Raj nad Wisłą

Wyniki ostatnich sondaży dostarczają frapującej wiedzy o kondycji Polaków. Jan Kowalski AD 2009 okazuje się Janem Szczęśliwym. Choć to szczęście pełne niespodzianek i paradoksów.

08.09.2009

Czyta się kilka minut

/ryc. Sanja Gjenero / stock.xchng /
/ryc. Sanja Gjenero / stock.xchng /

Gdy z początkiem roku ukazał się raport dotyczący międzynarodowych badań nad optymizmem poszczególnych nacji, przecierano oczy ze zdumienia: Polacy wylądowali w tej konkurencji na drugim miejscu, zaraz za Chińczykami. Zdumienie było uzasadnione. Wystarczy prześledzić, jak odpowiadamy na pytanie: "Czy ogólnie rzecz biorąc, sytuacja w kraju podąża w dobrym czy złym kierunku?", którym CBOS rokrocznie mierzy nastroje społeczne. Z wyjątkiem 2008 r.,

kiedy nieznaczna większość wskazała wariant pierwszy, przez dekadę opowiadaliśmy się za drugim - pesymizm zdaje się być zakorzeniony w naszej mentalności. Tymczasem "Diagnoza społeczna 2009" potwierdza wyniki międzynarodowe: jesteśmy pozytywnie nastawieni do życia. Aż 76 proc. Polaków uważa się za szczęśliwych, a 48 proc. (wzrost o 2 punkty w stosunku do 2007 r.) określa to życie jako wspaniałe lub co najmniej udane. Co więcej, dobrego samopoczucia nie zepsuł nam kryzys; jakby na przekór staliśmy się bardziej zadowoleni niemal ze wszystkich aspektów życia, od stanu bezpieczeństwa poczynając, przez własne osiągnięcia, na perspektywach na przyszłość skończywszy.

Paradoks I: Jan Szczęśliwy zrzędzi, ale mu się podoba

Jak wyjaśnić tę dysproporcję między oceną rzeczywistości a osobistym zadowoleniem? Prof. Janusz Czapiński, psycholog społeczny, współautor "Diagnozy": - Takie zjawisko nazywamy złudzeniem patetycznym. Ludzie sądzą, że za sytuację w kraju ponoszą odpowiedzialność inni. To inni są nieudacznikami, zawodzą, źle wypełniają obowiązki. Wszędzie na świecie wskaźnik optymizmu, według którego ocenia się rzeczywistość zewnętrzną, jest mniejszy od tego, który odnosimy do własnego życia.

W oczach Jana Szczęśliwego kryzys też należy do tej odrębnej, mało przyjaznej rzeczywistości; wprawdzie uwierzył mediom, że jest, ale dopóki nie dostrzegł go w domowym budżecie (a w stosunku do zeszłego roku żadnej grupie społecznej w Polsce nie spadły dochody), martwić się nie będzie.

Tym bardziej że genetycznie jest bardziej predysponowany do szczęścia niż Włoch, Grek czy Portugalczyk - w niektórych międzynarodowych rankingach w zadowoleniu już południowców prześcignęliśmy. W silniejsze geny szczęścia wyposażyła Polaków ewolucja. Walcząc o przetrwanie w trudnych warunkach klimatycznych, byliśmy poddawani selekcji pozytywnej: przeżywali najbardziej zahartowani, nastawieni na pokonywanie wyzwań i parcie do przodu. Co prawda nie tak jak Skandynawowie - to dlatego Polacy ustępują im w poczuciu szczęśliwości. Według raportu opracowanego na podstawie Światowej Bazy Danych o Szczęściu przez prof. Ruuta Veenhovena z Uniwersytetu Erazma w Rotterdamie, najszczęśliwsi są Duńczycy, a najbardziej sfrustrowani - mieszkańcy Tanzanii.

Paradoks II: Jan Szczęśliwy jest bogaty albo biedny

Kiedy naukowcy z uniwersytetu w Leicester ogłosili swoją listę najszczęśliwszych krain, zaskoczył ich fakt, że w czołówce znalazł się Bhutan. W tym malowniczym kraju we wschodnich Himalajach, z monarchią konstytucyjną i parlamentem, władca wprowadził koncepcję Narodowego Szczęścia Brutto. Według niej dobre samopoczucie i duchowa pogoda obywateli są ważniejszym kryterium rozwoju od Produktu Krajowego Brutto, a zyski materialne nie mogą być osiągane kosztem środowiska i kultury. I faktycznie: tamtejsza gospodarka należy do najsłabszych, a mieszkańcy czują się szczęśliwi.

