Na wyspie taczek

Z trudem przychodzi mi wymienienie publiczne nazwy tej wyspy. Jej mieszkańcy nie wiedzą jeszcze, co polski turysta lubi jeść i pić, jak jest ubrany, co robi we wszelakich fazach swego urlopu i wolnego od pracy dnia, jednym słowem: są nieuświadomieni, nie wiedzą, po czym go poznać. Nie chcę, by przez moje gadulstwo wyspiarze się tego dowiedzieli, by nauczyli się mówić "na zdrowie, by w każdej z trzech restauracji leżało przetłumaczone na nasz język menu, by zaczęli podawać tam żurek i pierogi z mięsem albo polskie marzenie spożywcze ostatnich lat, czyli kebab.

25.09.2006

Czyta się kilka minut

Mapa wyspy Ist sporządzona przez autora tekstu /
Mapa wyspy Ist sporządzona przez autora tekstu /

Zrządzeniem okrutnego losu zaznałem tego roku także klimatu przez polskiego turystę umiłowanego. Wiem więc, za czym rodak tęskni, czego łaknie i w czym pływa. Wyspa, o której chcę tu opowiedzieć, nie da mu tego. Wyspa nie ma teoretycznie szansy na stanie się obiektem polskich westchnień, masowych marzeń i pielgrzymek, ale cud zdarzyć się może, dlatego ciężko mi zdradzać jej współrzędne.

Wyspa nazywa się Ist. Leży na Adriatyku, na północnej granicy archipelagu zadarskiego. Ma kształt klepsydry albo motyla, na którego korpusie położona jest miejscowość nosząca takież samo imię. Skrzydła są bezludne, górzyste, porośnięte monotonną, środziemnomorską, kolczastą gęstwiną, ze schowaną w niej senną fauną. Na Ist nie ma ani jednej dyskoteki, ani jednego punktu nadawania muzyki mechanicznej, ani jednej budy ni budki nawet z balonami, bursztynem czy ciupagą, ringo i serso. Nie ma tam supermarketu, kiosku, kina, teatru, sklepu z odzieżą, bankomatu, lodziarni, klubu nocnego ani parkingu. Tego ostatniego z tej prostej przyczyny, że nie ma tam samochodu, który mógłby na nim zaparkować. Są trzy sklepy spożywcze i w żadnym nie ma piwa tyskiego. Jest kościół, zamknięta na trzy spusty oślepiająco biała kapliczka na wysokiej górze, biblioteka gminna, dwa cmentarze, ale tylko jeden czynny, poczta, lekarz, szkoła podstawowa (według prasy lokalnej chodzi do niej sześciu uczniów), kapitanat portu wielkości mieszkania kapitana portu, jeden publiczny natrysk, wspomniane trzy restauracje, jedno bistro i jedna cysterna, czyli gustjerna.

Na wyspie Ist nie ma słodkiej wody, a więc centralna cysterna służy do łapania deszczówki. Jest to budowla wykuta w skale, wysoko nad wsią, z daleka wygląda jak kawałek stadionu, a może zburzonego rzymskiego forum. Ma w środku dziurę, do której spływa woda, która gdzieś tam w podziemiu bulgocze, czego jednak nie słychać. Słychać na wyspie tylko mewy i wrony, które udają czasem beczenie dzikich kóz, kóz prowadzących tajemnicze kozie życie w ogarniętej skwarem bezludnej gęstwinie.

Jedynym dźwiękiem ludzkim i publicznym jest cogodzinne bicie dzwonu kościoła św. Mikołaja. Ksiądz w tym kościele w niedzielę czyta wiernym na głos gazetę. Słuchają tego posłusznie i w skupieniu, a potem śpiewają. Ludzie zaludniający Ist są Dalmatyńczykami - Słowianami południowymi z językiem włoskim jako drugim i historycznie oczywistym. Zajmują się sprawami pożytecznymi, czyli byciem na emeryturze, łowieniem ryb, siedzeniem w bistro, patrzeniem na morze, kręceniem się wokół swoich domków i łódek oraz sprawdzaniem, czy figi są wystarczająco dojrzałe i czy nie łapie ich jakże mordercza dla fig zgnilizna. Nie sprawiają wrażenia ludzi biznesu, w najmniejszym nawet stopniu. Locja Ist wspomina o uprawach oliwek i winorośli, ale nie widziałem tam ani jednej plantacji czy winnicy w znaczeniu szerszym niż przydomowym.

