Pragmatyczne marzenia

Państwo polskie nie jest ani nowoczesne, ani sprawne. Chce być silne, ale nie rozumie, że tę siłę próbuje zbudować na nadmiarze szczegółowych regulacji. Państwa zaś ma być po prostu mniej, a tam, gdzie się pojawia, ma być profesjonalne i skuteczne.

18.03.2008

Czyta się kilka minut

Rafał Dutkiewicz / fot. AG /
Rafał Dutkiewicz / fot. AG /

Istnieje pewien francuski projekt, który sprowadza się do tego, że za kilka, może kilkanaście lat (horyzont czasowy nie ma tu większego znaczenia) nie będzie w tym kraju miejscowości liczącej więcej niż 50 tys. mieszkańców, która byłaby położona dalej niż 20 minut jazdy samochodem od dworca kolejowego sieci TGV.

Tego typu programy można nazywać cywilizacyjnymi. Polska cierpi na ich brak. Owszem, namiastki podobnego myślenia pojawiają się czasami, ale mają charakter fragmentaryczny bądź groteskowy. Jednym z przykładów może być pomysł połączenia szybką koleją Warszawy z Wrocławiem, rozwinięty później do projektu systemu, który połączyłby trzy miasta (także Poznań). Groteskowość polega na tym, że analiza jego wykonalności zajęła zaszczytne miejsce na liście projektów rezerwowych, mających być finansowanymi z funduszy europejskich.

O ideach cywilizacyjnych, śmiałości myślenia i warunkach realizacji podobnych wizji w Polsce chciałbym powiedzieć słów kilka.

Druga Estonia

Zacznę od banalnego, wielokrotnie powtarzanego stwierdzenia, że dramatycznie takich projektów potrzebujemy. Po pierwsze dlatego, że czas najwyższy na sformułowanie koncepcji rozwoju Polski, która będzie pociągająca i dla świata, i dla Polaków - tych, co mieszkają w Polsce, ale i tych, co do Polski, mam nadzieję, będą chcieli wrócić. Po drugie dlatego, że właśnie jesteśmy świadkami procesu, w wyniku którego w Europie ponownie kształtują się dwa obszary rozwoju: centralny i peryferyjny. Pomimo moich parafialnych upodobań nie chciałbym się znaleźć na stałe na cywilizacyjnych peryferiach UE. Idę o zakład, że jest to pogląd podzielany przez zdecydowaną większość Polaków.

Dziś Polska ma swój dobry czas. Pytanie brzmi, czy potrafimy wykorzystać zalety naszej sytuacji gospodarczej, unijnej, demograficznej i politycznej tak, aby ten dobry czas mógł trwać jak najdłużej, ugruntowując rozwój?

Sprawą pierwszą są autostrady, rozumiane zarówno dosłownie, jak i przenośnie. Dostęp, wymiana osób, towarów, usług i myśli, komunikacja w szerokim tego słowa rozumieniu to coś, na co musimy postawić.

Musimy budować drogi ekspresowe, musimy rozwijać transport zbiorowy, musimy stworzyć warunki dla jeszcze lepszego i bardziej konkurencyjnego rozwoju telekomunikacji. Stwórzmy odpowiednie okoliczności ku ogólnej dostępności internetu. To się naprawdę opłaci, a wcale nie musi kosztować aż tak dużo.

Niechże państwo polskie zdobędzie się na wysłowienie projektu podobnego w swej odwadze do przywołanego na wstępie programu francuskiego - jeśli już nie kolejowego, to może właśnie informatycznego. I niechże ktoś zrozumie, że nie zbudujemy przewagi konkurencyjnej nad otoczeniem, nie stworzymy fundamentów nowoczesności bez zrozumienia dwóch prostych faktów - komunikowanie się jest istotą rozwoju, a czas jest kosztowny, więc nie wolno czekać. Że jest to możliwe, pokazuje przykład Estonii, gdzie praktycznie wszystkie sprawy dotyczące obywatela załatwiane są przez internet, zaś biurokracja papierowa znajduje się w zaniku. Estonia została okrzyknięta drugą Finlandią pod względem innowacyjności.

