Reprywatyzacja: teraz albo nigdy!

Otwiera się kolejna szansa na – choćby częściowe – uzdrowienie jednej z najgorszych patologii III RP. Następnej okazji może już nie być.
w cyklu Woś się jeży

18.06.2020

Czyta się kilka minut

Rafał Woś / FOT. GRAŻYNA MAKARA /
Rafał Woś / FOT. GRAŻYNA MAKARA /

W mijającym tygodniu pojawiły się dwa projekty ustaw reprywatyzacyjnych. Jeden z nich został zgłoszony przez posłów Zjednoczonej Prawicy: Sebastiana Kaletę i Pawła Lisieckiego. Autorami drugiego są parlamentarzyści Lewicy – a firmuje go ich kandydat na prezydenta Robert Biedroń.

No, jakoś się dogadajcie!

Mija 30 lat od pierwszych zwrotów uspołecznionych po wojnie nieruchomości. I przeszło 20 lat od pierwszych doniesień medialnych pokazujących, że wynagradzanie starych krzywd z lat 40. czy 50. XX wieku nie może nam przesłaniać faktu, że odbywa się ono kosztem nowych i często nie mniej bolesnych ran na tkance społecznej. Tu i teraz. W wieku XXI.

Nikt nie zna tych ran lepiej niż ludzie z przejmowanych kamienic. W samej tylko Warszawie ich liczbę szacuje się na od 40 tys. (to ci, którzy musieli się wynieść z mieszkań) do nawet 100 tys. ludzi, którzy wpadli w niszczącą spiralę zadłużenia spowodowanego nagłymi wzrostami czynszów w reprywatyzowanym zasobie miejskim, i tych, którym czynsze podniosło miasto, żeby zebrać pieniądze na wypłaty odszkodowań dla posiadaczy roszczeń, których nie dało się zaspokoić w naturze. A przecież Warszawa to niejedyne miasto borykające się z takimi problemami. Dzika reprywatyzacja to także rzeczywistość Krakowa, Gdańska czy Wrocławia.

Część lokatorów podjęła walkę. Już kilkanaście lat temu zaczęła się organizować w pierwsze ruchy lokatorskie. Ich walka długo (zdecydowanie zbyt długo) toczyła się jednak poza radarem głównego nurtu opinii publicznej. Zarówno politycy, jak i elity oraz media całymi latami zdawali się nie rozumieć, że stawianie naprzeciw siebie „starych” (często w sensie dosłownym) lokatorów komunalnych i „nowych” komercyjnych właścicieli „odzyskanej” nieruchomości jest jak zamknięcie w klatce głodnego drapieżnika i jego potencjalnej ofiary, poprzedzone beztroskim: „no, jakoś tam się dogadajcie”.

Bo na spontaniczne dogadanie nie było szans. Przecież nowi właściciele nie przejmowali kamienic, by zastąpić państwo w roli dostarczyciela mieszkaniowych usług publicznych: oni je „odzyskiwali”, by samemu (lub częściej rękami wyspecjalizowanych pośredników) wyczyścić kamienice z biedoty, zgentryfikować okolicę (pardon: „przywrócić jej dawny blask”) i sprzedać odnowione mieszkania z olbrzymim zyskiem ludziom z większymi pieniędzmi.

Oczywiście, przemocy symbolicznej też było tu co niemiara – zwłaszcza tej przezroczystej, gdy przed sądem pojawiali się źle ubrani i nieskładnie prezentujący swoje „roszczenia” lokatorzy, więc dobrze ubrany i biegły adwokat reprywatyzatorów bez trudu ogrywał ich w jurystycznej potyczce. Najgorsze jest jednak to, że przemoc doświadczana przez lokatorów była często bardzo konkretna. Jak wtedy, gdy musieli latami żyć pod ciągłą groźbą natychmiastowej eksmisji albo gdy zdejmowano im dach pod pozorem jego naprawy lub wyłączano zimą ogrzewanie lub prąd. Mało tego: w przyszłym roku minie 10 lat od zamordowania działaczki lokatorskiej Jolanty Brzeskiej. Morderstwa brutalnego i namacalnie prawdziwego, którego sprawców mimo upływu lat nie udało się ustalić. 

