Zatarte tryby korupcji

Korupcyjny system w Azerbejdżanie był akceptowany przez społeczeństwo, dopóki żył stary prezydent Gajdar Alijew, który hamował chciwość swoich ludzi. Pod rządami jego syna Ilhama ustrój chwieje się, bo zabrakło silnej władzy. Urzędnicy nie czują nad głowami autokratycznej pięści, zaczęli łupić naród bez opamiętania.

04.09.2005

Czyta się kilka minut

 /
/

Utrapieniem Baku są srebrne policyjne passaty. Jeżdżący nimi funkcjonariusze biorą dwa razy więcej niż ich koledzy w starych żiguli. Zachłanność narusza kruchą równowagę. Korupcja nie jest w Azerbejdżanie plagą, ale ustrojem państwa.

Rząd kupił 250 srebrnych passatów wiosną, w ramach modernizacji policji. Wozy “sprywatyzowali" lokalni komendanci. Dziś przynoszą im niezłe zyski.

Na Kaukazie ważnym elementem życia społecznego jest prestiż. Eto oczien’ prestiżno to najlepsza reklama wszystkiego - począwszy od samochodu, ubrań, a na kiełbasie skończywszy. Azerowie płacą trzykrotnie więcej za produkty żywnościowe, jeśli pochodzą z “prestiżnego" magazynu. Funkcjonariusz jeżdżący passatem awansuje w nieformalnej hierarchii i patrzy z góry na kolegę w postsowieckim gracie.

Za prestiż trzeba płacić, dlaczego państwo miałoby fundować funkcjonariuszom lepsze samopoczucie? Policjanci składają się w trzech po tysiąc dolarów, dają pieniądze komendantowi i biorą wymarzonego passata. W warunkach azerbejdżańskich, przy średniej pensji niecałe 80 dolarów, to spory wydatek. Taka inwestycja musi się zwrócić. I to szybko, złożyły się na nią całe rodziny.

Azerbejdżańska policja zatrzymuje samochód nawet, gdy jechało się w zgodzie z przepisami. Podczas zatrzymania trzeba - jawnie, przy wszystkich - wystawić za okno banknot 10 000 manatów, zwany popularnie szirwanem (około dwóch dolarów). Srebrny passat nie zadowoli się jednak taką sumą, żąda dwóch banknotów. Szirwan stał się już normą i nikt nie pomstował, jednak przy dwóch szirwanach kierowcy zaczęli szemrać. Mówili, że stary prezydent nigdy by na coś takiego nie pozwolił.

Rodził się cichy bunt.

Płać kolego, płać

Arzu uczy w szkole wyższej w Baku. Ma dobre kontakty w Europie, chce rozpocząć tu studia doktoranckie. Kiedy poszła do rektora po dyplom magisterski, usłyszała: “To będzie kosztowało 500 dolarów". Bez dyplomu nie zacznie studiów doktoranckich, co miała zrobić? Zaczęła brać od studentów za zaliczenia.

Jeśli ma się pieniądze, nie trzeba nawet przychodzić na uniwersytet, by skończyć go ze wzorowymi wynikami.

Haracz trzeba płacić już w szkole podstawowej. Uczniowie dają nauczycielowi po 1000 manatów miesięcznie tylko za to, że przychodzą na lekcje. Dodatkowe pieniądze należą się za dobre stopnie. Nauczyciel oczywiście dzieli się z dyrektorem szkoły, ten zaś z wyższymi władzami oświatowymi.

Firmy zachodnie nie dowierzają kompetencjom azerskich pracowników. British Petroleum, największy inwestor w azerbejdżańskim przemyśle naftowym, wolał sprowadzić spawaczy z Wielkiej Brytanii, płacąc im solidne stawki, niż ryzykować zatrudnienie miejscowych. Naprawianie szkód spowodowanych przez azerskich “fachowców" kosztowałoby więcej.

W Azerbejdżanie rząd płaci urzędnikom “kopertówki" za lojalność. W Ministerstwie Spraw Zagranicznych urzędnik średniego szczebla dostaje pensję 200 dolarów i dodatkowo pod stołem kopertę z 200-300 dolarami. Haracz napędza życie gospodarcze i są to ogromne sumy, a apetyty urzędników ciągle rosną. Do niedawna za wagon towaru na granicy trzeba było wyłożyć 1000 dolarów łapówki, obecnie już 3000.

