Oblicza Iranu

Pasdarzy tarasują centralną arterię północnego Teheranu, korek ciągnie się wiele kilometrów. Czekają luksusowe toyoty i lichawe paykany, duma irańskiej motoryzacji. To obyczajowa zaczystka: pasdarzy sprawdzają, czy jadące pary są małżeństwem albo czy chusty nie zanadto odsłaniają włosy. Dotąd przestępcy dawali łapówki. Czy przy nowym prezydencie znów będą musieli płacić grzywny?.

10.07.2005

Czyta się kilka minut

 /
/

Mahmud Ahmadinedżad, prezydent-elekt, ma szczupłą twarz pooraną zmarszczkami, choć liczy 49 lat. W skromnej marynarce, stroni od luksusów. Kiedy runął tron Pahlawich, był studentem, potem służył w Korpusie Strażników Rewolucji. Szybko awansował w pasdarach, był szefem sztabu Korpusu w zachodnich prowincjach, gubernatorem. Najwyższa pozycja, do jakiej doszedł, to burmistrz Teheranu.

Naprzeciw niego stał Rafsandżani, mandaryn rewolucji: duchowny, towarzysz walki Chomeiniego, pierwszy prezydent po jego śmierci. Baron orzeszków pistacjowych, jeden z najbogatszych w Iranie. Miłośnik jedwabnych szat i wykwintnego jadła. Jego okrągła, jowialna twarz zdradza zadowolenie z życia. A raczej zdradzała, bo został właśnie upokorzony przez młokosa i parweniusza, syna kowala. Lud irański przestał kochać swych mandarynów.

Dwa światy

Kiedy Szirin przechadza się w mieście Sziraz bulwarem Zand, przyciąga wzrok. Chustka osłania jej ledwie pół głowy, na plecy wylewają się czarne włosy ułożone w zalotne fale. Ostry makijaż. Takich jak ona są tu setki, a w całym Iranie tysiące. Wygląd kobiet jest najbardziej rzucającym się w oczy dowodem zmian w islamskiej republice. Jednak 300 metrów od bulwaru zaczyna się inny świat. Króluje w nim czador i czerń.

Oba światy obserwują się z nienawiścią i fascynacją. Walczą ze sobą, ale i przenikają, często w duszy człowieka. Tworzą całość, niby dwa najwyższe duchy z dawnej religii Iranu (zoroastryzmu) Spenta Mainju i Angra Majniu. Dualizm wpisał się na trwałe w dzieje Persów, przeniknął do szyizmu, a także życia politycznego. Dwa kosmosy głosowały także w ostatnich wyborach prezydenckich. Wygrał świat czadoru.

Kiedy po pierwszej turze okazało się, że odpadli kandydaci “reformatorów", a na placu boju przeciw Rafsandżaniemu stanął Ahmadinedżad, komentatorzy orzekli - oszustwo. Gdy w drugiej turze zwycięzcą okazał się burmistrz Teheranu, krytycy mówili o manipulacji. Tymczasem w Iranie nie trzeba fałszować głosowań. Wystarczająco dużo wyborców nie życzy sobie zbyt daleko idących zmian i czuje się dobrze w kieracie surowego, islamskiego prawodawstwa.

W bogatym, północnym Teheranie, w śródmieściu Szirazu czy Isfahanu dominuje liberalny świat krótkich chust. Ale w pobożnym Meszhedzie i Kum, poza ścisłymi centrami wielkich miast, królują konserwatyści. Właśnie: czy konserwatyści?

Zachodni komentatorzy mają problem w nazwaniu irańskich sił politycznych. Najczęściej piszą o “reformatorach" i “konserwatystach". Pierwsi chcą zmian w państwie, większego otwarcia na zagranicę, rozluźnienia obyczajowego; drudzy - zachowania prawa islamskiego bez oglądania się na przemiany polityczne i pokoleniowe. Pierwsi wykazują większe przywiązanie do ortodoksyjnej interpretacji islamu, drudzy - do kultury irańskiej i narodu. Punkt wyjścia obu sił pozostaje jednak ten sam: rewolucja 1979 r. Nikt jej nie neguje, nikt nie chce powrotu monarchii. Niewielu (głównie na emigracji) myśli o demokracji na wzór zachodni. Lepiej więc mówić o twardogłowych fundamentalistach i ich reformatorskich konkurentach, którzy zaczęli cenić bardziej państwo irańskie niż samą rewolucję. Obie siły są konserwatywne, bo chcą zachowania tradycji i religii.