Co zmienił „szeryf” Jaki?

I jeszcze jeden wymiar sprawy: minęły już trzy lata od powołania przez PiS tzw. Komisji Weryfikacyjnej (zwanej początkowo komisją Jakiego), której celem miało być „wyjaśnienie i usuwanie skutków warszawskich decyzji reprywatyzacyjnych wydanych z naruszeniem prawa”. Działania tej komisji rozbudziły wielkie nadzieje poszkodowanych i sympatyzującej z nimi części opinii publicznej. Wydawało się, że wreszcie pojawiła się jakaś instytucja publiczna zdolna przerwać zimną biurokratyczno-prawniczą niemoc lub obojętność organów państwa wobec dramatu lokatorów.


Czytaj także: Rafał Woś: Weź kredyt, kup mieszkanie


Powstanie komisji nie było bezsensowne: dopiero ze strachu przed „szeryfem” Jakim doszło do faktycznego wstrzymania zwrotu nieruchomości w Warszawie. W szczytowych latach (1997, 1999, 2008-09) warszawski ratusz oddawał po 240-300 nieruchomości rocznie. Od roku 2018 oddano tylko jedną. 

Wstrzymanie nie oznacza jednak załatwienia sprawy. Miecz wciąż wisi nad głową lokatorów, a to dlatego, że PiS – mimo wielokrotnych zapowiedzi – nie uchwalił ani zakazu zwrotu kamienic z lokatorami, ani obiecywanej „dużej” ustawy reprywatyzacyjnej.

Przyczyny tego drugiego zaniechania są dość jasne. W kręgach rządowych jednoznacznie mówi się o międzynarodowej presji na Polskę i wyraźnym ultimatum płynącym z USA, że jeśli władza zdecyduje się pozbawić praw do roszczeń reprywatyzacyjnych obywateli zagranicznych, musi się liczyć z konsekwencjami. To właśnie dlatego przygotowana już w 2017 roku przez Patryka Jakiego ustawa miała trafić do szuflady. Inna sprawa, że sam jej autor po porażce w wyborach na prezydenta Warszawy z zadziwiającą łatwością wyszedł z roli rycerza reprywatyzacji i przyjął ciepłą posadę europosła w Brukseli. 

Od Annasza do Kajfasza

W klinczu znalazła się też sprawa odszkodowań lub zadośćuczynienia dla ofiar dzikiej reprywatyzacji, które komisja weryfikacyjna nakazała wypłacić lokatorom. Przyznano ich do tej pory 257 i opiewają na sumę 8,3 mln zł. Problem w tym, że warszawski ratusz 210 z nich oprotestował i odmówił wypłaty.

Kontekstem dla sprawy jest totalna wojna polityczna trwająca we współczesnej Polsce. Po jednej stronie jest PiS, które pokazuje: „patrzcie, to prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski nie chce wypłacić ludziom zadośćuczynienia” – i faktycznie nie ma w tym wielkiej przesady. Tyle że kontrolowany przez PO ratusz rozkłada ręce, mówiąc, że PiS źle to wszystko przygotował i nie zadbał o odpowiednie otoczenie ustawodawcze działań Komisji Weryfikacyjnej. I także… ma rację. A najbardziej poszkodowani są jak zwykle lokatorzy, którzy czują się odsyłani od Annasza do Kajfasza, tracąc resztki wiary, że sprawiedliwość kiedyś zwycięży.

