Przeciw: Osmanowie, powstańcie

Władze tureckie uczyniły z akcesji do Unii Europejskiej sprawę honoru. Tymczasem wielu mieszkańców Turcji nie wiąże z nią ani nadziei, ani obaw. Jest im ona obojętna. Czyżby było to zbiorowe przeczucie, że ważniejsze dla interesów ich kraju są związki z innymi rejonami świata?.

02.10.2005

Czyta się kilka minut

 /
/

Mesut prowadzi w Karsie sklepik z produktami spożywczymi. Herbata z Iranu i Gruzji, batoniki z Emiratów Arabskich; produktów z Europy niewiele. Przed laty jego kuzyn dorabiał w Niemczech w rzeźni. Nieźle zarabiał. Dla Mesuta Europa to popłatna praca nad Renem, jeśli Unia ją da - niech Turcja wstępuje. Ostatnio jednak Niemcy niechętnie przyjmują Turków do pracy, prosperity się skończyła.

Mesut nigdy nie był w Europie, w Iranie i Gruzji zaś wiele razy. Nie wie, czym jest Unia, i nie chce wiedzieć. Takich jak on są miliony. Bo Turcja to nie tylko “zeuropeizowany" Stambuł, wybrzeże Morza Śródziemnego i Egejskiego, ale także azjatycki geograficznie i kulturowo Kars, Erzurum i dziesiątki innych miast na wschodzie.

Zdaniem europejskich konserwatystów Turcji nie należy przyjmować do Unii, bo to kraj islamski i obcy chrześcijańskiej tradycji Europy. Pragmatycy przypominają, że Turcy są liczną nacją (71 milionów) z dużym przyrostem naturalnym. Jeśli utrzymają się obecne trendy, w 2020 r. będzie ich więcej niż Niemców; jako członkowie Unii mieliby wówczas najwięcej głosów w Parlamencie Europejskim, Radzie Unii i Komisji Europejskiej. Liczygrosze podnoszą wysoką stopę inflacji, niskie dochody na głowę, zapóźnienie prowincji wschodnich i wsi oraz to, że jedna trzecia populacji utrzymuje się z pracy na roli, co oznaczałoby ogromne dotacje z budżetu Unii na wyrównanie różnic i dopłaty dla rolnictwa. Unii na nie nie stać. Analitycy obawiają się wciągnięcia Europy w konflikt kurdyjski i spory bliskowschodnie. Politycy zaś biorą pod uwagę opinię publiczną, która z niechęcią myśli o przyjęciu Turcji, bojąc się zalewu imigrantów. Był to wszak jeden z powodów klęski referendum konstytucyjnego we Francji i Holandii.

Zwolennicy przyjęcia Turcji twierdzą z kolei, że akcesja zakotwiczy ten kraj w europejskich strukturach. Powiększy wspólny rynek oraz da starzejącej się Europie zastrzyk młodej krwi. Będzie też “nagrodą" za przeprowadzane przez Ankarę reformy i pokaże innym, że to właściwa droga do dobrobytu.

Nad Bosforem wstąpienie do Unii jest postrzegane jako ukoronowanie europeizacji i okcydentalizacji, narzuconej jeszcze przez Kemala Attatürka. Mimo demokratycznych zmian i powrotu do islamu, zapoczątkowanych przez prezydenta Turguta Özala w latach 80., a szczególnie intensywnych za rządów obecnego premiera Recepa Tayyipa Erdogana, Turcja jest wciąż krajem skrępowanym kemalistowską ideologią, który nie chce uwierzyć w swoją potencjalną siłę.

Przypomnijmy: po klęsce w I wojnie światowej Turcję uratował Attatürk, który zbudował państwo od nowa. Zmienił ustrój, język (z osmańsko-tureckiego na anatolijski turecki), alfabet, a nawet ubiór obywateli. Islam był niemile widziany. Turcy mieli odtąd wyglądać i zachowywać się jak Europejczycy. Utopia została wprowadzona w życie terrorem, a ostoją nowego państwa stała się armia. Attatürk kazał zapomnieć Turcji o islamskim państwie uniwersalnym, rządach sułtana-kalifa, granicach nad Eufratem oraz Morzem Czerwonym i przerobił ją na nacjonalistyczną republikę, jakich wiele.

