Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ów Europejski Mechanizm Stabilizacyjny zakłada stworzenie stałego funduszu wartości ponad 700 mld euro, który ma pomagać krajom w kłopotach (poprzedni fundusz, utworzony przy okazji ratowania Irlandii, był doraźny). Przypadek sprawił, że wkrótce może pojawić się chętny do tych miliardów: w czasie, gdy w Brukseli unijni politycy błogosławili wynegocjowane porozumienie, upadł rząd Portugalii - po tym, jak parlament odrzucił kolejny program cięć w wydatkach publicznych. A że dymisji towarzyszyły na ulicach Lizbony protesty przeciw cięciom, kiepski to prognostyk dla kolejnego rządu. Jeśli bankrutująca Portugalia poprosi o pomoc, będzie to pierwszy test nowego funduszu.
Rozpięcie parasola ochronnego nad euro nie oznacza, że powstaje "unijny rząd gospodarczy". Nie oznacza też, wbrew obawom niektórych polskich komentatorów, że w Europie zapanuje "Euro-Ordnung". To greps zręczny, ale pusty. Kto uważa inaczej, niech prześledzi np. negocjacje z irlandzkim bankrutem, który owszem, sięga po ratunek z Brukseli, ale nie kwapi się do zrezygnowania z najniższej w Europie stopy podatku od przedsiębiorstw (jeden z absurdów strefy euro). Brukselskie porozumienie to jedynie skromny wstęp do tego, co prędzej czy później nieuniknione: naprawienia grzechu pierworodnego wspólnej waluty, jakim była i jest nierównoczesność - sytuacja, gdy integracja monetarna wyprzedza integrację fiskalno-gospodarczą. Najnowszy skutek: niezamożna Słowenia, która gospodaruje sumiennie - inaczej niż Portugalczycy - może wkrótce płacić na ich ratowanie. Można sobie wyobrazić, że Słoweńcy i Maltańczycy nie mieliby nic przeciw jakiemuś "Euro-Ordnungowi" - skoro, licząc w stosunku do liczby ludności i kondycji ekonomicznej, oba te kraje poniosą statystycznie największy wysiłek dla ratowania zamożnych Irlandczyków czy Portugalczyków.