Niekiedy dochodzi do tak kuriozalnych sytuacji, że nawet reżimowa prasa bije na alarm. W Sabirabadzie (centrum kraju) rolnik z okolicznej wsi chciał odebrać z porodówki żonę i nowonarodzonego syna. Kazali mu zapłacić 300 dolarów. Nie miał tyle, zaproponował więc barana. Lekarze odmówili i nie wydali dziecka, dopóki nie zebrał w wiosce wszystkich pieniędzy.

Chciwość urzędników rodzi większe niezadowolenie niż represje wobec opozycji, a prezydent, który nie ma władzy nad swoimi ludźmi, traci szacunek.

Zabrakło taty

Ulice azerbejdżańskich miast zdobią plakaty byłego prezydenta Gajdara, ojca obecnego - Ilhama. Dopóki Gajdar żył, jeśli syn pojawiał się publicznie to w towarzystwie taty. Ojciec jest jedyną autoryzacją władzy młodego Alijewa, twórcą współczesnego państwa, które powstało po kilku latach burzliwej i chaotycznej niepodległości Republiki Azerbejdżanu. Choć Ilham próbuje wymieniać w rządzie ludzi z dawnej ekipy, twardo negocjuje z Ormianami przyszłość okupowanego przez nich Karabachu oraz przylegających ziem, choć jeździ po kraju i dogląda, czy ludowi dobrze się dzieje - jest tylko cieniem ojca.

Na jednym z plakatów w Baku dzieci bawią się puzzlami. Prawie ukończona układanka tworzy azerskie słowa Heidar Baba (Dziadek Gajdar). Naród pamięta zmarłego dyktatora i nie jest to tylko propaganda. Dla dzieci sympatyczny dziadunio, dla dorosłych surowy, ale w miarę sprawiedliwy władca. Pochwali i pięścią w stół uderzy, kiedy trzeba. Cóż z tego, że był - jak go nazywano - “pierwszym biorącym"? Kto w Azerbejdżanie nie brał?

A syn? - Wystarczy posłuchać jego wystąpień. Mówi dwie godziny, nie wiadomo nawet o czym, bo człowiek się męczy już po kwadransie. Stoi za pulpitem jak mumia. Oj, nie wdał się w ojca - narzeka Sardar, lekarz z Hirdalanu, który nieźle sobie radzi pracując (za łapówki) w prywatnej klinice.

Czas próby

Korupcyjny ład trwał do wyborów prezydenckich w październiku 2003 r. Ciężko chory Gajdar wystawił w nich syna, który wygrał z kandydatem opozycji Isą Gambarem. Opozycja i międzynarodowi obserwatorzy orzekli, że wybory sfałszowano. Kiedy wyszło to na jaw, wybuchła bitwa uliczna między demonstrantami a policją i wojskiem. Po obu stronach były dziesiątki rannych. W łapance na zwolenników opozycji aresztowano wówczas ponad 700 osób. Według raportu Human Rights Watch za rok 2004 dziesiątki z nich bito i torturowano. Pomimo to Amerykanie uznali zwycięstwo młodego Alijewa, co było ciosem dla opozycji.

- Przeszli do porządku dziennego nad oszustwem, ropa okazała się ważniejsza - mówi Arif Junusow, dyrektor Departamentu Badania Konfliktów i Studiów nad Migracjami Instytutu Pokoju i Demokracji w Baku. - Zostało to bardzo źle odebrane. Nagle antyamerykanizm stał się modny, a wcześniej Azerowie byli najbardziej proamerykańskim narodem w tym regionie świata.

Po rewolucyjnych zmianach w Gruzji, na Ukrainie i w Kirgistanie w szeregi azerskiej opozycji wróciła nadzieja. Może Zachód wesprze zmiany w Azerbejdżanie, skoro poparł je gdzie indziej? Sprawdzianem będą wybory parlamentarne 6 listopada. Rządowa partia Nowy Azerbejdżan stanie w nich do walki z dwiema koalicjami opozycyjnymi - Nową Polityką oraz Sukcesem (Ugur). Pierwszą założył Eldar Namazow, były doradca Gajdara Alijewa, zrzesza ona dysydentów z szeregów reżimu. Druga to sojusz starych partii opozycyjnych oraz ruchów młodzieżowych kontestujących władze.