Miasta nas poniosą

Spadek bezrobocia (oraz towarzyszący mu wzrost zamożności) jak na dłoni pokazuje dwie kolejne bariery rozwojowe - jedną dość łatwą do wyeliminowania, drugą znacznie trudniejszą. Idzie mi o rozwój mieszkalnictwa oraz o aktywność zawodową. Jest sprawą paradoksalną, że mówię o dwóch tak różnych kwestiach na jednym oddechu, jednak ich wagę dostrzegamy właśnie dzięki temu, że tempo tworzenia miejsc pracy jest dość wysokie. Z jednej strony chciałoby się, aby po zaspokojeniu potrzeby pracy można było zaspokoić potrzebę posiadania własnego mieszkania. Z drugiej strony chcielibyśmy utrzymać tempo przyrostu miejsc pracy, jeśli zaś zabraknie ludzi, to uzupełnieniem luki po nich niech będzie fakt, że większość z tych, którzy zostali, będzie pracować. Niestety współczynnik aktywności zawodowej, pokazującej, jaki odsetek osób w wieku produkcyjnym rzeczywiście pracuje, jest w Polsce katastrofalny.

Dlaczego uważam, że mieszkania to sprawa dość prosta? Otóż kwestia powstawania mieszkań zamyka się w czterech warunkach brzegowych (inżynierski żargon niniejszego zdania to, proszę wybaczyć, zabieg celowy): grunty, prawo budowlane, infrastruktura, finansowanie. Największym obecnie problemem nie jest ani prawo budowlane (łącznie z planowaniem przestrzennym), ani infrastrukturalne uzbrojenie terenów mieszkaniowych, ani - Boże broń - finansowanie mieszkalnictwa. Problemem są grunty przeznaczane "pod" mieszkalnictwo. Największym zaś ich posiadaczem jest państwo polskie.

Hipotezę tę łatwo udowodnić na przykładzie miasta, którym kieruję. Może więc (przechodząc od żargonu inżynierskiego do młodzieżowego) warto powiedzieć: "Niech się państwo trochę posunie!". Niech zrezygnuje choć z części wielkich połaci ziemskich leżących odłogiem na obszarach wielkich miast i niech, zabierając je przedziwnym agencjom: rolnym, wojskowym, kolejowym, odda je Polakom za przyzwoitą cenę, aby mogły powstać na nich domy.

Budynki mieszkalne i szkolne, kościoły, drogi, parki, teatry, a nie łany zbóż, owszem piękne i potrzebne, ale tylko tam, gdzie ich miejsce, są bowiem od zawsze istotnymi fragmentami miast. To miasta "poniosą" Polskę. Jej rozwój cywilizacyjny (choć nie tylko!) jest silnie związany z przestrzenią miejską. Najmocniej dotyczy to dużych skupisk i aglomeracji akademickich. Jednak państwo polskie (reprezentowane głównie przez rząd, bo tak jesteśmy "skrojeni" ustrojowo) uporczywie nie chce zauważyć, że miasta powinny rosnąć, unowocześniać się i że w obecnym stanie prawnym nie są w stanie wykorzystać swojego potencjału.

Największym wyzwaniem jest utworzenie metropolii, tworów społeczno-przestrzennych dalece wykraczających poza granice wielkich miast, ale na nich opartych. W świecie funkcjonują różne sposoby zarządzania metropoliami. Powiedziałbym, że ważniejsze od wyboru sposobu jest to, aby tego wyboru dokonać rychło, a przyjęte rozwiązanie powinno być jednolite, to znaczy nie powinno czerpać z wielu modeli, tylko konsekwentnie oprzeć się na którymś z nich. Metropolie zaś mogą i powinny być najsilniejszą przestrzenią, w której realizować się będą opisane przeze mnie wcześniej idee, jak i pomysły, o których za chwilę. Nie będzie silnego rozwoju Polski bez zbudowania ustroju metropolitalnego.

Państwo silne inaczej

Państwo, którego jesteśmy obywatelami, nie jest ani nowoczesne, ani sprawne. Chce być silne, ale nie rozumie, że tę siłę próbuje zbudować na nadmiarze szczegółowych regulacji. Państwa zaś ma być po prostu mniej, a tam, gdzie się pojawia, ma być profesjonalne i skuteczne. Siłą korpusu cywilnego, zdolnego przetrwać wiatry kolejnych wyborów, siłą prostszych przepisów i mniejszej ilości zakazów obciążających przedsiębiorczość; siłą niższych kosztów pracy i większego zaufania do podatników, ale też siłą jednoznacznych podziałów kompetencji między najwyższymi organami władzy.

Nie trzeba się bać zmian w konstytucji. Dlaczego zapisany w niej paradygmat proporcjonalnego systemu wyborczego ma być świętością? Przecież wielu z nas dużo bardziej podobałyby się wybory większościowe, oddające decyzję wyborcom, a nie partiom. Kilkoma prostymi posunięciami można zwiększyć frekwencję: dłuższe terminy głosowania, mniej komplikacji w dostępie do urn. Także prawo opisujące funkcjonowanie partii powinno być zmienione: powinny być one własnością ich członków, owszem, własnością spiętą w struktury, ale jednak własnością członków, a nie struktur bądź wyłącznie naczelnego dowództwa. Podobnie jak Polska ma być naszą wspólną własnością.