Młodych ludzi na wyspie jest mało. Młodych kobiet widziałem kilka.

***

Na wyspie - co już wiemy - nie ma aut. Każdy szanujący się obywatel ma taczki. Podpisane imieniem bądź inicjałami. Patrycjusze jeżdżą traktorkami czy raczej czymś pomiędzy taczkami a traktorkiem. Widziałem jeden motorower. Twarz człowieka na motorowerze wyrażała cierpienie, a może tylko tęsknotę za prawdziwą szosą. Za przestrzenią połykaną z wielką prędkością, z warkotem, rozwianym włosem, za przygodą poszukiwaną jednośladem. Za prerią może czy podróżą transkontynentalną. On to, bo widywałem go często, siedząc na betonowej ostrodze, wchodzącej na kilkanaście metrów w morze, jako jedyny z miejscowych poszukiwał w sposób widoczny dla bliźnich sposobu na swoje cierpienie. Cierpiał na islomanię ? rebours, by nie rzec islofobię. Wyspa ograniczała jego marzenia i więziła fizycznie. Rozpędzał swój pojazd do 20 kilometrów na ścieżce biegnącej wzdłuż zatoki, ku cmentarzowi. Jechał z zamkniętymi oczyma, pokonywał ten kawałek z darem przyjemności, o jakim otwarcie mówi Robert Kubica. Przy cmentarnej furtce hamował, wypalał papierosa i wracał ukojony ku zielonemu światełku w porcie, ku bistro, przy którym stawiał swój podrapany pojazd. Pod bistro stało już w rządku kilkanaście taczek, których właściciele popijali biały płyn ze szklaneczek. Dołączał do nich, by za chwilę znów ruszyć, znów zahamować i wrócić. Na wyspie nie ma policjanta, co wskazuje na to, że państwo chorwackie uznało, iż prawem są granice rozsądku obywateli. Dlatego motorowerzysta jeździł sobie codziennie. Codziennie, gdy było mu gorzej, siadał nad miejscową grappą. Odczuwał chwilową ulgę, by w chwili krytycznej wstać i znów kopnąć starter.

***

O taczkach czy wózku mówi się na wyspie z włoska - kariola. Służą, co łatwo zgadnąć, do wożenia wszystkiego: dzieci, cegieł, kotów, zakupów i złowionych ryb. Prócz kotów nie widziałem na wyspie żadnego zwierzęcia domowego, raz jedyny - psa. Przypłynął jachtem człowieka, który uznał za niezbędne wzięcie ze sobą tego zwierzęcia w podróż morską.

Fauna zbadana została przeze mnie naskórkowo, podobnie flora. Wśród roślin znalazłem i sklasyfikowałem za pomocą klucza botanicznego Larousse'a ligustr, oliwkę dziką, dąb ostrolistny, figowca jadalnego i daktylowca z rodziny niejadalnych. Tamtejsza szałwia porastająca zbocza jest idealna do makaronu, ma liście grube jak plaster dobrej szynki. Jej gałązki tamtejsi wrzucają do travaricy, dzięki czemu alkohol ten nabiera charme'u przychodni dentystycznej. Bogactwo zwierząt morskich z naddatkiem rekompensuje ich szczupłą obecność na lądzie. Z lądowych, prócz ptactwa, choć bardzo się starałem, spotkałem bowiem zaledwie trzy. Zdziczałą kozę wionącą tymiankiem, o beczułkowatym brzuchu, krótkich nogach, długich rogach i łaciatej sierści, brązowego węża, który spał, ale gdy się zbudził, strasznie się przestraszył, i modliszkę długości ołówka, która niczego się nie bała, choć ją szturchnąłem kijkiem.

