Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Zawsze z jakimś zastrzeżeniem: „Owszem, to on jest winny, zrobił coś ohydnego, ale ona...”. Zwykle właśnie w odniesieniu do skrzywdzonych – molestowanych czy zgwałconych – kobiet.
„Jak można zgwałcić prostytutkę?” – pytał retorycznie, rechocząc donośnie, nieżyjący już Andrzej Lepper. „Tragedia. Współczuję. Nie biegajcie po zmroku samemu w miejscach odludnych. Tylko jak ona biegła po ciemku?” – zapytał retorycznie na Twitterze Piotr Guział, burmistrz Ursynowa, po tym, jak kilka dni temu w Lesie Kabackim została zgwałcona uprawiająca jogging dziewczyna.
Co się dzieje w naszych głowach, że wciąż akceptujemy podobne stwierdzenia? Że wypowiedzenie ich publicznie nie kompromituje ze szczętem? „To, że umiem pływać, nie znaczy, że mogę wypłynąć w Bałtyk” – próbował się bronić burmistrz Guział po wywołaniu burzy.
To, że ktoś potrafi składać litery – można by odpowiedzieć burmistrzowi – nie znaczy, że musi się na każdy temat wypowiadać. Zwłaszcza gdy idzie o sprawę tak delikatną, dramatyczną, a zarazem opisaną w kodeksie karnym. I mając z tyłu głowy statystyki: w Polsce odnotowuje się ledwie kilka procent przestępstw na tle seksualnym, bo sprawy nie są zgłaszane z urzędu (zmienione przepisy wejdą w życie dopiero za kilka miesięcy), a same ofiary nie są często w stanie zdobyć się na traumę przerabiania wszystkiego od nowa.
Część z nich, wolno sądzić, decyduje się milczeć, bo nadal żyje w kraju, w którym różnica między gwałcicielem-sprawcą a zgwałconą-ofiarą nie jest oczywista. Czy burmistrz Guział – zapytajmy retorycznie – nie przyczynił się do jeszcze większego zamazania tej różnicy?