W ostatniej dekadzie dominowali “reformatorzy", choć najwyższa władza (urząd Przywódcy Rewolucji Islamskiej i Rada Strażników Rewolucji) spoczywały w rękach “fundamentalistów". Jednak podczas wyborów parlamentarnych 2004 r. Rada wykluczyła większość “reformatorskich" kandydatów i w efekcie parlament zdominowali zwolennicy twardej linii. “Liberałowie" mieli jednak prezydenta i rząd. Teraz i te stanowiska przypadną “twardogłowym". Czy oznacza to powrót fanatyzmu z lat 80.? Niekoniecznie.

Piewca wina i kobiet

Grób Hafiza w północnym Szirazie odgradza od ulicy mur, przy bramie strażnicy. Kamienny baldachim osłania mogiłę przed deszczem. Na marmurowej płycie świeże kwiaty. Wokół alejki, pachnące krzewy, ławki dyskretnie ukryte w zieleni. Ustronie przyciąga młodych, pary tulą się w niedozwolonych uściskach. Splecione dłonie, czułe gesty. Tu nie muszą obawiać się pasdarów, tropiących niemoralne zachowania. Mauzoleum Hafiza zawsze było enklawą zakochanych. Ten piewca miłości i wina zapadł głęboko w duszę Irańczyków, jego wiersze potrafią cytować nawet straganiarze.

“Pocałunki, karesy, różowego ciała, oploty bez ukochanej - przyjemność ta wcale nie jest mi miła" - pisał wieszcz w jednym ze swoich gazeli (Hafiz, “Gazele", 1991).

Rewolucji też nie była miła. Ani taka, ani żadna inna przyjemność cielesna nie usankcjonowana małżeństwem. Ale nawet w okresie największego fanatyzmu islamska republika nie podniosła ręki na mauzoleum Hafiza. Podobnie jak w Maszhadzie, na grobowiec Ferdousiego, kronikarza przedislamskiej przeszłości. Wojna z poetami, dumą Iranu, kosztowałaby ją zbyt wiele, wolała ich zignorować.

Z czasem jednak zaczęto przyznawać się do dawnych wieszczów, islamska republika jest wszak Iranem, kontynuatorką chwalebnej przeszłości. Odnowiono mauzoleum Ferdousiego, przycięto krzewy i wytyczono alejki wokół mogiły Hafiza.

Szirin przychodzi do mauzoleum, by odpocząć, poczytać, porozmawiać z młodymi mężczyznami, czekającymi na taką okazję cały dzień. Kwiaty na mogile kładą jednak nie tylko kobiety “wyzwolone", ale także matrony w czadorach. Jedne i drugie czynią to, bo są Irankami, może bardziej nawet niż muzułmankami. A Hafiz jest duszą Iranu.

Czar przeszłości

W zoroastryjskiej świątyni w mieście Jazd żarzą się szczapy morelowego drewna. To wieczny ogień zoroastryjczyków, płonący nieprzerwanie od V w. naszej ery. Jeden z dwóch na świecie. Ten pali się dla Irańczyków, drugi (pod Bombajem) dla ich indyjskich braci, potomków emigrantów z Iranu. Do wiecznego ognia wolno podejść tylko hirbodowi, najwyższemu kapłanowi; inni (w tym muzułmanie) mogą oglądać święte płomienie zza szyby. Zoroastryzm był religią państwową Iranu do czasu arabskiego podboju, dziś wyznaje go kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Jest chroniony przez republikę, a jego wyznawcy mają status “ludzi księgi", co daje im swobodę wyznania i praktykowania obyczajów.

