Przypadek

Hotel był brudny i biedny. W mieście na dalekich kresach Imperium czuliśmy, jak bardzo nas nienawidzą. Ta nienawiść była skryta za uśmiechami i uprzejmością. Ale oczy tutejszych stale pytały: – Czego tu chcecie? Po co przyjeżdżacie?

23.08.2014

Czyta się kilka minut

Jego nienawidzili za to, że był Rosjaninem. Mnie nienawidzili, bo myśleli, że jestem Rosjaninem. Może to nas połączyło? Siedzieliśmy na łóżkach w jego pokoju. Na szafce dwie szklanki, dwie butelki wódki i czekolada. Mimo dojrzałego wieku miał ciągle ładną, chłopięcą twarz.

Z portfela wyciągnął zdjęcia dzieci. – Śliczne – powiedziałem. Rzeczywiście wzbudzały zachwyt. Małe, jasnowłose kruszynki. Archetyp słowiańskiego piękna. Nie pasowały do tego brudu, wódki i naszych śmierdzących oddechów. Miałem go zapytać, co robi w tym miejscu. Dlaczego nie siedzi w wygodnym moskiewskim mieszkaniu, nie cieszy się rodzinnym szczęściem. Uprzedził mnie: – Czy myślisz, że życiem rządzi przypadek? Los?

Odpowiedziałem żartem, cytując niewielkie opowiadanie Tołstoja. Pięknie nakreśliłem postać zakochanego Iwana Wasiliewicza, który przez cały bal nie chce wypuścić z ramion cudownej Warieńki. Tańczą walce, kadryle. Tylko raz oddaje swoją ukochaną, na jednego mazura, jej władczemu ojcu, dostojnemu pułkownikowi z dobrze przystrzyżonymi bokobrodami, ubranemu w paradny mundur. Iwan Wasiliewicz patrzy na taniec. Widzi, jak córka i ojciec są piękni. Jak do siebie podobni. Kocha już nie tylko ją, ale ich oboje. „Po balu”, już nad ranem, idzie na przechadzkę po zasypanym śniegiem mieście. Nogi same niosą pod dom ukochanej. Tam słyszy inną muzykę. Napawającą lekiem, przywodzącą na myśl śmierć. Straszliwą. Idzie oddział żołnierzy. Biją bębny, gra flet. Między żołnierzami zbieg, dezerter. W rytm bębnów wojacy katują go pałkami.

Tata Warieńki dowodzi egzekucją. Pułkownik pilnuje, żeby wszyscy bili mocno, bez litości. Spojrzenia przecinają się na jedną chwilę. Iwan Wasiliewicz wie, że od tej pory, kiedy będzie patrzył na Warię, wspomni mu się ta scena. Zrządzenie losu w okamgnieniu zabiło wielkie uczucie.

– A więc, mój drogi, przypadek rządzi życiem. Tak pisał wasz wielki klasyk – roześmiałem się.

A mój towarzysz się nie śmiał. Może przeszkadzało mu, że streściłem Tołstoja z radosną dezynwolturą i że bez żadnych wątpliwości wziąłem stronę Iwana Wasiliewicza?

– Przecież bandytów i dezerterów trzeba karać. Na wojnie nie ma miejsca na szlachetność. Szlachetni romantycy przegrywają wojny – mówił. – Czasem wyobrażam sobie, jak wyglądały nasze szturmy Warszawy. Miasto jest otoczone przez ciężkie działa i zaprawioną w bojach piechotę. Nie ma już dla was żadnej nadziei. I wtedy w szaleńczym porywie rzucacie się na nasze szańce. Figurki żołnierzy widać coraz wyraźniej. Nasi oficerowie podnoszą się z wolna, przyciskają lornetki do oczu: „Ależ oni atakują!”, „Niemożliwe!”, „A jednak!”, „Jacy piękni!”, „Dzielne wojsko”. Wszyscy w zachwycie czekają na słowa dowódcy, który w końcu powie: „No, panowie oficerowie, dość tego widowiska”. Wydane zostaną suche rozkazy. Malowani żołnierze za chwilę zginą. Niektórzy z naszych oficerów będą płakali. Mogę ci przysiąc, że i ja bym płakał – mówił jakby w gorączce.

– A potem? – zapytałem.

– Potem będziemy mieli wasze miasto, wasze domy i wasze kobiety. Bo na tym polega wojna.

Nie wiedziałem, co powiedzieć. Nie mogłem się na niego gniewać, bo przecież powiedział szczerze. – Na wojnie nie ma miejsca na szlachetność – powtórzył.

– Skąd o tym możesz wiedzieć?

– Widzisz, tamtego bili pałkami. W moich czasach biło się wyciorami. Służyłem w armii, gdy upadał Związek Radziecki. Wówczas każda kradzież, dezercja, niegodziwość uchodziła bez kary. Nie było przecież państwa, któremu składaliśmy przysięgę. Szeregowiec Uzbek zgwałcił i udusił młodą dziewczynę. Oddać go prokuratorowi? Sądowi? Bez sensu. Wypuszczą za drobną łapówkę. A my byliśmy przecież oficerami, honor nam nie pozwalał.

– A więc?

– Biliśmy go wyciorami do utraty tchu. Ty tylko czytasz u Tołstoja o plecach zmienionych w krwawą miazgę. Ja sam zmieniałem plecy człowieka w krwawą miazgę. Biłem, aż zabiłem. Dlatego nigdy nie każ mi stawać po stronie Iwana Wasiliewicza.

„Nie jest wykluczone, że Polacy wiedzą o Rosjanach to, co Rosjanie wiedzą o sobie samych, nie chcąc się do tego przyznać, i odwrotnie” – tak pisał Czesław Miłosz. Jednakże tej nocy wszystko, o czym zazwyczaj milczymy, zostało powiedziane. Może niepotrzebnie i zbyt pochopnie.

Już świtało. Obaj widzieliśmy, że widzimy się ostatni raz. Że nigdy nie odwiedzę go w Moskwie i nie pogłaszczę po głowach jego jasnowłosych dzieci. Zawsze wówczas stawałby mi przed oczami bity wyciorami na śmierć Uzbek.

Taki przypadek.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 35/2014