunii wciąż widzi się pasterzy, którzy z psami pilnują owiec. Przed czym? Oczywiście przed wilkami. Tymczasem w Wielkiej Brytanii dawno wybiliśmy wszystkie duże drapieżniki, więc stawiamy ogrodzenie, wrzucamy owce na pastwisko, tam jest zostawiamy i cześć, nic już nie może pójść nie tak. Jeśli chcesz mieć u siebie dzikie zwierzęta, to musisz sobie uświadomić, że to wpłynie na twoje zachowanie i na krajobraz, w którym żyjesz.

Wyobraża Pan sobie reintrodukcję wilka lub niedźwiedzia do Wielkiej Brytanii?

Z punktu widzenia biologii jak najbardziej. Skoro żyją w Holandii i Danii, to poradziłyby sobie i u nas. Gorzej z punktu widzenia kultury. Nie wiem, czy był pan kiedyś w Wielkiej Brytanii, ale kiedy przyjeżdżają do nas Niemcy, to zwykle mówią, że nigdy nie widzieli tylu owiec. Bo my, z uwagi na dotacje rolnicze, ciągle trzymamy miliony tego cholerstwa. Jasne, tysiąc lat temu to były bardzo wartościowe zwierzęta, ale od tysiąca lat trzymamy je właściwie bez żadnego sensownego powodu. Jeśli w brytyjskim krajobrazie miałyby pojawić się wilki, to coś z tym fantem trzeba by zrobić. A tak na marginesie, one też by nam się przydały.

Aż tak nie lubi Pan owiec?

Chodzi o to, że nasi politycy bardzo chętnie mówią o konieczności sadzenia lasów. Super, ale jeśli zaczniesz to robić, a nie będziesz mieć żadnych drapieżników, to prędzej czy później staniesz przed problemem jeleni, które ten las zjedzą. Jeleni mamy z kolei mnóstwo, bo brakuje właśnie wilków, które są świetne w kontrolowaniu ich populacji.

To jaka przyszłość czeka brytyjskie bobry?

Będą wszędzie. Na razie nie ma ich wiele, może dwa tysiące osobników na całej wyspie. Ale zaczynają się rozprzestrzeniać. Mimo to musimy ciągle importować je z Polski i z Bawarii, w dużych ilościach i to szybko. A poza tym dorosnąć, zmądrzeć i nauczyć się z nimi na nowo żyć. Prędzej czy później będą tu pospolite, tak jak w Polsce. ©

DEREK GOW jest rolnikiem i działaczem na rzecz ochrony przyrody, od 35 lat zajmuje się przywracaniem wymarłych gatunków krajobrazom Wielkiej Brytanii.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i pisarz, wychowanek „Życia Warszawy”, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Opublikował książki „Hajstry. Krajobraz bocznych dróg”, „Kiczery. Podróż przez Bieszczady” oraz „Pałace na wodzie. Tropem polskich bobrów”. Otrzymał kilka nagród… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 3/2021