Przed szybą Simin, nauczycielka z Isfahanu, tłumaczy grupce muzułmańskich dziewcząt reguły zoroastryzmu. Unikaj złych słów, czynów i myśli - to jedna z podstawowych. Czy islam nie podpisałby się pod nimi? Panienki są ubrane w czadory, znak, że uczęszczają do szkoły o surowych zasadach. Większość irańskich uczennic nosi się swobodniej: starczy granatowa bluza i chustka na głowie. Ale tu nie ma uczniackiego swawolenia, dziewczęta zachowują powagę. Dlaczego tu przychodzą, dlaczego poznają pogańską wiarę?

Zaraz po objęciu władzy w 1979 r. Chomeini zakazał plądrowania zabytków i ustawił straże przy Muzeum Narodowym w Teheranie. Później pojawiły się także w Persepolis, przy grobach achemenidzkich władców w Naksz e-Rostam i innych miejscach. Chomeini chciał je chronić przed rewolucyjnym zapałem swych zwolenników. Był wszak Irańczykiem, synem swego narodu.

Zapobiegliwość przydała się. Republika przewartościowuje swą ideologię. Islam nadal zajmuje pierwsze miejsce, ale dzieli je z narodem i irańskim państwem, sięgającym korzeniami VI w. przed naszą erą. Dlatego zwiedzanie zabytków stało się częścią programu edukacyjnego.

O ile w historycznych miejscach Włoch czy Francji plagą są stadni turyści z Japonii czy ostatnio Chin, w Iranie w ich rolę wcielają się szkolne wycieczki. Liczne, niezmordowane, nacierają falami, jak małoletni basidżowie [ochotnicy - red.] podczas wojny z Irakiem. Tym razem jednak dzieci nie giną, są żołnierzami w pokojowej walce o świadomość narodu. Pojawiają się nie tylko przy zabytkach starożytności, przyciąga je również bliższa przeszłość: XVII-wieczne pałace w Isfahanie, XIX-wieczne wyrafinowane domy kupców w Kaszanie, a nawet rezydencja (wiek XX) w Bagh e-Eram, ogrodzie cesarzy w Szirazie. Niewiele ich za to w mauzoleum ajatollaha Chomeiniego.

Strażnikami przeszłości są nie tylko nauczyciele, także kupcy. Bazar był jedną z sił, które obaliły szacha i także dziś targ jest probierzem opinii. Kupcy są niezależni. Nie należą wprawdzie do najbogatszej warstwy, ale też nie są biedakami. Poza Teheranem ludzie wciąż robią zakupy na bazarze: to serce miast i forum dyskusji.

- Tradycja? - zamyśla się Nariman, jeden z lepiej prosperujących kupców dywanów w Isfahanie. - My jesteśmy tradycją. Nawet moje imię ma pochodzenie nie-islamskie, zostało wzięte z Szahname (“Księga Królów" spisana przez Ferdousiego, omawia mityczne dzieje przedislamskich władców). Szach upadł, bo walczył z tradycją. Republika nie podniosła ręki na starożytne zabytki ani na bazar. I nie podniesie. Szyizm również stał się częścią naszej tradycji, jak tkanie dywanów. Wpisuje się w nią też rewolucja. Tu wszyscy są dumni z irańskości. To nasze państwo, ktokolwiek nim rządzi.

Będzie bomba?

Zwycięzca wyborów prezydenckich nie może zawrócić z drogi “iranizacji", skoro godzi ona idee rewolucji z odczuciami społeczeństwa. Jest możliwa do zaakceptowania i dla twardogłowych, i dla reformatorów. Jednoczy Irańczyków.

