Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W przypadku Duffy jest jednak inaczej. 23-letnia Walijka, okrzyknięta już detronizatorką Joss Stone i Amy Winehouse, ma talent (jest współautorką wszystkich kompozycji na płycie) i wspaniały głos: potężny alt o ciemnej, cudownie matowej barwie; ze swobodą godną ciemnoskórych śpiewaczek bluesowych przechodzi od niedbałego nucenia zachrypniętym, zmysłowym głosem do ekstatycznych, kunsztownych wokaliz.
Spiritus movens jej kariery jest Bernard Butler - były gitarzysta Suede, kultowa postać brytyjskiej alternatywy, który na "Rockferry" nie tylko gra na większości instrumentów, ale też jest kompozytorem i aranżerem. Duffy zawdzięcza mu stworzenie oprawy, w której mógł zalśnić jej talent: muzykę stylizowaną na soul przełomu lat 60. i 70., to elegancki i uduchowiony, to seksowny i roztańczony, albo gwałtowny i zadziorny, zabarwiony wpływami bluesa i rocka.
Głos Duffy, mogący budzić skojarzenia z Arethą Franklin, Dusty Springfield czy Dionne Warwick, to najważniejszy atut płyty. Ale i w tle dzieje się sporo: większą rolę niż gitara, bas, organy Hammonda czy perkusja odgrywają pełne rozmachu partie instrumentów smyczkowych i dętych. Przy całym brzmieniowym wyrafinowaniu melodie piosenek są przebojowe, czasem nastrojowe i kojące, częściej - porywające do tańca. Największe wrażenie robi "Syrup & Honey": surowy blues, w którym Duffy brzmi jak Janis Joplin. Ale równocześnie słychać, jak wiele młodej wokalistce do tego niedościgłego wzorca brakuje - głęboko przejmujących emocji, które budzi tamta, zrodzona z rozczarowania i cierpienia muzyka.
Duffy
"Rockferry"
Polydor