Ale choć w różnych światowych ośrodkach próbuje się odchodzić od pomiaru satysfakcji z życia za pomocą wskaźnika PKB na osobę, to nie ulega wątpliwości, że we wszystkich liczących się badaniach istnieje korelacja między nim a odsetkiem szczęśliwych: im wyższy, tym ich więcej. Identyczną zależność odkryto między szczęściem a poziomem wykształcenia. Również raport GUS "Regiony 2009" wskazuje, że Janowi Szczęśliwemu najlepiej żyje się na Mazowszu, bo tu zarabia się najwięcej, przeciętnie 4 tys. zł brutto; z PKB 85 proc. średniej unijnej to życie na poziomie europejskim.

Kto jednak sądzi, że polskiego szczęścia należy szukać tylko w rejonach bardziej rozwiniętych, ten się myli. Z GUS-owskiego raportu wynika, że istnieją enklawy jako żywo przypominające fenomen Bhutanu: województwa warmińsko-mazurskie, podlaskie, świętokrzyskie czy podkarpackie, gdzie PKB nie przekracza 35-45 proc. średniej unijnej. To w tym ostatnim, rolniczym, z najniższym w kraju wynagrodzeniem, ludzie najchętniej żenią się, rodzą dzieci i najdłużej żyją. To tu tylko dwustu na 10 tys. mieszkańców umrze na nowotwory (gdy np. na Śląsku aż 275). To tu coraz częściej migrują mieszczuchy - podobnie jak na Mazury i Podlasie.

Prof. Kazimierz Krzysztofek ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie przekonuje, że bardziej zadowolonych z życia Polaków łatwiej znaleźć właśnie w biedniejszych, zacofanych rejonach, skąd już dawno czmychnęli młodzi i gdzie dominuje orientacja na przeszłość, trwanie: - Mieszkańcy tych terenów czerpią satysfakcję z życia we wspólnocie, w której, gdy zajdzie potrzeba, znajdą wsparcie. Brak potrzeby osiągnięć sprawia, że nie ma wyzwań, które wywołują stres. Inaczej niż w metropoliach, gdzie przeważa orientacja na przyszłość, wspinanie się po społeczno-zawodowej drabinie.

Socjolog wskazuje też na prawidłowość występującą we wszystkich zacofanych rejonach świata: gdzie nie ma demonstracyjnego bogactwa, nie ma również nieszczęśliwych z powodu ubóstwa. Demony budzi dopiero potrzeba naśladownictwa w konsumpcji.

Pogląd ten znajduje odbicie w najnowszej "Diagnozie społecznej", która odnotowuje zadziwiający wzrost zadowolenia nawet wśród trwale bezrobotnych, zazwyczaj zamieszkujących obszary "gorszej" Polski. - Pogodzili się ze swoją sytuacją - interpretuje ten fakt prof. Czapiński. - Na ogół pobierają niewielkie, ale zapewniające stały dochód świadczenia z opieki społecznej. W dużej mierze nie są zainteresowani pracą, bo ich sąsiedzi żyją tak samo.

Jeśli dodać do tego, że największymi optymistami co do poprawy swej sytuacji materialnej są studenci, którzy razem z bezrobotnymi należą do grupy najbiedniejszych, wniosek nasuwa się sam: w Polsce następuje egalitaryzacja szczęścia.

Paradoks III: Jan Szczęśliwy jest nauczycielem

Wyniki ostatnich badań obalają też kilka stereotypów narosłych wokół zawodów, które symbolizowały dotąd niski status społeczny i materialny. Jeszcze dwa lata temu współczuliśmy lekarzom utyskującym na niegodne pensje, a tu niespodzianka: ze średnim dochodem

4,7 tys. zł wspięli się na szczyt listy najlepiej zarabiających, i choć pracują dużo, to plany emigracyjne już im nie w głowie. Niedawno byliśmy również skłonni postrzegać nauczyciela akademickiego jako wyrzut sumienia budżetówki i ubogiego krewnego kolegi z Zachodu, a z przeciętnymi zarobkami 3,5 tys. zł, zdrowym trybem życia (najrzadziej popada w nałogi, najczęściej uprawia sport), otwartością (przegonił inne zawody w zaufaniu do bliźnich), znajomością języków, reprezentuje styl nowoczesnego Europejczyka.