Podobnie jak program wzbogacania uranu, za którym stoją murem wszystkie orientacje polityczne oraz bazar. Stał się on symbolem niezależności. Także prezydent-elekt uczynił z atomu swą wizytówkę. Kiedy zarzuca mu się fundamentalizm w tej kwestii, trzeba pamiętać, że Rafsandżani również jest zwolennikiem prac nad wzbogacaniem uranu. - Energia nuklearna jest osiągnięciem Iranu. Ten narodowy program nie może być powstrzymany. Konieczny jest naukowy, medyczny i techniczny postęp naszego kraju - mówił prezydent-elekt w wywiadzie dla irańskiej agencji IRNA.

Wzbogacanie uranu może prowadzić do skonstruowania broni jądrowej, czego obawia się wspólnota międzynarodowa. Jeśli Teheran ją wyprodukuje, w większym stopniu będzie to bomba irańska niż islamska. Czy w związku z tym świat powinien przestać lękać się atomowych planów ajatollahów, szczególnie po zwycięstwie Ahmadinedżada?

- Iran od 300 lat nikogo nie zaatakował, inne kraje nie mają się czego obawiać - tłumaczy Hassan Rowhani, sekretarz Naczelnej Narodowej Rady Bezpieczeństwa. Sporo w tym racji. Państwo irańskie chce wprawdzie stać się regionalnym mocarstwem, ale nie drogą agresji i eksportu ideologii. Jest jednak gotowe bronić swych instalacji atomowych.

Wzdłuż drogi z Isfahanu do Teheranu, która przebiega obok ośrodka badań nuklearnych w Natanz, ulokowano stanowiska artylerii przeciwlotniczej. Na wypadek amerykańskich lub izraelskich nalotów. Żołnierze czuwają dzień i noc. Nikt niczego nie udaje, działa są ledwie okopane, a raczej obłożone kamieniami. Od reszty świata odcina je drut kolczasty lub siatka. Jeśli nad Natanzem pojawią się wrogie samoloty, żołnierze otworzą ogień.

Regionalne mocarstwo?

Obok bomby najważniejsza jest dziś gospodarka. Rosnąca populacja przejada wzrost ekonomiczny: kraj ma dziś dwa razy więcej mieszkańców niż w 1979 r., a większość to ludzie młodzi, wchodzący na rynek pracy, której brakuje.

Ahmadinedżad został wybrany głosami niższych warstw. Był to werdykt przeciw społecznej niesprawiedliwości, a także rządzącej kaście rewolucyjnej. Bo niekiedy protest przybiera w Iranie inne oblicze od prorokowanego przez administrację USA: zamiast walki o swobody publiczne i obyczajowe mamy negowanie reform i zwrot ku surowości. Wiele rzeczy zarzucano prezydentowi-elektowi, ale nie korupcję i niejasne interesy.

W ciągu ostatnich lat nie reformy społeczne ani liberalizacja wyznaczały kierunek zmian w Iranie, ale “iranizacja". Czy teraz dołączy do niej ponowna “islamizacja" i konfrontacja z Zachodem? Ahmadinedżad określił już zasady polityki zagranicznej: bliższe stosunki z sąsiadami, inicjatywy gospodarcze, znoszenie wiz (odrzucił też pertraktacje z USA). Nie jest to program konfrontacji, ale uczynienia z Iranu ważnego ogniwa polityki w Azji Środkowej i Zatoce Perskiej.

Ahmadinedżad ma szanse zrealizować plany, bo kolejka chętnych do współpracy jest długa: Chiny i Pakistan łaknące ropy, postsowieckie państwa Azji potrzebujące portów dla eksportu swych towarów, Azerbejdżan kupujący w Iranie energię, Rosja szukająca rynków zbytu na broń i technologie, Francja inwestująca w przemysł samochodowy.

Iran kroczy własną drogą i nie zaakceptuje wtrącania się w swoje sprawy. Jego podwójna natura pokazuje coraz inną twarz. Po reformach nastał czas fundamentalizmu, ale to ciągle ten sam Iran. Kraj, który nie należy ani do Azji Środkowej, ani Bliskiego Wschodu. Wytworzył osobną cywilizację, a cywilizacje nie poddają się łatwo sterowaniu: dojrzewają i giną, ogrzewane wewnętrznym światłem.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2005