Sufit był za wysoki

Jednostkę Al-Chatib narysował sądowi świadek, były strażnik: tu były cele, tam gabinet oskarżonego. Świadek słyszał krzyki więźniów. Czy więc oskarżony Anwar Raslan mógł nie słyszeć?

19.10.2020

Czyta się kilka minut

Wafa Mustafa uciekła z Syrii po zamordowaniu jej ojca. Do Koblencji przyjechała z jego zdjęciem, aby z bliskimi innych ofiar stanąć przed budynkiem sądu. 4 czerwca 2020 r. / THOMAS LOHNES / AFP
Wafa Mustafa uciekła z Syrii po zamordowaniu jej ojca. Do Koblencji przyjechała z jego zdjęciem, aby z bliskimi innych ofiar stanąć przed budynkiem sądu. 4 czerwca 2020 r. / THOMAS LOHNES / AFP

Nie wiemy, jak wyglądał list, który w lutym 2015 r. wylądował na biurku Corinny Müller-Durmann, inspektor berlińskiej policji. Ale mógłby wyglądać przykładowo tak: „Szanowna Policjo, zwracam się o pomoc, ponieważ jestem śledzony. Gdy siedziałem na fotelu dentystycznym, kątem oka zobaczyłem, że ktoś zagląda przez okno. Kiedy wracałem do domu, na stacji S-Bahn zauważyłem dwóch mężczyzn, którzy wsiedli za mną do pociągu. W uszach mieli słuchawki. Jeden wysiadł na tej samej stacji co ja, a później szedł za mną. Po pewnym czasie zniknął, ale gdy dotarłem do domu, zobaczyłem na podjeździe samochód. Za kierownicą siedział mężczyzna z lekkim zarostem. Gdy mnie zobaczył, chwycił za telefon i powiedział coś do słuchawki. Kiedy podszedłem bliżej, aby sprawdzić rejestrację, samochód odjechał. Także w ośrodku dla uchodźców widziałem, jak przygląda mi się dwóch mężczyzn, z wyglądu Syryjczyków. Jestem przekonany, że ściga mnie syryjski wywiad, gdyż jestem dezerterem. Proszę o podjęcie działań w celu ochrony mojej osoby. Podpisano: pułkownik Anwar Raslan”.

Bez emocji

Pięć lat później, wiosną 2020 r., na ławie oskarżonych Wyższego Sądu Krajowego w Koblencji zasiada dwóch mężczyzn.

Pierwszy: siwiejący, z łysiną na czole. Na nosie okulary, pod nosem wąsy. Ma na sobie brązowy sweter i wygląda jak zwyczajny mężczyzna pod sześćdziesiątkę. Taki, który wieczorami rozwiązuje krzyżówki, a sąsiadom zawsze mówi „dzień dobry”. Berlińczycy mijali go wcześniej na ulicy i nikomu raczej nie przeszło przez myśl, że pod nadzorem tego człowieka mogło dochodzić do systematycznych tortur. To 57-letni pułkownik Raslan, były kierownik dochodzeń jednostki wywiadu numer 251 w Damaszku (znanej także pod nazwą Al-Chatib, od dzielnicy, w której się znajduje).

Gdy oskarżeni są wprowadzani na salę rozpraw, obecni na widowni Syryjczycy – wśród nich wielu byłych więźniów – ostentacyjnie odwracają się do nich plecami. Były pułkownik nie daje po sobie poznać emocji.

Drugi z oskarżonych; to Ijad al-Gharib, lat 43. Był niższym rangą oficerem w tej samej jednostce. Zakrywa twarz. Na fotografii, którą wykonano mu tego dnia, naciąga nisko kaptur swojej kurtki. Nie chce, by rozpoznały go ofiary? Boi się czegoś? Wstydzi?

Mężczyźni wysłuchują aktu oskarżenia. A w nim długi katalog zarzutów: tortury, uszkodzenia ciała, przetrzymywanie w nieludzkich warunkach, bicie, przemoc seksualna, zabójstwa. Ijad al-Gharib wciąż kryje twarz pod kapturem i ani spojrzeniem, ani najmniejszym grymasem nie zdradza, co czuje słysząc to wszystko.

Firas pamięta detale

Po miesiącu procesu głos zabiera pierwszy z oskarżonych. „Traktowałem zatrzymanych zgodnie z protokołem. Częstowałem ich nawet kawą, gdy po raz pierwszy przywożono ich na przesłuchanie – obrońca Raslana odczytuje zeznanie w imieniu swojego klienta. – Jednemu z tych, którzy dziś mnie oskarżają, pomogłem wydostać się z aresztu, innemu pomogłem w ucieczce z kraju. Po tym, jak wypuściłem wielu aresztowanych, przełożeni nabrali do mnie podejrzeń i ograniczyli moją władzę. Nic nie wiem o gwałtach. Podwieszanie do sufitu za nadgarstki? To niemożliwe, sufit był za wysoki. Nikogo nie torturowałem ani nie rozkazałem torturować”.

