Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Święta łączą i są siłą na przyszłość. Rocznice bywają także smutne, ale i wtedy mają nieść mądrość, także na przyszłość. Ale ta rocznica miała być obchodem sukcesu o wyjątkowym ładunku moralnym i wyjątkowych owocach. Dlaczego więc tylu nieobecnych na tym święcie i tyle głosów, że w ogóle nie warto było świętować?
Mamy ciągle żal, że nasza priorytetowa rola w obaleniu komunizmu nie jest doceniana przez świat. Ale chyba pora powiedzieć sobie wreszcie, że to przede wszystkim nasza wina. Kto jest pewien, że nie musi uderzyć się w piersi i przyznać, że nie do końca wziął na serio słowa Jana Pawła II: "Solidarność to znaczy nigdy jeden przeciw drugiemu"? Podzieliliśmy się tak, że jedyną uczciwą diagnozą byłoby przyznać, iż w polskim życiu publicznym, i to nie od dzisiaj, coraz więcej zjawisk, które zaprzeczają samemu pojęciu słowa "solidarność" i jego uparcie utrzymywanemu symbolowi.
To oczywiście nie jest temat na felieton, tylko na ogromny rachunek sumienia. Pod czyim jednak duchowym przywództwem, gdy z coraz mniejszą siłą świecą autorytety? Dlatego chciałabym wspomnieć o jednym tylko zawiedzionym oczekiwaniu, na które rocznica Porozumień Sierpniowych zasługiwała na pewno. To powinno było być masowe, jak tylko się da, najbardziej masowe "Dziękuję", przekazane żyjącym i nieżyjącym autorom tamtego wydarzenia. Bez fanfar i hałasu, po prostu przekazane do sali BHP w Gdańsku od każdego, kto jeszcze pamięta, z jakim uczuciem przyjmował wtedy tamten dzień i tamte podpisy.
To uczucie to przecież była wdzięczność.