Łotwa: trudna przeszłość i czas pojednania

Ocena XX-wiecznej historii zależy tu zwykle nie od poglądów politycznych, lecz od języka, którym ktoś się posługuje. Czy kraj z trudną przeszłością może się pojednać?

05.02.2023

Czyta się kilka minut

Pomnik ofiar Holokaustu w miejscu masakry w Rumbuli koło Rygi, Łotwa, kwiecień 2022 r. / ANSIS STARKS / NBC / GETTY IMAGES
Pomnik ofiar Holokaustu w miejscu masakry w Rumbuli koło Rygi, Łotwa, kwiecień 2022 r. / ANSIS STARKS / NBC / GETTY IMAGES

Choć od upadku Związku Sowieckiego i odzyskania przez Łotwę niepodległości minęły już 33 lata i dorosły nowe pokolenia, społeczeństwo – gdy idzie o pamięć historyczną – wciąż jest rozbite na dwie grupy: tych, którzy bardziej pamiętają okupację sowiecką, oraz tych, dla których najważniejszym doświadczeniem pozostaje to, co się tutaj stało w latach 1941-44, nawet jeśli ich rodziny przyjechały nad Dźwinę dopiero po II wojnie światowej.

Młode pokolenie Łotyszy – takich jak Lolita Tomsone, dyrektorka Memoriału Žanisa Lipkego – próbuje jednak pogodzić pamięć o zbrodniach dwóch totalitaryzmów. I upamiętnia Holokaust, w którym zginęło 70 tys. łotewskich Żydów.

Ojciec Noc

27 stycznia, Międzynarodowy Dzień Pamięci o Ofiarach Holokaustu, jest obchodzony także tutaj. To data wyzwolenia obozu Auschwitz-Birkenau w okupowanej Polsce. Jednak zgromadzonych na łotewskich obchodach w mroźny poranek dyplomatów, polityków, dziennikarzy interesuje bardziej to, co w czasie II wojny światowej stało się w lasku Biķernieki, położonym obecnie w granicach stołecznej Rygi.

W 2001 r. zbudowano w lasku specjalne upamiętnienie w postaci kilku tysięcy granitowych kamieni, symbolizujących macewy. Memoriał Žanisa Lipkego – taką nazwę nosi jedna z trzech stołecznych instytucji zajmujących się historią Żydów (w mieście działa także Muzeum Getta Ryskiego i Holokaustu, jak również Muzeum „Żydzi na Łotwie” – pod tym względem Ryga ma o wiele więcej do zaoferowania niż Wilno) – przypomina na swojej stronie facebookowej, że w czasie II wojny światowej zginęło w tym miejscu 35 tys. Żydów z Łotwy, a także zwiezionych Żydów z Niemiec, Austrii i Czechosłowacji.

Opodal lasku Biķernieki mieszkał Jānis Briedis, pomocnik sprawiedliwego wśród narodów świata Łotysza Žanisa Lipkego (jak informuje statystyka na stronie Yad Vashem, mieszkańcom Łotwy przyznano ogółem 138 takich wyróżnień). Był on świadkiem rozstrzeliwań rozpoczętych latem 1941 r. Briedis powiedział później w rozmowie z Dawidem Zilbermanem (tłumaczem książki Frīdy Mihelsone „Przeżyłam Rumbulę”), że był świadomy kary śmierci, która za ratowanie Żydów groziła mieszkańcom państw bałtyckich, jednak nie mógł w takiej sytuacji pozostać bezczynny.

Oblicza się, że Lipke, który w 2012 r. został patronem Memoriału położonego na Zadźwiniu, uratował łącznie kilkudziesięciu Żydów. W 2018 r. poświęcono mu film pod tytułem „Ojciec Noc”, pokazywany także na polskich festiwalach.

Inne daty

Gdy o pamięci mowa, data 27 stycznia nie jest jednak na Łotwie szczególnie popularna – nie tylko dlatego, że połączenie słów „Armia Czerwona” i „wyzwolenie” ciężko przechodzi Łotyszom przez gardło. Po prostu lokalna społeczność żydowska ma swoje daty upamiętnień, dla niej ważniejsze.

Jedną z nich jest 4 lipca – rocznica spalenia w roku 1941 synagogi chóralnej na Moskiewskim Przedmieściu (wraz z żydowskimi uciekinierami z Litwy i Łotwy) po wejściu do Rygi wojsk niemieckich. Co roku tego dnia odbywa się Marsz Żywych, wzorowany na polskiej imprezie o tej samej nazwie. Obowiązkowo biorą w nim udział politycy, działacze społeczni, znane osobistości.

