Reprywatyzacja: chichot Jakiego

Wiceminister sprawiedliwości przedstawił założenia do ustawy reprywatyzacyjnej. Przy wszystkich zastrzeżeniach, warto docenić odwagę szarpnięcia za węzeł sprzecznych interesów.

12.10.2017

Czyta się kilka minut

Patryk Jaki prezentuje założenia ustawy reprywatyzacyjnej / Fot. Andrzej Iwańczuk / Reporter / East News
Patryk Jaki prezentuje założenia ustawy reprywatyzacyjnej / Fot. Andrzej Iwańczuk / Reporter / East News

Opinia publiczna na razie mogła zapoznać się z paroma slajdami – w tym zwłaszcza jednym, który  skrótowo przedstawia kilkanaście różnic między stanem obecnym a rzeczywistością, która miałaby zapanować po uchwaleniu projektu. W jakiej postaci i czy w ogóle ujrzy on światło dzienne, trudno orzec. Wprawdzie we czwartek, 12 października, Jaki w wywiadzie radiowym zapewniał, że „pokazał projekt najwyższym czynnikom partyjnym na Nowogrodzkiej” (skądinąd brawa za szczere przyznanie, gdzie mieści się prawdziwy ośrodek władzy), ale nie zapominajmy, że każdy ruch Zbigniewa Ziobry i jego ludzi, zwłaszcza w tak propagandowo nośnej sprawie, jest elementem wielostronnej wojny na górze. Losy nowych przepisów mogą zatem zależeć od rozgrywek i czynników zupełnie niezwiązanych z kwestiami zwrotu majątku, za to niezbędnych, by zapewniać pisowskiemu ekosystemowi chwiejną równowagę.

Nawet jeśli projekt trafi na szybką ścieżkę legislacyjną (a przypomnijmy, że złożona jesienią 2016 r. platformerska wersja ustawy reprywatyzacyjnej tkwi do dziś w sejmowej zamrażarce), to diabeł tkwi w szczegółach, które poznamy dopiero za tydzień i które mogą ulegać modyfikacjom, bowiem siła oporu różnych interesariuszy będzie ogromna, proporcjonalna do radykalizmu niektórych rozwiązań. Nie jest zaś wcale jasne, czy w PiS-ie, oprócz ogólnego przekonania, że na rozgrywaniu warszawskiej afery reprywatyzacyjnej można jeszcze dużo zyskać (w sensie pognębienia Platformy), panuje konsensus co do zaproponowanych rozwiązań, które kłócą się, delikatnie mówiąc, z paroma aksjomatami ideologii antykomunizmu i przekreślania PRL jako mrocznego nawiasu w dziejach.

Poczyniwszy te wszystkie zastrzeżenia, warto jednak dostrzec i docenić właśnie te aspekty propozycji, które wykazują odwagę przecięcia węzła sprzecznych interesów, której nie miały dotąd prawie żadne środowiska odpowiedzialne za kształt Polski ostatniego ćwierćwiecza. Bo jakkolwiek można trzeźwo zauważać, że pewne zapisy projektu eksploatują pod publiczkę tematy nagłośnione dzięki pracom komisji weryfikacyjnej – mam na myśli np. zawężenie uprawnionych do spadkobierców pierwszej linii, wyłączenie tzw. kuratorów albo zwrotów na reaktywowane spółki – to inne świadczą o rzeczywiście „dużej”, strategicznej woli powiedzenia wprost, które racje w sporze o to, czy i jak zwracać nacjonalizowany majątek, są ważniejsze.


Czytaj także: Rząd chce zlikwidować, zamiast rozwiązać problem reprywatyzacji - komentuje prof. Marcin Matczak


 Uznanie, że wszelkie rekompensaty za punkt odniesienia mają mieć wartość nieruchomości w chwili nacjonalizacji i że państwo stać na zwrot jedynie 20 proc. tak policzonej wartości, może być podważane na gruncie prawnym, ale stanowi wreszcie, po wielu latach, skwitowanie oczywistej racji historycznej, w cieniu której przecież żyje cała Europa od 70 lat: wojna przyniosła koniec pewnych aspektów dotychczasowego świata. Była tyleż czynnikiem destrukcji, jak i pewnym „resetem”, prowadzącym do utrwalenia nowego ładu. I niezależnie od tego, że wojna i procesy przez nią uruchomione oznaczały ogromna sumę indywidualnych krzywd, i ogólny, publiczny gwałt na wartościach, to w horyzoncie naznaczonym tymi krzywdami wyrosło i potoczyło się dalej życie zbiorowe, którego nie można tak po prostu unieważnić.

Dwudziestoprocentowy limit może być wyliczony zbyt skąpo, ale ważne jest w ogóle uznanie, że obecna wspólnota obywatelska może finansowo zadośćuczynić tylko w cząstce dawnemu zaborowi mienia, bo tak czy owak jej budżet ma służyć dobru społeczeństwa, którego struktura, hierarchie i priorytety nie dadzą się pogodzić z przywracaniem stosunków własności roku 1939.

Idąc tą ścieżką, PiS dokonuje wyboru, zostawiając po stronie przegranej pewne niebłahe wartości i racje, których nie można po prostu zlekceważyć. Patrząc na to w kategoriach czysto politycznych, widać sygnał, że dba o interesy i potrzeby klasy ludowej kosztem elit, biednych kosztem bogatych. Sygnał zatem populistyczny. Pośród wielu aktów populizmu, jakie w dwa lata zdążyła zgromadzić na koncie partia rządząca, w tym należy dostrzec jednak głębszy sens i pożytek. Chwaląc ją za to, trzeba jednocześnie przypominać, że krzykliwy populizm w ostatecznym rozrachunku często zostawia prawdziwych „zwykłych ludzi” na lodzie, zatem trzeba domagać się np. wyrównania krzywd ludzi pozbawionych mieszkań w ramach przekształceń, które obecnie proponowana ustawa nie obejmuje (np. prywatyzowane lokale zakładowe i komunalne).

A fakt, że tak fundamentalne rozstrzygnięcie kapitalnego pytania o fundamenty rzeczpospolitej będzie odtąd miało twarz Patryka Jakiego, urzędnika skądinąd zasłużonego w psuciu państwa i osłabianiu zasad praworządności – to tylko złośliwy chichot historii i wezwanie do rachunku sumienia tych wszystkich cnotliwych mężów stanu, którzy przez 27 lat woleli udawać, że słonia nie ma w pokoju.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 43/2017