Nie da się jednak tak łatwo wymazać wielowiekowej przeszłości, zamienić olbrzymów w karłów. Tym bardziej, że czas oraz okoliczności znów sprzyjają Turkom. Islam odradza się. Obecnie - mimo świeckiego charakteru państwa - większość Turków jest przywiązana do religii, choć nie ma to wiele wspólnego ani z głęboką pobożnością, ani z fanatyzmem. Wraca też uznanie dla dokonań Osmanów.

W ramach tegorocznego Biennale w Wenecji turecki artysta Ismail Acar ozdobił miasto ogromnymi portretami sułtanów; towarzyszą im obrazy ich żon i konkubin, osmańskiego wojska, wezyrów. Wzdłuż Canal Grande wisiało latem dwadzieścia wizerunków. Kolejne na fasadzie Fondaco dei Turchi, zamienionym w Muzeum Historii Naturalnej. Na Biennale Turcja pokazała swoją duszę. Nie jakieś miazmaty wzorowane na europejskiej sztuce nowoczesnej, ale twórczą interpretację chwalebnej przeszłości.

Przynajmniej od czasów Özala podskórnym nurtem tureckiego życia politycznego stał się neoosmanizm, jak określili go politolodzy. Łączy on dumę narodową z islamem i uznaniem dla epoki Osmanów. Towarzyszy mu często łagodna wersja panturkizmu. Chodzi bynajmniej nie o tworzenie jednego państwa ludów tureckich, ale o wzmacnianie solidarności między krajami turkofońskimi.

Neoosmanizm zasypuje stopniowo wykopaną przez kemalistów przepaść między Imperium a Republiką, wzmacnia poczucie narodowej godności i wyjątkowości. To raczej on, a nie członkostwo w Unii może zaimponować innym krajom islamskim, które miałyby podążać śladem Turcji. Jest bowiem autentyczny, nie naśladuje obcych wzorów.

Tymczasem gdzie diabeł nie może, tam Turka pośle... Niskie stoliki, herbata podawana w małych szklaneczkach, polewanie wodą różaną rąk po odejściu od stołu. Tureckie czajhany (herbaciarnie) i lokanty (restauracje) po upadku komunizmu rozgościły się w Rumunii, Albanii, Kosowie, Bośni, Bułgarii, na Krymie, w Azerbejdżanie, a nawet w chrześcijańskiej Gruzji, wróciły do Azji Środkowej. Kolejny znak rozpoznawczy ekspansji to ciężarówki i autobusy na tureckich numerach. Te krążą po drogach Iranu, Iraku, Syrii, Azerbejdżanu, Arabii Saudyjskiej. Strefa czajhan i ciężarówek pokrywa się w znacznym stopniu z dawnym Imperium Osmańskim z dodatkiem państw turkofońskich, powstałych po upadku Związku Sowieckiego.

Tureckim przewoźnikom, sprzedawcom, restauratorom niestraszne są korupcja, bieda, chaos polityczny, wojna i rozruchy. Kierowcy autobusów jeździli przez Serbię do Polski podczas konfliktów w Bośni i Chorwacji, do Nachiczewania podczas wojny Armenii z Azerbejdżanem, do irackiego Kurdystanu przed drugą wojną w Zatoce. Nieustraszeni, elastyczni, tani, oferujący usługi na niezłym poziomie.

Po upadku komunizmu tureckie linie lotnicze uruchomiły połączenia z postsowiecką Azją Środkową i Zakaukaziem. Władze zaś poprzez Turecką Międzynarodową Agencję Współpracy (TICA) finansowały turkofońskie mniejszości między innymi w Mołdawii, na Krymie czy na Syberii. Także wojsko nie próżnowało. Mundury armii Azerbejdżanu odróżniają od uniformów tureckich jedynie naszywki z azerską flagą, oficerowie znad Bosforu szkolą żołnierzy Turkmenistanu. Wreszcie, “ropociąg stulecia" - który dopiero co zaczął pracę - umożliwiający przesyłanie kaspijskiej ropy z pominięciem terytorium Rosji biegnie z Baku do tureckiego Ceyhanu.

