Rejs

Kapitan Tomasz Cichocki bardzo małym jachtem i w samotności opłynął kulę ziemską. Zajęło mu to 312 dni, a po drodze zawinął do portu tylko raz, w pewnym sensie niechcący.

21.05.2012

Czyta się kilka minut

Jest to wyczyn działający na wyobraźnię tym silniej, im dalej się mieszka od morza, ale to nie palmy, nie widok dziewcząt łapiących latające ryby, nie tajfuny i flauty, straszliwe ośmiornice, białe wieloryby ani nie rekiny wielkości cysterny są najważniejsze w wyobrażaniu sobie jego przeżyć. Czytając o losach kapitana Cichockiego, wariujemy z przerażenia, wiedząc, że na jego jachcie, od listopada zeszłego roku aż do majowego finiszu w Breście, nie działało żadne urządzenie, mogące skontaktować żeglarza ze światem.

Nie ma dwóch zdań: kapitan Cichocki jest herosem XXI wieku. Nie dlatego, że popłynął jak Joshua Slocum, jak John Voss czy Alain Gerbault, którzy wypływając wiedzieli, że o stanie porządku publicznego dowiedzą się z rocznym opóźnieniem. Kapitan Cichocki jest bohaterem, bo dopłynął do portu pozbawiony najważniejszego dziś stabilizatora człowieczych zmysłów, czyli nośników plotki i nowiny. Dla znacznej części ludzkości byłaby to dieta nie do zniesienia.

Są dwa bardzo emocjonujące elementy w przygodach pana kapitana. Pierwszy to długie miesiące niepewności, czy żeglarz żyje. Oczywiście dotyczył on w stopniu minimalnym samego żeglarza, bowiem informację o tym, że żyje, miał najpewniej z pierwszej ręki. Po drugie, co wydaje się znacznie ciekawsze: kapitan znalazł się w sytuacji rzadkiego dziś, bo długotrwałego braku pewności, czy świat w ogóle istnieje. Bezmiar falujących wód wokół, prawidłowo kręcący się nieboskłon, wiatr i chmury były dowodami, że owszem. Uznanie jednak tych elementarnie globuśnych zjawisk za wystarczające do sądzenia, iż wszystko jest jak dawniej, mogło okazać się dowodem na daleko posunięty optymizm.

Najbanalniejsze wydają się projekcje przedstawiające kapitana Cichockiego, płynącego na swym jachcie o przemysłowej nazwie „Polska miedź”, jako nowego Odysa. Tu, gdzie jego analogowa locja informowała o obecności lądu, zwanego Europą, kapitan zastaje – ku swemu strapieniu – równe jak stół morze. Z wystającym zeń bardzo pomarańczowym grzybem nuklearnym. Albo odwrotnie. Tam, gdzie miał być bożą ręką utrwalony bezmiar wód, zobaczyłby kapitan Cichocki skałę ze stadem śpiewających syren, co miałoby być wynikiem machinacji genetycznych, przed którymi tak dobrotliwie ostrzega Ziemian minister Gowin. Nie ma jednak powodu, by bawić się w szalone fantazje, wystarczy, że Cichocki zastał, co zastał. To wystarczy, by natychmiast wypłynąć, tym razem bez radia, komputera, a nawet bez kompasu, bez jedzenia i kropli słodkiej wody. Na rok, dwa, a nawet na zawsze.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Felietonista „Tygodnika Powszechnego”, pracuje w Instytucie Literackim w Paryżu.

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2012