Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Cierpliwie i ze zrozumieniem przyjmujemy coraz to nowe przepisy ograniczające nasze swobody. Czasem coś nas zaskoczy, np. mandat nałożony na panią, która szła ulicą „bez wyraźnego powodu”. Jednak bulwersujące okazały się nie restrykcje, a ich – przejściowe zresztą – rozluźnienie, planowane zwiększenie (od 12 kwietnia) dopuszczalnej liczby uczestników obrzędów religijnych.
Wywołało ono sprzeciw i mnóstwo zjadliwych komentarzy. Pytano, dlaczego od 12 kwietnia 2020 r. do odwołania – mocą rozporządzenia ministra zdrowia z 31 marca – w obrzędach religijnych może uczestniczyć łącznie 50 osób, kiedy w kolejce do sklepowej kasy mogą stać tylko 3 osoby. Nawet sam prymas Polski abp Wojciech Polak rozporządzenie skrytykował i w rozmowie z Radiem Zet wyraził nadzieję – faktycznie w końcu spełnioną – że minister wyda nowe zarządzenie. Zapewnił też, że zapis zwiększający dopuszczalną liczbę wiernych nie był konsultowany z Konferencją Episkopatu. Z kim więc był konsultowany?
Czytałem gdzieś, że zmiany wprowadzono na życzenie „części księży i hierarchów”, i że Antoni Macierewicz w Telewizji Trwam uznał ograniczenie dopuszczalnej liczby obecnych na mszy osób do pięciu za „uderzenie w naszą tradycję, a także w naszą odporność”. Wcześniej protestował Bogusław Rogalski, były europoseł Ligi Polskich Rodzin, obecnie szef Zjednoczenia Chrześcijańskich Rodzin. Jego argumentacja – że skoro obostrzenia powinny być jednakowe dla wszystkich, a w autobusie może podróżować 25 osób, to ograniczenie liczby gromadzących się w kościele jest dyskryminacją katolików – uderzała głębią logiki i przenikliwością.
Czytaj także: Ducha nie gaśmy - rozmowa z abp. Grzegorzem Rysiem
Ksiądz Prymas podważył insynuacje, jakoby Kościół (oczywiście z chciwości, bo chodzi o tacę!) wystąpił do rządu z tym nie najszczęśliwszym pomysłem. Przypomnijmy: Kościół w Polsce, z nielicznymi, co prawda, ale jednak, wyjątkami, dostosował się do restrykcji, których sens jest oczywisty. Kościół pamięta słowa Chrystusa odnoszące się do prawdziwej czci Boga: „nadchodzi godzina, kiedy ani na tej górze, ani w Jerozolimie nie będziecie czcili Ojca. (…) Nadchodzi jednak godzina, owszem, już jest, kiedy to prawdziwi czciciele będą oddawać cześć Ojcu w Duchu i prawdzie, a takich to czcicieli chce mieć Ojciec” (J 4, 23).
Zastanawiam się nad motywacją autorów pomysłu rozszerzenia limitu pięciu osób. Może rzeczywiście chodziło im – jak wyjaśniano – o pogrzeby? Może Macierewicz i Rogalski rzeczywiście chcieli się Kościołowi i wierzącym przysłużyć? Może chcieli dobrze i wyszło jak zwykle?
Wyszło jak zwykle. Eksplodowała długo gromadzona irytacja na Kościół. Prymas pomysł skrytykował, ale w pamięci ludzi zostało, że w kontekście wciąż zaostrzanych restrykcji, wbrew logice walki z wirusem i właściwie nie wiedzieć czemu, Kościół znów zabiegał o to, by być beneficjentem przywilejów.
Piszę o tym, choć sprawa jest zamknięta. Zarządzenie z 31 marca – 9 kwietnia odwołano. Sprawa ta jednak pokazuje, jak fatalną przysługę oddają Kościołowi ci, którzy zabiegają o przywileje dla niego, albo te przywileje nadają. W PRL-u wielki autorytet Kościoła wynikał m.in. stąd, że był wciąż szykanowany przez władzę. Był po tej samej stronie, co bici.
Oczywiście, nie życzę Kościołowi szykan, a tym bardziej prześladowań. Jednak nie życzę też sukcesów rozumianych jako przywileje. W rozmowach z władzami Polski ludowej i w kazaniach polscy biskupi (np. abp Wojtyła) powtarzali, że nie oczekują żadnych przywilejów, a tylko chcą, by respektowano prawa ludzi wierzących. ©℗