Dziesiątego dnia procesu sędzia pyta jednego z byłych więźniów o shabeh, podwieszanie do sufitu. Świadek nazywa się Firas i wspomina, jak wieszano go z rękami związanymi kablem. Nie wie, do czego przytwierdzono kabel, nie patrzył w górę. Nie potrafi odpowiedzieć, jak długo. Długo. Wystarczająco, by sprawić mu cierpienie.

Firas nie wszystko pamięta, ale ma oko do detali. Jest z zawodu reżyserem. Nie umknął mu żaden szczegół, gdy kręcił dokument o syryjskich ratownikach wyciągających rannych spod gruzów (nagradzany potem za granicą).

Gdyby nagrywał film o swoim pobycie w areszcie, a jego oczy były kamerą, przez większość czasu widzielibyśmy ciemność. Kiedy wyprowadzano go z celi, miał na oczach opaskę.

„Nie słyszałem krzyków”

Mężczyzna, który go przesłuchiwał, powiedział: „Wiem, że jesteś reżyserem”, a Firas uniósł głowę. W ten sposób udało mu się dostrzec jego twarz, a na niej pieprzyk. To był moment, chwila, jak klatka w filmie. Zapamiętał to, bo jego matka ma wiele pieprzyków i często powtarzała, że są one oznaką spełnionych marzeń.

Firas nawet nie marzył o sprawiedliwości, więc po wyjściu na wolność starał się zapomnieć. Wszystko: tego mężczyznę, jego pieprzyk, wieszanie na kablach, leżące na podłodze ciała i nieustające krzyki kobiet, mężczyzn i dzieci. Ale teraz jest przekonany, że mężczyzną z pieprzykiem, który go przesłuchiwał, był oskarżony Anwar Raslan. Swoją pewność szacuje na 60-70 procent.

Nie słyszał, by mężczyzna z pieprzykiem wydał rozkaz torturowania go, ale pamięta, że tortury nastąpiły natychmiast po przesłuchaniu. Pamięta też jego słowa: „Znam sposoby, by zmusić cię do mówienia”. Opaska nie pozwalała mu zobaczyć, czy Raslan był wśród torturujących. Ale musiał słyszeć, musiał wiedzieć.

Jeśli wierzyć mowie obrończej Anwara Raslana, należałoby uznać, że były szef wydziału dochodzeń jednostki numer 251 nie miał właściwie żadnej władzy. Był jak jedna z tych trzech małpek, które nic nie widzą, nic nie mówią i nic nie słyszą.

Zdaniem byłych więźniów to niemożliwe. Każdy słyszał krzyki. Według wcześniejszego zeznania al-Ghariba było je słychać nawet w kafeterii, gdzie strażnicy popijali kawę.

Co powiedział al-Gharib

Teraz Ijad al-Gharib milczy. W każdym razie od momentu, gdy publicznie określany jest „Ijadem A.” i zarzuca mu się zbrodnie przeciw ludzkości. Wiemy o nim z zeznań niemieckich urzędników, którzy decydowali o przyznaniu mu azylu, oraz policji, która przesłuchiwała go w sprawie Raslana.

W 2018 r., gdy ubiegał się o status uchodźcy w Niemczech, opowiedział Klausowi Wöllnerowi, pracownikowi Federalnego Biura ds. Migracji i Uchodźców, o swojej pracy w Syrii. Według zeznań Wöllnera al-Gharib stwierdził, że do 2012 r. służył w jednostce Al-Chatib przy ul. Bagdadzkiej w Damaszku, a jego zadaniem było „sprowadzanie tam aresztowanych”. Dla tych, którzy wiedzą, jak wyglądają łapanki na demonstracjach czy posterunkach kontrolnych, brzmi to jak eufemizm. al-Gharib twierdził w rozmowie z Wöllnerem, że więźniowie byli członkami Państwa Islamskiego. Wöllner wiedział, że to nieprawda – w 2012 r. w Syrii nie było jeszcze Państwa Islamskiego.

W sierpniu 2018 r., gdy Raslan był już podejrzanym, niemiecka prokuratura przesłuchała al-Ghariba jako świadka. Inspektorowi Manuelowi Deußingowi powiedział on, że dowodził posterunkiem kontrolnym w Dumie koło Damaszku. Każdego dnia zatrzymywano na nim około setki osób, później transportowano je autobusami do Al-Chatib. Zeznał też, że już w autobusach jego koledzy bili zatrzymanych. On sam nie. Według niego bicie w autobusach było niczym w porównaniu z tym, co czekało zatrzymanych na miejscu. Wspomniał o metodach tortur, które stosowano w jednostce, m.in. o polewaniu zatrzymanych wrzątkiem. Od 2011 r. oficerowie mieli więcej swobody w doborze metod.

Zeznał też, że okrucieństwa w aresztach jednostek wywiadu były normą, a oficerowie musieli zachować lojalność. Gdyby się naraził, mogliby go zabić. Pytany o przyczynę dezercji odparł, że nie chciał krzywdzić cywilów.