Dopiero co polski emeryt jawił się jako nędzarz zepchnięty na sam dół drabiny społecznej, a tu szok: pod względem wiązania końca z końcem uplasował się na drugim miejscu, tuż za przedsiębiorcą. Socjologów ten awans nie dziwi: po dwóch dekadach cyklicznego rewaloryzowania emerytur ich świadczeniobiorcy stopniowo wydobywali się ze sfery ubóstwa, tak że dzisiaj w wielu gospodarstwach domowych są podporą finansową dla dzieci i wnuków.

Równie zdecydowanie, co mit przymierającego głodem staruszka, wypadnie porzucić ten o strasznym zawodzie nauczyciela. Poddawani nieustającym stresom, bardziej niż inni narażeni na choroby serca i układu krążenia, wciąż nie najlepiej opłacani pedagodzy, w 70 proc.

deklarują, że jeszcze raz wybraliby ten sam zawód (patrz "TP" nr 35/09). W ankietowych wypowiedziach nauczycieli uzasadniających swój zawodowy wybór uderza zależność między szczęściem podopiecznych a własnym. Uszczęśliwianie jest podstawowym warunkiem spełnienia i rekompensatą za stres.

Paradoks IV: Jan Szczęśliwy z realu, ale w wirtualu

Lecz "Diagnoza społeczna 2009" odkrywa jeszcze jedną kategorię uszczęśliwionych Polaków - internautów. W ciągu ostatnich dwóch lat odsetek gospodarstw domowych z dostępem do sieci wzrósł o 42 proc. Osoby korzystające z internetu nie tylko częściej znajdują pracę, ale też częściej jest ona lepiej wynagradzana. Internauci są spokojniejsi i mniej samotni, rzadziej sięgają po środki uspokajające i alkohol. Ma z nich pożytek lokalna społeczność, bo chętniej się angażują w akcje na jej rzecz. Ich poziom zadowolenia ze wszystkich aspektów życia jest większy niż u stroniących od internetu.

Prof. Krzysztofek, który bada przemiany w społeczeństwie informacyjnym, ten rodzaj satysfakcji nazywa indywidualizmem sieciowym: - Ci ludzie nie tyle nawiązują więzi, co relacje. Czerpią od innych zasoby w zależności od swoich potrzeb, jakby prywatyzują sobie społeczności, z którymi w tym celu się kontaktują, sami będąc w centrum takiej relacji.

I choć można się spierać, czy jej specyfika sprzyja budowaniu tkanki społecznej, czy też ją rozluźnia, to faktem jest, że internet stał się nośnikiem szczęścia dla tych, którzy w realnym świecie mają kłopoty z komunikowaniem się z innymi. Przykładem nieśmiali mężczyźni, niepotrafiący nawiązać kontaktu z płcią przeciwną. Ale też malkontenci sfrustrowani dotykalną rzeczywistością. Dla nich konstruowanie alternatywnych światów według własnych kryteriów estetycznych i moralnych, ucieczka w wirtualne przestrzenie, staje się - jeszcze niedawno niedostępnym - narzędziem terapeutycznym, sposobem na życie w życiu.

Paradoks V: Jan Szczęśliwy kocha, ale nie wymaga

Gdy przed dwoma laty sondaż Polskiego Towarzystwa Medycyny Seksualnej ujawnił, że aż 75 proc. Polaków wyraża zadowolenie ze swojego życia seksualnego, pewnie mało kto przewidywał, że może być jeszcze lepiej. A jest: według najnowszych badań prof. Zbigniewa Izdebskiego, których wyniki ukażą się jesienią w książce "Seksualność Polaków na progu XXI wieku", takie zadowolenie deklaruje już dziewięciu na dziesięciu z nas. Tym te dane ciekawsze, że w świetle badań międzynarodowych jesteśmy średniakami: ani częstotliwość, ani długość aktu seksualnego, ani jego miejsce (często to nadal mieszkanie dzielone z rodzicami) liderami nas nie czynią.