Sytuacja w Azerbejdżanie pod wieloma względami przypomina kraje, gdzie doszło do rewolucji. Reżim zawłaszczał coraz większe obszary państwa, ale stosował represje w ograniczonym zakresie. Istnieje - przynajmniej w Baku, a w stolicy żyje połowa populacji - zorganizowane społeczeństwo, świadome swoich dążeń. Reżim sam wychował sobie opozycjonistów (Nowa Polityka). Wreszcie nadchodzą wybory, które przyciągną uwagę świata i zagranicznych obserwatorów - dotychczas wszystkie bunty wybuchały na fali oskarżeń o sfałszowanie wyborów. Prorokowanie kolejnej rewolucji w Azerbejdżanie ma zatem silne podstawy. Jest jednak kilka różnic mogących przekreślić te rachuby.

Nadzieja w ropie

W szczerym polu na południe od Baku, nie więcej niż dwa-trzy kilometry od Morza Kaspijskiego, widać buchające w niebo płomienie. Poniżej nowoczesne zbiorniki, bocznice kolejowe, plątanina rur. To Sanqacal, gdzie zaczyna się najdłuższy komercyjny ropociąg na świecie biegnący z Baku przez Tbilisi do tureckiego portu Ceyhan nad Morzem Śródziemnym (stąd jego nazwa - BTC). Jest on owocem wartego 11 miliardów dolarów “kontraktu stulecia" podpisanego przez Azerbejdżan i zachodnie koncerny paliwowe, głównie brytyjski British Petroleum i amerykańskie Amoco oraz Penzoil. BTC właśnie rozpoczyna działalność komercyjną, do końca roku zacznie pompować ropę z pełną mocą, czyli milion baryłek dziennie. Jest on jedynym w tym regionie ropociągiem o tak dużej przepustowości i omija terytorium Rosji. To tędy popłynie większość azerskiej, turkmeńskiej i część kazachskiej ropy.

Garść danych: światowe zużycie ropy wzrosło w latach 2000-2004 o ponad 3 proc., nad Morzem Kaspijskim są zasoby tego surowca rzędu 17-33 miliardy baryłek. Jak wyliczyli ekonomiści, do 2008 r. dochód narodowy Azerbejdżanu zwiększy się w związku z uruchomieniem ropociągu dwukrotnie. To wzrost rzędu 30 procent rocznie! Na taką masę pieniędzy nie miały co liczyć reżimy w Gruzji, na Ukrainie i Kirgistanie. Można za nią kupić lojalność społeczeństwa, wystarczy tylko wytrwać dwa lata, aż eksport rozwinie się na dobre.

Reżim wysyła w kierunku opozycji sygnały, że zgodziłby się na podział władzy. Od czerwca w Azerbejdżanie odbywają się legalne manifestacje opozycyjne. Nie tylko w Baku, ale nawet w Nachiczewaniu, mateczniku Alijewów. Tym razem policja nie atakuje. Zamiast rewolucji może więc dojść do zawarcia kontraktu, przynajmniej z Nową Polityką.

Z drugiej strony, władze prowadzą brutalną akcję propagandową przeciwko liderom Sukcesu, a oni nie ukrywają, że chcieliby powtórzyć Pomarańczową Rewolucję i obalić prezydenta. Państwowa telewizja zarzuciła na przykład Alemu Kerimliemu - liderowi Ludowego Frontu Azerbejdżanu wchodzącego w skład Sukcesu, związki homoseksualne. Z kolei Nową Myśl (Yeni Fikir) media pomawiały o wysługiwanie się wywiadowi Armenii. Zapachniało wręcz oskarżeniem o zdradę.

Dwutorowość polityki wobec opozycji oddaje rozterki w obozie władzy. Rozwiązania siłowe nie wchodzą już w grę, ponieważ nie zaakceptują ich Stany Zjednoczone i Wielka Brytania, a bez nich eksploatacja azerskich złóż nie jest możliwa. Nie na próżno mówi się, że David Woodward, szef azerskiej filii British Petroleum, stał się w Azerbejdżanie osobą numer dwa. Koncerny popierają Alijewa, ale nie za cenę przelanej krwi. Przejęcie władzy przez opozycję byłoby zagrożeniem dla stabilnego układu umożliwiającego bezkonfliktową eksploatację złóż. Można więc zaryzykować tezę - choć treść rozmów jest nieznana - że koncerny naciskają na porozumienie władzy z opozycją i podział wpływów w państwie.

Do tej pory rewolucje były możliwe tylko tam, gdzie popierały je Stany Zjednoczone. Czy Azerbejdżan pierwszy wyłamie się z tej zasady? A może Amerykanie zmienią front i nafciarze postawią jednak na opozycję? Przekonamy się już wkrótce.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2005