Inne daty to z kolei 30 listopada i 8 grudnia – wspomnienie masakry w Rumbuli, która pochłonęła 25 tys. ludzkich istnień i była największą po kijowskim Babim Jarze jednorazową zbrodnią popełnioną na Żydach przez niemieckie Einsatzgruppen – specjalne grupy operacyjne, które w 1941 r. posuwały się za Wehr­machtem, mordując ludność żydowską na terenie wschodniej Rzeczypospolitej, Ukrainy, Białorusi i krajów bałtyckich (łącznie na tym terenie Einsatzgruppen rozstrzelały prawie milion Żydów).

Z tej okazji od kilku lat odbywa się też palenie światełek pod położonym w centrum Rygi Pomnikiem Wolności z 1935 r. – miejscem spotkań ryżan, symbolem niepodległości, którego nie odważyły się tknąć nawet władze sowieckie.

Inspiracja Babim Jarem

– Zainspirowali mnie Ukraińcy, którzy w 2016 r. w wielu miejscach upamiętniali właśnie ofiary Babiego Jaru. Wcześniej wydawało mi się, że Łotysze o tym zapominają. Były uroczystości organizowane przez społeczność żydowską w Rumbuli, ale po zmroku w Rydze nie działo się nic – mówi „Tygodnikowi” Lolita Tomsone, wspomniana już dyrektorka Memoriału Žanisa Lipkego i absolwentka Uniwersytetu Hebrajskiego.

W 2016 r., z okazji 75-lecia niemieckiej „akcji”, ona i jej przyjaciele wystosowali list do społeczeństwa łotewskiego, w którym pytali: „Jak można zamordować tyle osób, ile dziś mieszka w miasteczku Valmiera, a potem o tym zapomnieć? To nie jest tylko tragedia łotewskich Żydów, to także tragedia Łotyszy”.

To nawiązanie do faktu, że po 1945 r. na sowieckiej Łotwie wspominano o zagładzie „ludzi sowieckich”, nie wymieniając z nazwy Żydów. A po roku 1990 walka o upamiętnienie Szoah także nie była łatwa. Naród, który ledwo co odzyskał niepodległość, lizał rany po pięciu dekadach okupacji sowieckiej. Koncentrował się głównie na przeżyciach etnicznych Łotyszy, nawet jeśli nie wyrażano tego wprost.

Krok po kroku

– Jedno jest pewne: historia Holokaustu jest obecnie jednym z najbardziej widocznych elementów polityki pamięci na Łotwie – rozwiewa moje wątpliwości prof. Swietłana Bogojawleńskaja, łotewska historyczka z Uniwersytetu w Moguncji.

Jak to się stało w kraju, którego głównym doświadczeniem wieku XX nie jest niemiecki nazizm, a sowiecki totalitaryzm z jego represjami od 1940 r.? W kraju, którego część mieszkańców zaczęła zabijać Żydów tuż po wejściu wojska niemieckiego w 1941 r.? W kraju, gdzie dla wielu autorytetem pozostaje wciąż Herberts Cukurs, przedwojenny lotnik, bohater młodej republiki, później biorący udział w mordowaniu Żydów?

Swietłana Bogojawleńskaja tłumaczy to bardzo spokojnie: – Po pierwsze, stało się to pod presją społeczności żydowskiej oraz dzięki działalności Muzeum „Żydzi na Łotwie” i jego założyciela, historyka Marģersa Vestermanisa. Ocalałego z Holokaustu, otwartego na dialog i nigdy nieskupiającego się wyłącznie na winie lokalnych kolaborantów, ale przede wszystkim podkreślającego bohaterstwo ratujących Żydów.

Bogojawleńskaja uważa, że istotna była także rola specjalnej komisji historyków do zbadania zbrodni okupacji sowieckiej i niemieckiej, którą powołał w 1998 r. ówczesny prezydent Guntis Ulmanis (na Łotwie, podobnie jak w pozostałych krajach bałtyckich, stawia się znak równości między dwiema okupacjami i dwoma totalitaryzmami).

– Krótko mówiąc, w momencie, gdy Łotwa zaczęła zajmować się „białymi plamami” i wcześniej zakazanymi tematami w swojej historii XX wieku, nie można było ominąć historii Żydów i Holokaustu – podkreśla Bogojawleńskaja.

Doświadczenie okupacji połączy?

Edgars Engīzers pochodzi z Krimuldy. Młody łotewski historyk pracował także w tutejszym Sejmie jako asystent posła. Zajmuje się m.in. kręceniem filmów poświęconych historii XX stulecia. 27 stycznia na swoim zdjęciu profilowym na Face­booku Engīzers umieszcza – podobnie jak wielu liberalnych Łotyszy – nakładkę „We remember”.