Organizmy morskie dobrze obejrzeć najpierw na zadarskim targu rybnym. Tamże można (co uczyniłem) spisać oferowany asortyment, składający się na kilkadziesiąt rodzajów ryb, raków i ośmiornic. Kałamarnica, której przyjrzałem się bacznie na straganie, w morzu okazała się istotą ciekawą świata na tyle, że zanim umknęła, obmacała mi swą czułką okulary, była obła, plamista, jakoś tak szczurzo przykucnięta. Nie uznała za stosowne otoczyć się chmurą atramentu, więc raczej jej się znudziłem niż wprawiłem w popłoch. Gąbki żyjące u brzegów Ist za życia są czarne, ta czarność to skórka, mają przy dotknięciu konsystencję huby i zapach czegoś pomiędzy lakierem, rybą, trawą i nie wiadomo czym, może grzybem właśnie. Mieszkają w nich zwierzęta spoza moich atlasów. Gąbek nie wolno zabijać, lecz morze, gdy jest sztorm, odrywa je od skał samo i wyrzuca na brzeg. Wtedy można je zebrać, wytłuc kamieniem o kamień, wypłukać białą krew morską wodą i wybielić na słońcu. Są idealne do mycia łódek, na których dnach potem leżą. Meduzy, choć raczej malutkie, parzą jak rozpalony pogrzebacz. Wszystkie małże są jadalne. Mają zniechęcające dla wielbicieli kebabu nazwy, oto kilka: priljepci, male kapice, ljudsko srce, pupkari, kućica. Jest tu również čaška, petrovo uho, sunčev zalaz i, co ciekawe, sunčev izlaz, czyli czaszka, piotrowe ucho, zachód i wschód słońca. Żyć nie umierać.

***

Północno-wschodnie skrzydło motyla obszedłem pewnego skwarnego upiornie dnia w ciągu ośmiu i pół godziny. Szedłem, cały czas kręcąc się wokół kapliczki górującej nad okolicą, nad wyspą, niezliczonymi zatokami i pustym, miejscami bezkresnym morzem. Nie spotkałem nikogo. Szedłem brzegiem, miejscami brodząc, z braku drogi czy nawet namiastki ścieżki. Gdzieniegdzie w straszliwej śnieżnej bieli skał i gruzu, wśród dziwacznych, dziurawych jak ser kamieni zauważałem ślad kóz, odwrócone kopytkami kamienie, mokre i czerwonawe. Tam się kierowałem, bo kozy wiedzą, co robią. Chwilami próbowałem ułatwić sobie zadanie, próbując ściąć cyple i półwyspy. Dostawałem się wtedy w zwarty gąszcz, wiążący me członki, drapiący i niepuszczający, ale - co pocieszające - pozbawiony zwierząt jadowitych, wkłuwających się i ssących. Zrezygnowany, idąc znów brzegiem, wpatrując się w kapliczkę, bo była dla mnie kompasem, zrzucałem odzienie - do czego wstyd się tu przyznać. Wkładałem je jednak, bo nienudyście, człowiekowi miejskiemu i XXI-wiecznemu wielokilometrowy marsz na golasa wydaje się nie tyle wstydliwy, choć tylko Pan Bóg nań baczy, co niebezpieczny. Miałem ze sobą litr wody i trzy batoniki. Wszystkie się w chlebaku rozpuściły. Ostatnie pół kilometra szedłem (czy raczej czołgałem się) przez dwie godziny. Staruszki, żony rybaków siedzące na ławeczce przy brzegu zatoki Kosirača, nie mogły wyjść ze zdumienia, że przychodzę z kierunku, w którym nikt nie chodzi i z którego nikt nie przychodzi.

Na wyspę, co dla mnie smutne, regularnie pływa tylko jeden prom dziennie, o jeden za dużo. Wypływa ku światu też jeden, szczęście w nieszczęściu, że o godzinie 5.30 rano. Trzeba sporej siły, by podczas urlopu wstać po czwartej, nie tylko po to, by popatrzeć na wschód słońca nad Adriatykiem.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Felietonista „Tygodnika Powszechnego”, pracuje w Instytucie Literackim w Paryżu.

Artykuł pochodzi z numeru TP 40/2006