Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Nikt jednak nie spodziewał się, że schody zaczną się tak szybko. Najpierw urzędujący zarząd (a więc m.in. prezes Robert Kwiatkowski) sformułował ogłoszenie o konkursie wykraczając poza ustalenia przeprowadzającej konkurs rady nadzorczej: do warunków dopisano opinię z ostatniego miejsca pracy. Już to mogło utrudnić decyzję chętnym do startu pracownikom TVP: cenzurkę musiałby im przecież wydać właśnie Kwiatkowski - też biorący udział w walce. Błędy znalazły się także w ogłoszonej przez zarząd (więc i Kwiatkowskiego) ofercie przetargu na audyt personalny kandydatów. W rezultacie rada nadzorcza musiała odroczyć wybór zakwalifikowanych do następnej tury zmagań. Skutek: jeden z kandydatów na prezesa wycofał się z walki. Złośliwi mówią, że prawdopodobne są następne: Kwiatkowski porządzi jeszcze TVP przynajmniej półtora miesiąca i to on zdecyduje o obsadzie stanowisk szefów 4 ważnych ośrodków regionalnych TVP.
Niedługo potem Danuta Waniek, przewodnicząca Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, rozdała dziennikarzom opinię prawną, wedle której inny kandydat (wcześniej członek KRRiTV) nie mógłby walczyć o stanowisko prezesa, bo naruszałoby to ustawę o prowadzeniu działalności gospodarczej. Waniek zamówiła taką opinię, choć Rada - z przewodniczącą włącznie - nie ma w tej materii nic do gadania (więcej: ponoć jej członkowie ustalili, że nie będą nikogo opiniować), a wcześniej w podobnych przypadkach (m.in. Adama Halbera i Kwiatkowskiego) jakoś nie było wątpliwości. Potem przewodnicząca zaczęła się wprawdzie plątać w wyjaśnieniach, ale sugestia, że kandydat chce wbrew prawu objąć fotel, w świat już poszła.
Okazuje się, że gdy stawką jest władza w TVP, wszystkie chwyty są dozwolone. Prócz regulaminu walki i sędziów potrzebni są więc jeszcze przenikliwi obserwatorzy na widowni.