Edgarsa po prawdzie bardziej zajmuje to, co wydarzyło się pomiędzy Łotyszami a Rosjanami. Pytam go o pamięć historyczną na Łotwie, czy możliwe jest zabliźnienie się ran, czy możliwa jest swego rodzaju „konwergencja pamięci”: Łotysze będą więcej pamiętać o zbrodniach niemieckich, Rosjanie zaś o sowieckich.

Odpowiedź na to pytanie nie jest łatwa. Gdy w 2019 r. spotkałem się w Zamku Ryskim z doradcą prezydenta Egilsa Levitsa ds. pamięci historycznej Jurģisem Klotiņšem (obecnie jest posłem na Sejm z listy narodowców, którzy rokrocznie organizują kontrowersyjny marsz Legionu Łotewskiego 16 marca, jeszcze o nim będzie mowa), powiedział mi: „W historii XX wieku na Łotwie mamy takie momenty, które mogą połączyć Łotyszy i osoby rosyjskojęzyczne. Cierpienie w czasach sowieckich dotknęło wszystkich: Łotyszy, Rosjan, Polaków, Białorusinów”.

To chyba jednak myślenie życzeniowe prezydenckiego urzędnika, który zresztą kilka zdań później przyznał, że „konwergencja dwóch systemów pamięci będzie wymagała czasu, nie od razu będzie tak, że Rosjanie przestaną świętować 9 maja”. W zeszłym roku wielu polityków prawie w to uwierzyło po tym, jak rozprawiono się z sowieckim Pomnikiem Zwycięstwa w Rydze oraz podobnymi upamiętnieniami w innych miejscach.

Tymczasem stosunek do sowieckiej przeszłości wśród osób rosyjskojęzycznych jest o wiele bardziej problematyczny niż do wojny na Ukrainie. O ile wojna ta jest mniej lub bardziej potępiana, to większość Rosjan wciąż uważa rok 1945 za „wyzwolenie”, a nie za „początek nowej okupacji”, jak chcieliby Łotysze. Bronią także pomników sowieckich, choć częściej w zaciszu domowym niż podczas zamieszek (powtórki z tallińskiej „brązowej nocy” z 2007 r. – gdy w stolicy Estonii wybuchły protesty rosyjskojęzycznych – na Łotwie nie było).

Rozbite społeczeństwo

Edgars Engīzers sprawę ujmuje w ten sposób: – Powiedziałbym, że łotewskie „radzenie sobie z przeszłością” wciąż trwa, ponieważ sowieckie dziedzictwo również w dzisiejszych czasach bardzo porusza społeczeństwo. Nie uważam tego za zakończony proces.

– Istnieje rozłam ideologiczny, który jest spowodowany historycznie, ale liczba kremlofilów na Łotwie spada tak znacząco, że chyba nie można ich nawet nazwać liczącymi się marginałami – dodaje Engīzers w rozmowie z „Tygodnikiem”. Brzmi to optymistycznie i nie do końca przekonująco.

Skoro mówimy o Rosjanach, warto zapytać ich. Gdy rozmawiałem niedawno z Nikołajem Kabanowem, byłym dziennikarzem i posłem Socjaldemokratycznej Partii Zgoda, na którą głosowali niegdyś Rosjanie, o ryskich barykadach z roku 1991 (w styczniu Łotysze obchodzili kolejną rocznicę tego wydarzenia, które utorowało drogę do niepodległości od Związku Sowieckiego), powiedział wprost: – To nie jest temat, który interesuje łotewskich Rosjan. Większość „rosyjskojęzycznych” jest wobec niego obojętna lub ma jawnie negatywny stosunek.

Dwa rodzaje krytyki

Tutaj pojawia się pytanie, co państwo łotewskie dało po roku 1990 swoim obywatelom rosyjskiego pochodzenia i czy mogło dać cokolwiek, aby sytuacja była inna.

Igor Watolin, były nauczyciel historii, jest działaczem ruchu Eurorussians, który dąży do pojednania Rosjan i Łotyszy. Watolin nie chce się teraz nad tym zastanawiać. – Mamy podzielone społeczeństwo, a jednym z najistotniejszych pęknięć jest odmienny stosunek do autorytarnej i totalitarnej przeszłości: przedwojennego dyktatora Kārlisa Ulmanisa, III Rzeszy, Związku Sowieckiego. O ile reżim Hitlera wszyscy potępiają, to dyktatura Ulmanisa i okres sowiecki wciąż są „skomplikowanymi kartami historii” – mówi Watolin.

Przy czym istnieje podział nie tylko na Łotyszy i Rosjan, ale także na tych Łotyszy, którzy głosują na partie europejskie, liberalne, oraz na tych, którzy marzą o powrocie do przedwojennej autorytarnej przeszłości.

