Repolonizacja Żabki. Felieton kulinarny Pawła Bravo

Niezrzeszonych sklepików na rogu znika corocznie tyle mniej więcej, ile przybywa wypustek którejś z sieci franczyzowych. Jedyny sposób, żeby je chronić, to robić w nich jak najczęściej zakupy,

17.10.2022

Czyta się kilka minut

 / AGNIESZKA CYNARSKA-TARAN
/ AGNIESZKA CYNARSKA-TARAN

Sto trzydzieści trzy miliardy dolarów to nielicha kwota, o jedną piątą większa niż budżet polskiego państwa. Nad aktywami zarządzanymi przez fundusz inwestycyjny CVC Capital Partners nigdy nie zachodzi słońce, są zaiste globalne i z każdej bajki. Takie np. Tygrysy z Gudżaratu to dumny mistrz indyjskiej ligi krykieta. Nirvana jest największym w Malezji operatorem usług pogrzebowych, Theramex z kolei dostarcza istotną część łykanych przez Europejki pigułek antykoncepcyjnych. No i wreszcie as inwestycyjnego portfolio: wasz poranny jogurcik, batonik i paracetamol na ćmiący łeb – o ile zdarza wam się zajść po drodze do Żabki, w co nie wątpię, bo coraz trudniej w życiu codziennym, z jego szybkimi potrzebami, ominąć tę sieć. Nawet na pozornie przaśnym rynku mydła i powidła puchnie, wsparta gigantycznym kapitałem oraz dobrymi kontaktami z władzą, masówka.

Niezrzeszonych sklepików na rogu znika corocznie tyle mniej więcej, ile przybywa wypustek którejś z sieci franczyzowych. Jedyny sposób, żeby je chronić, to robić w nich jak najczęściej zakupy, choć naturalną granicą jest nasz, jednak ograniczony, budżet na spożywczą drobnicę. Jedną z większych zalet miejsca, gdzie bytuję w Krakowie, jest prężny sklep Hipcio przy ul. Kraszewskiego. Wdzięczne sąsiedztwo urządziło mu niedawno trzydzieste urodziny i było to serdeczne święto ulicy. Uwielbiam to miejsce i energię właścicieli, jakby wyjętych z kart budującej opowieści o zaletach lokalnego biznesu. Choć w poszukiwaniu dobrych warzyw potrafię przepedałować pół miasta, to do Hipcia chodzę najczęściej, jak się da. Ale ile razy w miesiącu potrzebuję kupić zgrzewkę wody, cukier, majonez czy cytrynę?


PRZECZYTAJ TAKŻE:
Moda na świadome zatruwanie się grzybami wychodzi właśnie z ciemnej, znachorskiej niszy i nie wątpię, że wkrótce rodzimi oszuści zwęszą interes na eliksirach dla ludzi zdesperowanych ciężką chorobą lub znudzonych dotychczasowymi narkotykami >>>>


Uboga oferta złożona głównie z wysoko przetworzonej żywności samych największych marek – to główny problem z Żabką i z każdą inną dużą siecią. Przez wszechobecność i łatwy – np. niedzielny – dostęp obniża oczekiwania, oswaja z bylejakością i psuje żywieniowe obyczaje, i tak już mocno nadwyrężone. Ale czy to by się zmieniło, gdyby miejsce funduszu z jego zrozumiałą polityką wyciskania zysków zajęła państwowa instytucja, mająca w nazwie coś z Polską albo narodem i – teoretycznie przynajmniej – podległa interesowi publicznemu? Dużo było ostatnio śmiechu wokół niewczesnych propozycji co bardziej gadatliwych ludzi obecnej władzy, by przy okazji odkupienia od CVC pewnej spółki energetycznej, także Żabkę „zrepolonizować” (choć nigdy w swoich dziejach nie była „polska” – obecny właściciel odkupił ją od innego zagranicznego funduszu). Śmiech zrozumiały, bo każda władza, jaką dźwigaliśmy za naszej pamięci na barkach, jeśli zarządzała jakąś firmą lub segmentem gospodarki, to dla partyjnej korzyści i zapewnienia korzystnych posad swoim. Załóżmy na chwilę (niektórzy potrafią w tej iluzji wytrwać dłużej), że zapanuje kiedyś merytokracja i hipotetyczną narodową siecią sklepików zarządzać będą rzetelni fachowcy. Półki i tak będzie wtedy zawalać masowe badziewie, bo nie ma to nic wspólnego z własnością – polski rolnik może zyskałby lepsze ceny, gdyby państwowy podmiot kontraktował zakupy dla sieci, ale jakości dystrybuowanych centralnie cebuli i jabłek nie zmieni. W handlu żywnością duże z zasady jest gorsze od małego – nieważne, czy jest prywatne, czy państwowe.

Co nie znaczy, że namysł nad tym, co warto zrenacjonalizować, zasługuje jedynie na śmiech. Nigdy nie rozumiałem – a dziś te sprzeczności widać boleśnie – w jaki to sposób np. produkcją i dystrybucją prądu mają rządzić zasady rynku i z jakiego to niby powodu tenże prąd sprzedaje mi jakaś spółka, której nie wolno podjąć kroków zgodnych z interesem publicznym, bo podlega rygorom prawa handlowego. Udawanie, że energia to towar jak każdy inny, podobnie jak np. przewozy koleją, okazuje się dziś krótkowzroczną głupotą. Warto to sobie powtarzać. Przecież chodzimy wspierać małe samodzielne sklepiki ­nawet ­jeśli wiemy, że prędzej czy później ­również nad naszą ulicą zawiśnie zielona poświata.©℗

Wróćmy jeszcze do sfery, gdzie nie grozi nam żaden fundusz ani minister: zbioru i przerobu grzybów. Sezon jest obfity, zabieramy się za suszenie, a co, jeśli zostały nam suszone z zeszłego roku? Oto hedonistyczny wariant na risotto grzybowe. Prażymy w 150 st. C przez 5-7 minut 30 g suszonych borowików lub podgrzybków. Gdy wystygną, miksujemy je na drobny proszek (ja używam do tego młynka do kawy, można też blenderem). Kroimy na pół cebulę, przypalamy ją solidnie na suchej patelni, dajemy do garnka razem ze skórką z jednej cytryny (oczywiście niepryskanej), zalewamy litrem zimnej wody, doprowadzamy do wrzenia i gotujemy na małym ogniu pół godziny, lekko solimy na koniec. Prażymy w dużej patelni lub odpowiednim rondlu na sucho 300 g ryżu do risotto, zalewamy 50 ml białego wina, gdy odparuje, dolewamy stopniowo wrzący wywar cebulowo-cytrynowy, gotujemy tradycyjną metodą, aż ryż będzie miękki. Gasimy ogień, dodajemy dwie łyżki masła i dwie parmezanu, rozkręcamy intensywnie, zostawiamy pod przykryciem na parę minut. Na wydaniu leciutko posypujemy przez sitko grzybowym proszkiem i paroma wiórkami skórki z cytryny. To jest przepis z rodzaju „zwiewna chmurka”, wszystkie smaki będą ledwo wyczuwalne, ważne, żeby nie przesadzić z grzybami i użyć najlepszego ryżu oraz masła, jakie znajdziecie (a dobrego ryżu do risotto raczej nie znajdziecie w sieciówkach).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 43/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Z żabiej perspektywy