Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ale pada w filmie jeszcze jedno zdanie zdradzające coś więcej niż informację: o znajomym z lat emigracji, bywalcu różnych kontynentów, który, zapytany, gdzie mieszka na stałe, odpowiada: oczywiście w Wilnie - co jest oczywiście metaforą, ale także nie tylko cytatem cudzego zdania lecz wyznaniem samego opowiadającego. Przecież dziesiątki lat wcześniej napisał: “Nigdy od ciebie, miasto, nie mogłem odjechać..."
Od chwili otrzymania wiadomości, że go już nie ma wśród nas, myślę o funkcji tęsknoty za utraconym miastem, która - znana tylu tysiącom i setkom tysięcy - była przez niego przetworzona w sposób godny najwyższego podziwu i szacunku. Tęsknota tego rodzaju może być przecież nie tylko jałowa, odbierająca chęć dożycia, ale także niszczycielska. To wtedy, gdy pielęgnuje się sentymenty i rozdrapuje rany, znajdując przewrotną motywację do uczuć nazywanych najwyższymi - miłość do własnej ziemi, miłość do “małej ojczyzny" - po to, by w niepogodzeniu się z rzeczywistością znajdować sens i wartość, a nie dbać, co może wyrosnąć z takiego, uparcie powtarzanego posiewu. Od lat, czytając różnego rodzaju manifesty kresowian, święta pamięci, wieczornice rzewności zawartej w piosence i fotografii, utrwalanej w tablicach i wydawnictwach, zastanawiam się, jaka przyszłość w intencji autorów ma się z tego wyłonić. Czy to jest tylko pociecha wspominania, czy nadzieja na coś, co w mniemaniu stęsknionych nazwane będzie sprawiedliwością dziejową, upragnioną niezależnie od tego, ile by miała kosztować. I wtedy ogarnia mnie lęk.
Czesław Miłosz swoją tęsknotę do Litwy i Wilna zamienił nie tylko w twórczość, lecz przede wszystkim w więzi z rzeczywistością teraźniejszości. Kiedy dwanaście lat temu w Celi Konrada u wileńskich Bazylianów reaktywował wspólnie z litewskimi i lokalnymi polskimi pisarzami międzywojenną tradycję Śród Literackich, była w ówczesnej dyskusji mowa właśnie o tym, by tęsknota do własnego ongiś miasta pozostała składową jego ducha i atmosfery, uznaną przez dzisiejszych mieszkańców, zauważaną, akceptowaną. Tak właśnie uczynił poeta. Odzyskał dla siebie Wilno i Litwę. Ma tam swoje miejsce, nie tylko w postaci dworu w Szetejniach i doktoratów honorowych, książek przetłumaczonych na litewski, przyjaciół, którzy także zmarłemu dochowają pamięci. Ile trzeba było mieć w sobie mądrości, by zgoda na to, co teraz, zaowocowała przymiotnikiem “nasz", który z równą prawdą wypowiadają nasi sąsiedzi północno-wschodni, co my sami.
I tylko jedno uwiera, a naprawić się już nie da. Puste miejsce na Rossie, najpiękniejszym cmentarzu świata, na którym ani jedna dróżka nie jest wytyczona geometrycznie, a brzozy do dziś płaczą nad grobem “lirnika wioskowego". Bo to tam powinien spocząć zmarły w Krakowie poeta, ale nie będzie mu to dane, podobnie jak tylu innym, tęskniącym za “ojczyzną, do której nie wrócą", pewnie nie tak pięknie i mądrze jak on, ale równie mocno.