Watolin: – Mamy na Łotwie co najmniej dwa rodzaje krytyki sowieckości: liberalno-demokratyczny i narodowo-romantyczny. Łotewscy etniczni narodowi romantycy [tak, dość eufemistycznie, Watolin nazywa ludzi o poglądach w gruncie rzeczy nacjonalistycznych] są obecni w prawie każdym rządzie od czasów odrodzenia państwa i ich krucjata przeciwko dziedzictwu sowieckiemu obejmuje również język i kulturę rosyjską na Łotwie.

Wydaje się, że na razie z tej sytuacji nie ma wyjścia, dopóki trwa wojna na Ukrainie, a część Łotyszy życzyłaby sobie nawet zerwania stosunków dyplomatycznych z Federacją Rosyjską. Do czego zresztą jest blisko – w minionych dniach Łotwa poprosiła rosyjskiego ambasadora, by opuścił Rygę; podobnie uczyniła Estonia. Litwa zrobiła to już w kwietniu 2022 r., po tym, jak na jaw wyszły rosyjskie zbrodnie w podkijowskiej Buczy.

Trudny miesiąc marzec

Istnieją obawy, że nadchodzący marzec na Łotwie będzie należeć do „narodowych romantyków”, jak ich poetycko określa Watolin. 16 marca odbędzie się – organizowany co roku przez Dźwińskie Jastrzębie – marsz Legionu Łotewskiego, kolaboracyjnej formacji założonej w 1943 r. przez hitlerowców, w której służyło nawet do 100 tys. obywateli okupowanej Łotwy; Legion walczył na froncie wschodnim.

– Zobaczysz, pójdą tam nawet nasi ministrowie – przekonywał mnie latem zeszłego roku mój rosyjskojęzyczny znajomy, który woli pozostać anonimowy. Wydaje się to jednak przesadą. Nacjonaliści są w rządzie w mniejszości, zresztą w 2014 r. ich minister został wyrzucony z centroprawicowego gabinetu Laimdoty Straujumy właśnie z powodu udziału w marcowym marszu.

Część łotewskich elit zastanawia się od lat, jak przyćmić to marcowe wydarzenie, nieprzynoszące Łotwie chluby. Mówi się, że obchody powinny odbywać się nie w centrum Rygi, a na cmentarzu legionistów w Lestene. Albo podaje się inną datę, 17 marca, którą warto upamiętnić. To wtedy, w 1943 r., powstała Centralna Rada Łotewska, antysowiecka, ale także antynazistowska, opowiadająca się za powrotem demokratycznej Łotwy. Na jej czele stał Konstantīns Čakste, łotewski prawnik i wykładowca, syn pierwszego prezydenta Łotwy.

Aresztowany w kwietniu 1944 r. przez Gestapo i osadzony w obozie Stutthof koło Gdańska, w lutym 1945 r. Čakste zginął podczas „marszu śmierci” w okolicy Lęborka, gdy Niemcy pędzili na zachód więźniów tego obozu. W marcu tego roku na Pomorze przyjedzie prawdopodobnie prezydent Egils Levits, by oddać cześć tej postaci.

Rosyjska propaganda z okazji marszu legionu zapewne jak zawsze zagrzmi, ale mało kogo na Łotwie to teraz interesuje.

Łotewska osobliwość

Gdy w 2017 r. odwiedziłem Muzeum Ryskiego Getta i Holokaustu, przywitał mnie rabin Menahems Barkahans, przewodniczący jego zarządu. Nastawiony antykomunistycznie, dzielił się pozytywnymi doświadczeniami z łotewskimi narodowcami. Pytałem go o marcowy marsz legionistów SS. – Znam narodowców, którzy chodzą na ten marsz, a później idą na Marsz Żywych upamiętniający Holokaust na Łotwie. To się nie wyklucza – próbował mnie przekonać. Na ścianie wisiało zdjęcie z ówczesną przewodniczącą Sejmu Łotwy, Inārą Mūrniece z Sojuszu Narodowego.

Pomyślałem sobie, że to łotewska osobliwość. Później przyszedł temat restytucji mienia żydowskiego na Łotwie. Narodowcy jako jedyna partia w Sejmie się sprzeciwili. Ustawę przegłosowano, choć w społeczeństwie budziła kontrowersje.

Narodowcy są wciąż w koalicji, na co oburza się Igor Watolin. I chyba tak na razie zostanie, skoro kraj nie dorobił się jeszcze silnej partii lewicowej, która nawiązałaby do tradycji Łotewskiej Socjaldemokratycznej Partii Robotniczej, odpowiedniczki polskiej PPS i ugrupowania narodowych wieszczy: Rainisa i Aspaziji.

A przy okazji: tradycja lewicy antykomunistycznej jest na Łotwie również zupełnie zapomniana. Tylko że to już osobny temat. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 7/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Łotewskie miesiące