Ostatnie zdanie, aż śmieszne w swojej naiwności, nie jest zdaniem banalnym. Nie jest, bo daleko nam zarówno do tego, abyśmy byli społeczeństwem obywatelskim, jak i do tego, by państwo nie było zawłaszczane przez kolejne partie. Piszę o tym, gdyż na własne uszy słyszałem w czasie wrocławskich starań o EXPO od pewnego ważnego urzędnika: "Wy sobie to EXPO za nasze, państwowe pieniądze chcecie zrobić". Chętnie dam się przekonać, że dziś nikt tak już nie myśli.

Edukacja, głupcze

Komunikacja, mieszkania, miasta, kapitał społeczny i ustrój państwa - to najważniejsze sprawy, którymi powinniśmy się zajmować. To priorytety, które pomogą Polsce przenieść się w XXI wiek. Jeśli tylko będziemy potrafili zadbać o dwie jeszcze kwestie. O edukację i innowacje.

Ostatnio we Wrocławiu gościli dyrektorzy wydziałów edukacji kilku największych miast polskich. Mój asystent patrzył na mnie zdziwiony, kiedy tłumaczyłem mu, że ta kilkuosobowa grupa ludzi decyduje o przyszłości Polski. Tak jednak jest. Pierwsi zrozumieli to Azjaci. I to nie tylko Japończycy, ale przede wszystkim Koreańczycy, Indonezyjczycy, Malezyjczycy i mieszkańcy Tajwanu, a wiele wskazuje, że już niedługo to samo będzie można powiedzieć o gigantach ludnościowych, tzn. Indiach i Chinach.

Warto przyjrzeć się tamtejszym programom edukacyjnym. Przedmioty ścisłe oraz języki obce są w nich realizowanymi z wielką determinacją priorytetami. Towarzyszą temu coraz bardziej popularne imprezy edukacyjne, od zawodów międzyszkolnych po panazjatyckie olimpiady przedmiotowe. A w tym samym czasie matematyka przestaje być w Polsce obowiązkowym przedmiotem maturalnym!

Polska jest krajem ludzi młodych, niepamiętających ani stanu wojennego, ani pustych półek - co bardzo cieszy - ale również wielkiego zrywu moralnego Solidarności - co powinno skłonić do poważniejszej refleksji. Ci ludzie szukają swojej recepty na godne życie, a to, że co drugi z nich studiuje, i to za własne bądź rodziców pieniądze, jest jednoznacznym i niezwykle silnym sygnałem dla władzy.

Ciekawy i zupełnie przemilczany w mediach jest stały wzrost liczby studentów i doktorantów na kierunkach ścisłych i politechnicznych. Według ostatniego raportu OECD Polska jest na pierwszym miejscu w świecie, jeśli chodzi o średnioroczny wzrost liczby absolwentów studiów oraz doktoratów w tych dziedzinach w dekadzie 1993-2003, zaś trzecia po Izraelu i Turcji w zakresie wzrostu liczby studentów na tych kierunkach!

Ponad czterokrotny wzrost liczby studentów w ciągu ostatniej dekady do dzisiejszych dwóch milionów to fenomen w skali światowej, dla Polski porównywalny jedynie ze skokową likwidacją analfabetyzmu w pierwszych latach po odzyskaniu niepodległości w 1918 r. Tyle że wtedy motorem zmian cywilizacyjnych było państwo, zaś dzisiaj sprawy w swoje ręce wzięli młodzi obywatele. Państwo niestety nadal się spóźnia i wciąż bardziej zajmuje się przeszłością i rozliczeniami aniżeli przyspieszonym budowaniem przyszłości. Że można lepiej pogodzić te dwie konieczności - świadczy przykład południowych sąsiadów, czego symbolem jest "Škoda", choć nie tylko.

Instytut dla rozwoju

Właśnie w tym kluczowym dla Polski momencie historycznym pojawiła się idea przewodniczącego Komisji Europejskiej José Manuela Barroso, by na wzór słynnego amerykańskiego MIT (Massachusetts Institute of Technology) - najlepszej uczelni politechnicznej na świecie - utworzyć w Europie podobną instytucję, nazwaną EIT (Europejski Instytut Innowacji i Technologii). Miałaby ona połączyć najlepsze standardy szkoły wyższej, instytutu badawczego oraz parku innowacyjnych technologii. W odróżnieniu od amerykańskiego wzorca, mieszczącego się w Bostonie, EIT będzie zbiorem tematycznych klastrów akademickich, nazywanych Wspólnotami Wiedzy i Innowacji, tworzonych w europejskich centrach akademicko-badawczych o najwyższym poziomie merytorycznym w danej dziedzinie. Na początek mówi się o klimacie, energii odnawialnej oraz technologiach informatycznych.