Czekamy na ustawę

W takiej właśnie rzeczywistości pojawiają się wspomniane projekty reprywatyzacyjne. Są to różne dokumenty, które de facto zajmują się wieloma fragmentami reprywatyzacyjnego węzła. Projekt PiS-u rozwiązuje kwestię odszkodowań dla lokatorów, wyjmując tę sprawę z rąk warszawskiego ratusza i przekazując pieniądze na zadośćuczynienia do agencji rządowej. Nieoficjalnie mówi się, że PiS robi to niechętnie, bo początkowo partia Kaczyńskiego zamierzała pojawić się jak rycerz na białym koniu i odblokować odszkodowania dopiero przed wyborami samorządowymi roku 2023. Jednak w obliczu wejścia Rafała Trzaskowskiego do walki o prezydenturę Polski postanowiono użyć tej karty już teraz. W niczym te polityczne kalkulacje nie zmieniają faktu, że odszkodowania się lokatorom należą i dobrze, jeśli zostaną uruchomione. Oby jak najszybciej. 


Polecamy: Woś się jeży - autorska rubryka Rafała Wosia co czwartek w serwisie "TP"


Należy także pamiętać, że to wciąż nie jest ustawa reprywatyzacyjna, na którą czekamy. Takie ambicje ma projekt zasygnalizowany przez Lewicę. Na razie jest on dużo mniej konkretny i składa się ledwie z trzech artykułów oraz niedużego uzasadnienia. Wygląda jednak na to, że idzie we właściwym kierunku. To znaczy (wersja minimum) całkowitego zablokowania reprywatyzacji nieruchomości mieszkaniowych. Albo (plan maksimum) wygaszenia raz na zawsze możliwości reprywatyzacji nieruchomości uspołecznionych na podstawie dekretów Bieruta oraz reformy rolnej z 1944 roku. Najlepiej za symboliczne odszkodowanie, które nie będzie zmuszało Skarbu Państwa do wykrwawiania się dziś za decyzje sprzed 70 lat.

Nadzieje i list

Przeprowadzenie takiego aktu prawnego będzie oczywiście dalece trudniejsze. Mieliśmy już w III RP kilka podejść do tematu. Najbliżej było za rządów AWS, w roku 2001. Uchwalono wówczas zwrot połowy majątku utraconego w latach 1944-1962: tam, gdzie jest to możliwe, w naturze, a w pozostałych przypadkach rekompensaty w bonach reprywatyzacyjnych. Reprywatyzacja miała dotyczyć tych byłych właścicieli, którzy w momencie utraty majątku i na koniec 1999 roku byli obywatelami polskimi. Reprywatyzację zawetował jednak prezydent Aleksander Kwaśniewski. Tamta decyzja zdjęła politykom z głowy groźbę wymierzonych w Polskę pozwów międzynarodowych – otworzyła jednak drogę do tego, by reprywatyzacja stała się dzikim i niejasnym procesem kładącym się cieniem na fundamentalnym poczuciu społecznej sprawiedliwości. AWS-u i Kwaśniewskiego już w polityce nie ma, ale my z ich zaniechaniami borykamy się do dziś.

Również dlatego trzeba dziś łapać się choćby najmniejszego promienia nadziei, że kwestię reprywatyzacyjną da się popchnąć naprzód. Pojawił się list otwarty osób zaangażowanych w temat reprywatyzacyjny, skierowany do przewodniczących klubów parlamentarnych. Podpisali się pod nim m.in. aktywiści Jan Śpiewak, Jakub Żaczek czy Anna Amsterdamska, pisarz Jakub Żulczyk czy filozofka Małgorzata Kowalska. Podpisałem się i ja. Do czego Państwa także zachęcam.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz ekonomiczny, laureat m.in. Nagrody im. Dariusza Fikusa, Nagrody NBP im. Władysława Grabskiego i Grand Press Economy, wielokrotnie nominowany do innych nagród dziennikarskich, np. Grand Press, Nagrody im. Barbary Łopieńskiej, MediaTorów. Wydał… więcej