Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wice – do niedawna – premier Morawiecki już jako szef rządu ma punkt odniesienia zgoła odmienny: bagaż problemów, jakie zostawia poprzedniczka, przytłacza skalą, a w ich rozwiązaniu nie pomoże etykietka technokraty.
Były prezes sporego banku lepiej od byłej burmistrz Brzeszcz musi zdawać sobie sprawę z pokutującej w PiS mrzonki, że sporym krajem da się rządzić jak chatą z kraja. „Nasza wieś” nie zrobi się spokojna od tego, że pogonimy z niej Niemców i Brukselę, a opozycję nazwiemy totalną. Nie spadnie przez to ryzyko zapaści systemu emerytalnego, które wywróżyła właśnie OECD. Nie rozwiążą się problemy rynku pracy i gospodarki, która tkwi w folwarczności i tylko śni mokry sen o innowacjach. Od samej zmiany premiera na kogoś, kto po angielsku umie nie tylko czytać z kartki, nie poprawią się też polskie relacje z UE, a USA nie przestaną bawić się w pasera, oferując nam system Patriot.
Morawiecki to wie, bo część tych wyzwań wypunktował dwa lata temu w swoim planie. Sęk w tym, że plan wciąż istnieje tylko na papierze, bo wdrożyć go nie pozwala Jarosław Kaczyński, który dwa lata temu wygrał wybory, powtarzając Polakom ich ulubiony werset z „Wesela” o „wsi spokojnej”. Jeśli okaże się, że zmieniając premiera, prezes nie zmienił też zdania, arsenał twardych i miękkich kompetencji Mateusza Morawieckiego będzie Polsce równie przydatny, co kolekcja broszek poprzedniczki. ©℗