Weekend do wstrzyknięcia

Sukces filmu „Lunana. Szkoła na końcu świata”, nominowanego przed rokiem do Oscara, dowodzi prężności i świeżości kina, jakie powstaje w wyizolowanym himalajskim królestwie. Nakręcił go Pawo Choyning Dorji, niespełna czterdziestoletni Bhutańczyk urodzony w Indiach, mający za sobą studia dyplomatyczne w USA i buddyjskie w Dharamsali, a do tego wzięty fotografik. Wszystkie te uniwersytety odcisnęły piętno na jego twórczości filmowej, rozpoczętej skromną opowieścią o wiejskim nauczycielu, która zdążyła już podbić świat.
Czy znajdziemy w tej podróży egzystencjalną ucieczkę, czy po prostu egzotyczną wycieczkę, zależy pewnie od nastawienia lub od indywidualnej potrzeby. Gdy świat wokół gwałtownie przyspiesza albo staje na głowie, jeszcze tęskniej patrzymy w stronę ośnieżonych szczytów, zielonych przełęczy i prostego życia w otoczeniu kudłatych jaków. Właśnie to zwierzę, zainstalowane pewnego dnia w szkolnej klasie, by dostarczać łajna na opał, znalazło się w oryginalnym tytule filmu. I w jednej z bardziej surrealistycznych scen, choć wszystko zaczyna się dość banalnie.
Młody nauczyciel, który dotychczas nieźle się obijał w swojej pracy, zostaje zesłany do wioski Lunana, by tam, na wysokości prawie pięciu tysięcy metrów, dokończyć zadanie i pomnażać w ten sposób „szczęście narodowe brutto”. Albowiem edukacja jest oczkiem w głowie bhutańskiego rządu, a niezwykle trudno ją zapewnić mieszkańcom najwyżej położonych rejonów. Zatem Ugyen (w tej roli Sherab Dorji), zamiast wieść miastowe życie albo wyjechać do Australii w pogoni za wokalną karierą, musi ruszyć w wielodniową i wyjątkowo męczącą drogę.
Im większe liczby wskazuje wysokościomierz, tym coraz mniej chętny staje się bohater, by nieść w Himalaje oświaty kaganek. Nawet obłędne widoki nie robią na nim większego wrażenia. Jednocześnie wyprawa w niedostępne góry uczy go coraz większej pokory. A już za chwilę miejscowi, głównie ci najmłodsi, rozbroją go swą gościnnością i zainspirują jako artystę.
Właściwie na tym można by zakończyć, bo mówiona w języku dżongha „Lunana” nie ma pretensji do wielkiego kina. Smakuje dość postnie, czyli raczej ryżem w drewnianej misce aniżeli pikantną przyprawą czy cierpkim betelem. Jak się łatwo domyślić, po miesiącach spędzonych w spartańskich warunkach, za to w otoczeniu ludzi łagodnych i życzliwych, trudno będzie Ugyenowi powrócić do stolicy. Zwłaszcza gdy w perspektywie ma wyjazd z „najszczęśliwszego kraju świata” już na zawsze.
A reżyser, który sam doświadczył emigracji, nie wstydzi się sentymentalnych tonów. I takie – prostoduszne i naiwne – jest jego kino. Mimo to nie próbuje na siłę idealizować surowych bhutańskich rubieży, gdzie alkohol zdążył już uczynić spustoszenie w wielu rodzinach, szkoła nie ma nawet tablicy, a na lekcji angielskiego trudno wytłumaczyć dzieciakom, co oznacza słowo „car”, ponieważ nigdy nie widziały samochodu.
Najbardziej poruszające zdanie pada z ust jednego z nich: „Nauczycielom należy się szacunek, gdyż dotykają przyszłości”. Kiedy ogląda się „Lunanę”, te niezgrabne, wyrecytowane trochę na pokaz słowa nabierają prawdziwej mocy. Choćby dla takich prostych, ożywczych, gdzie indziej wyświechtanych myśli, mniej zaś dla etnograficznych ciekawostek, warto oglądać filmy z odległych kultur i wschodzących dopiero kinematografii. Dodajmy tylko, że w bhutańskim filmie ten niewymuszony szacunek istnieje po obu stronach i może dlatego przyszłość nie rysuje się tam w czarnych barwach.
„LUNANA. SZKOŁA NA KOŃCU ŚWIATA” („Lunana – A Yak In The Classroom”), reż. Pawo Choyning Dorji. Prod. Bhutan/Chiny 2019. Premiery CANAL+
Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Masz konto? Zaloguj się
365 zł 115 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)