Ekspansja ta nie jest czymś zupełnie nowym. Pod koniec lat 80. producenci tekstyliów z okolic Stambułu dostosowali błyskawicznie ofertę do potrzeb otwierających się krajów “bloku wschodniego", w tym Polski. Po 1992 r. przestawili się z kolei na nienasycony rynek rosyjski i ukraiński. Turecki przemysł paliwowy po pierwszej wojnie w Zatoce Perskiej (1990-91) żył z przemytu irackiej ropy obłożonej embargiem ONZ. Przed przejściem granicznym między tureckim Cizre a kurdyjskim Zakho dzień i noc stała wielokilometrowa kolejka cystern. Z gigantycznego przemytu żyli i Turcy, i Kurdowie, i Saddam Husajn, a Amerykanie patrolujący niebo nad Kurdystanem przymykali oczy.

Czy ktoś płacił na granicy cła, pokazywał faktury, kompletował dokumenty przewozowe, świadectwa sanitarne, zezwolenia, ubezpieczenia? Czy ktoś tak naprawdę robi to dziś na granicy irańskiej, gruzińskiej, irackiej? Przewoźnicy i handlarze nie są jednak oszustami (choć i tacy się zdarzają), regulują swoje rachunki uczciwie, ale według wschodnich zasad nie przystających do norm europejskich.

Jak wyglądałyby te granice, gdyby stały się zewnętrznymi granicami Unii? Jeśli nawet Turcy przyjęliby unijne regulacje, w jaki sposób mieliby zastosować się do nich handlarze irańscy czy irakijscy? Wstąpienie Turcji do Unii zaowocowałoby załamaniem swobodnego handlu na jej wschodnich i południowych granicach, odcięło ją od naturalnego zaplecza gospodarczego, jakim jest górna Mezopotamia, Zakaukazie i Iran. Dla Mesuta i jego sklepiku oznaczałoby to bankructwo. Jego żona, dzieci, a także matka i ojciec zostaliby bez środków do życia. Dziś radzą sobie, są zadowoleni i nie wyciągają ręki do państwa czy instytucji międzynarodowych po zasiłek.

Tymczasem przyrost PKB wynosi w Turcji 8,4 proc. rocznie - również dzięki nieskrępowanemu handlowi z sąsiadami - a inflacja spada. Jaki kraj Unii może się pochwalić podobnymi wynikami? Oczywiście, są i minusy. Inflacja wciąż przewyższa wskaźniki unijne, państwo jest zadłużone, a inwestycje zagraniczne w 2004 r. wynosiły ledwie miliard dolarów, czyli (jak podaje “The Economist") jedną piątą tego, co na Węgrzech. Perspektywy są jednak pomyślne. Młoda populacja o rosnącym wykształceniu, rozmach gospodarczych kontaktów zagranicznych oraz pobudzające gospodarkę inwestycje rokują nie najgorzej.

Wśród argumentów podnoszonych w Europie za przyjęciem Turcji do Unii pojawia się przestroga, że w razie odmowy władzę przejmą islamscy fundamentaliści. Turcy jawią się tu jako naród zawsze potrzebujący kagańca - kiedyś kemalizmu, dziś europejskich regulacji - bo inaczej nieuchronnie stoczą się w otchłań barbarzyństwa. Tymczasem poradzą sobie świetnie bez jakiegokolwiek kagańca.

Turcy! - chciałoby się zawołać - zostawcie Europę starzejącym się, zgnuśniałym Europejczykom i kroczcie swoją drogą ku potędze, którą staniecie się jeszcze za naszego życia. Musicie tylko otrząsnąć się z resztek kemalizmu i wyzwolić z europejskich mrzonek. W Unii nikt was nie pokocha, a na Bliskim Wschodzie, Zakaukaziu i Azji Centralnej, a nawet na Bałkanach możecie stać się głównym graczem i wzorem dla innych.

ANDRZEJ TALAGA jest publicystą specjalizującym się w tematyce bliskowschodniej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 40/2005