Prof. Zbigniew Lew-Starowicz, seksuolog, przyczynę naszej wysokiej samooceny tłumaczy brakiem wygórowanych wymagań w sztuce miłosnej. Ta pozorna wada staje się zaletą, a nawet urasta do rangi życiowej mądrości, gdy uświadomimy sobie, przed czym chroni. - Gdybyśmy podwyższali sobie poprzeczkę, produkowalibyśmy seksualnych frustratów - przekonuje lekarz i proponuje metaforę z czerwonym winem. Jedni uznają, że musi być koniecznie z Toskanii, mieć odpowiedni bukiet i rocznik. A drudzy powiedzą: cieszmy się tym, jakie jest i na jakie nas stać.

Filozofia niepodnoszenia poprzeczki pozwala nam, zdaniem prof. Lwa-Starowicza, doceniać partnerów: 80 proc. Polaków pozostaje w stałych związkach i jest z nich zadowolonych, jako ich najważniejszą wartość wskazując więź psychiczną. Szczególnie widać to w postawie kobiet, które ocenę własnej satysfakcji z życia seksualnego uzależniają przede wszystkim od szczęścia partnera ("jestem dobrą żoną, bo on mnie pragnie"), a nie od przeżywania orgazmu. Potrzeba bliskości i poczucia bezpieczeństwa wygrywa z pokusą nowych doznań i zmiany partnerów - tego zdania jest połowa mężczyzn i 60 proc. kobiet.

I jeszcze jeden nowy trend: coraz więcej z nas chce się kochać także po pięćdziesiątce.

Paradoks VI: Jan Szczęśliwy szczęśliwszy nie będzie

Jeśli portret naszego bohatera uzupełnić o inne pomyślne wieści płynące z lektury "Diagnozy", to roztaczają się przed nim świetlane perspektywy. Jest zdrowszy, bo coraz częściej stać go na opłacanie prywatnych świadczeń medycznych. Nie wisi nad nim widmo eksmisji, bo 97 proc. tych, co mają kredyt, spłaca go w terminie. Nie zajrzy mu w oczy głód ani chłód, bo wyraźnie (z 74 proc. w 1993 r. do 28 proc. w tym) spadła liczba gospodarstw domowych, których stałe dochody nie pozwalają na zaspokojenie bieżących potrzeb. Tak: jesteśmy coraz bogatsi, a jak wynika z danych CBOS, nabieramy na bogacenie się coraz większego apetytu - już połowa społeczeństwa uważa, że w najbliższych latach liczba zamożnych wzrośnie.

Pamiętając o korelacji między zasobnością kieszeni a własnym dobrostanem, moglibyśmy zatem wyciągnąć z tych prognoz wniosek, że z roku na rok będziemy szczęśliwsi. Ale czy naprawdę jesteśmy skazani na szczęście?

- Tylko do czasu - mówi prof. Czapiński. Bo w logice szczęścia kryje się pewna pułapka. - Zadowolenie człowieka rośnie tym szybciej, im szybciej zaspokaja on podstawowe potrzeby. Kiedy już je zaspokoi, to, czy kupi sobie jeszcze jeden wypasiony jacht, dla jego poczucia zadowolenia nie ma już większego znaczenia.

To dlatego w USA nie dostrzega się żadnej różnicy w poziomach szczęścia ludzi zarabiających 200 tys. dolarów rocznie i tych, co zarabiają 14 tys. To dlatego nie drgnął wskaźnik zadowolenia w Wlk. Brytanii, choć w ciągu ostatnich trzech dekad pensje poszły tam w górę dwuipółkrotnie. To dlatego wreszcie w bogatym Luksemburgu dochód na głowę mieszkańca może dystansować niemiecki, a Luksemburczycy nie są szczęśliwsi od Berlińczyków. - Pieniądze dają szczęście, ale tylko tym, którzy ich nie mają - tłumaczy ten mechanizm prof. Czapiński, a dyrektor Światowej Bazy Danych, Ruut Veenhoven, potwierdza: "Szczęście wymaga znośnych warunków do życia, ale niekoniecznie raju".

Niech więc Jan Szczęśliwy za bardzo do raju się nie śpieszy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2009