To wszystko powiedział jednak nie jako oskarżony, lecz świadek i ubiegający się o azyl. Jako oskarżony ma prawo milczeć i nie dostarczać dowodów przeciwko sobie. W sądzie w Koblencji postanowił z tego prawa skorzystać.

Jemu nie wierzę

Akt oskarżenia wobec Anwara Raslana obejmuje okres tylko 549 dni na przełomie roku 2011 i 2012, a wobec al-Ghariba – okres 61 dni.

Pułkownik Raslan zdezerterował pod koniec 2012 r. Ponieważ zwrócił się przeciwko reżimowi, opozycja pomogła mu w ucieczce, być może licząc na to, że ułatwianie dezercji funkcjonariuszom przyczyni się do upadku znienawidzonego prezydenta Baszara al-Asada. Poza tym Raslan obiecał dostarczyć teczki 20 tys. zatrzymanych. Jak powiedział magazynowi „Foreign Policy” Wael al-Khalid, działacz syryjskiej opozycji, od kiedy tylko Raslan przekroczył syryjską granicę, interesowało go głównie to, jak się dostać do Niemiec.

Przyjechał tu w 2014 r. Starając się o azyl przedstawił się jako opozycjonista, a Niemcy przyznały mu szczególną ochronę. Uczestniczył w rozmowach pokojowych w Genewie, ale nikt dokładnie nie wie, jaka była tam jego rola. O tym, co działo się w areszcie jednostki Al-Chatib – milczał. Nie złożył zeznań obciążających syryjski reżim, mimo obietnic nie dostarczył dowodów. Można więc podejrzewać, że wyjechał nie po to, aby walczyć o sprawiedliwość, lecz po to, by jej uniknąć.

Z pewnością nie spodziewał się, że osądzą go ci, którzy wcześniej przyznali mu azyl. Raslan nie bał się niemieckiego wymiaru sprawiedliwości. Bał się byłych mocodawców. Skontaktował się z niemiecką policją z obawy, że ścigają go syryjskie służby. Złożył zeznania na temat swojej przeszłości. Ale jeszcze nie jako oskarżony. W końcu jednak, w lutym 2019 r., śledztwo prowadzone przez Prokuraturę Federalną doprowadziło do jego aresztowania.

W autentyczność jego dezercji nie wierzy Amer Masri, dziś mieszkający w Edynburgu naukowiec, a wtedy, w 2011 r., „wyedukowany brytyjski szpieg”, jak nazywali go strażnicy, gdy się nad nim znęcali. Masri jest pewny, jak gdyby wydarzyło się to wczoraj: to właśnie Anwar Raslan bił go w trakcie przesłuchania i próbował złamać psychicznie groźbami i wyzwiskami. Rozpoznał go, gdy tylko usłyszał o procesie w Koblencji.

– Pamiętam też innego strażnika, który był dla nas łaskawy – mówi mi Masri. – Przemycał aresztowanym wodę i jedzenie, a kiedy kazano mu nas bić, starał się nie robić tego mocno. Gdy wyszedłem na wolność, dowiedziałem się, że zdezerterował. Jemu wierzę. Ale nie wierzę Raslanowi, Raslan nie miał litości.

Gdy pytam go, dlaczego w takim razie opozycjoniści pomogli mu w ucieczce, Masri zastanawia się, ile im zapłacono.

Ciała z numerem „251”

To nietypowy proces. Oskarżonym zarzuca się morderstwa, ale prokuratorzy i sędziowie nigdy nie zobaczą ciał. W ich zastępstwie mają wysokiej jakości zdjęcia ofiar, które wywiózł z Syrii inny dezerter, znany pod pseudonimem „Cezar”.

Tak zwana „teczka Cezara” zawiera zdjęcia martwych demonstrantów i aresztowanych. Ciała opatrzone są trzema numerami, z których jeden to numer jednostki. Na 110 ciałach napisano „251”. To znaczy, że życie tych ludzi zakończyło się w Al-Chatib.

Zaledwie 110 ciał spośród 6786, których zdjęcia „Cezar” wywiózł z Syrii. Wśród nich stu młodych, dziewięciu starszych i jeden nieletni. Szesnastu wychudzonych, dziesięciu z ranami skóry, dwóch z dziurami w ciele. U czternastu stwierdzono ślady stosowania środków chemicznych, u szesnastu ślady zabiegu medycznego. A na zdjęciach „Cezara” uwieczniono tylko ułamek wszystkich ofiar.

Niemieccy prokuratorzy i sędziowie nie zobaczą też miejsca zbrodni. Tylko zdjęcia z map w aplikacji Google i rysunki. Jednostkę Al-Chatib narysował sądowi jeden ze świadków, były strażnik: tu były cele, tam gabinet oskarżonego. Sam świadek pracował na zewnątrz i widział stamtąd, jak przywożono aresztowanych. Słyszał, jak krzyczeli, że są niewinni, że nic złego nie zrobili.

Czy Anwar Raslan mógł tego nie słyszeć? ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 43/2020