Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Francuski rząd zdecydował o deportowaniu tej grupy imigrantów po tym, jak w Saint-Aignan nad Loarą Romowie podpalili kilka samochodów i zaatakowali komisariat (miał to być odwet za zabicie Roma przez policjanta). Obozowiska uznano "za kuźnie przestępców, których należy się pozbyć".
Akcji z niedowierzaniem przyglądają się Bruksela i Waszyngton. Do zaprzestania deportacji wezwał Benedykt XVI. Następnego dnia szef MSW Brice Hortefeux zgodził się na rozmowy z arcybiskupem Paryża André Vingt-Trois. Wątpliwe jednak, czy coś to zmieni. 80 proc. Francuzów popiera politykę imigracyjną prezydenta Nicolasa Sarkozy’ego, a to cenne poparcie po lawinie afer wokół Pałacu Elizejskiego. Sarkozy nie wystraszy się też oskarżeń o rasizm. Niektórzy mówią, że prezydent ma na punkcie imigrantów obsesję (sam jest z pochodzenia Węgrem). Podobną akcję przeprowadził już jako szef MSW: w 2000 r. zamknął centrum dla uchodźców w Calais, a w 2005 r. zaostrzył prawo wobec imigrantów (m.in. wprowadził obowiązkowe testy DNA). Już jako prezydent wprowadził zakaz noszenia burek.
Sarkozy tłumaczy, że broni wartości Republiki. Kłopot w tym, że jego działania słabo przystają do dewizy "wolność, równość, braterstwo". Jej realizacji upatrywałabym raczej we wcielaniu w życie istniejących, bardziej humanitarnych norm prawa, które - paradoksalnie - Francja posiada wobec tzw. grup koczowniczych (żyje tu 300 tys. nomadów). I tak wg "prawa Bessona" gmina ma wyznaczyć teren na obozowisko dla każdej grupy 5 tys. koczowników. Ale władze regionalne uchylają się od tego, a Romowie osiedlają się gdzie popadnie. Może lepiej byłoby wpierw "przesiedlić" ze stanowisk kilku merów, zamiast deportować współobywateli z Unii Europejskiej, którzy i tak mogą wrócić?