EIT to wizjonerski projekt cywilizacyjny, który stawiając na jakość i konkurencję powinien otworzyć nowe horyzonty dla najbardziej utalentowanych młodych Europejczyków. To główny powód, dla którego Polska od początku popierała koncepcję Barroso i od początku składała ofertę lokalizacji choćby części EIT w naszym kraju. Decyzję o lokalizacji Instytutu podejmie Rada Europejska (szefowie 27 krajów członkowskich) w ciągu najbliższych kilku miesięcy. Nasze szanse są spore, bo mimo wydłużającej się kolejki chętnych, Polska i Wrocław wywalczyły pole position już na samym starcie. By jednak dojechać do końca i zwyciężyć w arcytrudnym wyścigu, musimy przenieść nasze dotychczasowe starania na najwyższy poziom państwowy. Przypominam, że starania o EIT premier Donald Tusk uznał za cel strategiczny swego rządu i mówił o tej idei w inauguracyjnym exposé.

EIT nie podniesie od razu konkurencyjności gospodarki europejskiej ani nie powiększy skokowo jej innowacyjności. Ale może być sygnałem dla innych uczelni i centrów badawczych w Europie, że im szybciej opuszczą swoje wieże z kości słoniowej, tym lepiej.

To szczególnie ważne, bo wśród oczekiwanych reform systemowych reforma całego sektora akademickiego, tak by długofalowo "poderwał" polską gospodarkę, powinna być absolutnym priorytetem.

Technologia wiedzy

Zachodzące obecnie zmiany cywilizacyjne wpływają na model pracy. Gospodarka wymaga sprostania konkurencyjności, co z kolei wymaga od przedsiębiorstw adaptacyjności. Muszą konkurować ceną, formami sprzedaży, zmiennością oferty, zabiegami o klientów, wręcz kreowaniem ich oczekiwań. Inne rodzaje przedsiębiorstw muszą maksymalizować know-how, by dynamicznie konkurować. Do tego potrzebne są kapitały, pomnażane w operacjach finansowych i na giełdach. Wartością dzisiejszej firmy nie musi być plac, na którym stoją budynki czy maszyny, ale wiedza i ludzie, którzy są jej nośnikami. Żyjemy w erze gospodarki niematerialnej.

Oczekiwania wobec pracowników są odmienne od dawniejszych i bardzo złożone. Po pierwsze, liczy się wykształcenie i wiedza. Oprócz osób z wyższym wykształceniem (do 40 proc. pracujących w USA, przeszło 25 proc. w UE), liczy się jakość "technologów wiedzy", specjalistów-pomocników wysoko wykwalifikowanych, zresztą też coraz częściej szkolonych na poziomie wyższym. Kompetencje kluczowe to języki obce i informatyka, ale i sprawność komunikacyjna w ogóle, umiejętność pracy w grupie oraz przedsiębiorczość, a jako jedna z najistotniejszych - umiejętność rozumienia procesów technicznych, korzystająca z wiedzy matematyczno-przyrodniczej.

I właśnie dlatego po okresie ściągania dużych inwestycji, które np. w metropolii wrocławskiej praktycznie zlikwidowały bezrobocie strukturalne, musimy przystąpić do jak najszybszego ich "kotwiczenia" w Polsce. A jedyna po temu droga to nieustająca i coraz bardziej zaawansowana intelektualna oferta kadrowa. Muszą powstać silne związki między biznesem i nauką lokalną. Mamy po temu niezwykłą szansę, bo przecież Wrocław to jedno z głównych miast akademickich w kraju. Tu studiuje co dwunasty młody Polak, zaś co szósty wrocławianin to student. Wrocław to kilkanaście znakomitych instytucji naukowych i dwie wielkie uczelnie, zaliczane do Polskiej "ligi bluszczowej".

Wiele w tej materii już się dokonało. Przecież Wrocław to zagłębie firm informatycznych, zwłaszcza tych wykorzystujących w swej działalności internet. A podobnych specjalności jest tu więcej: biotechnologia, technologie medyczne, farmakologia, nanotechnologie i wreszcie nauki podstawowe. Trzeba jednak wykonać następny krok: zintegrować środowisko naukowo-

-badawcze wokół poważnych wyzwań na, co najmniej, miarę europejską, powiązać je z biznesem i wreszcie stworzyć warunki dla rozwoju i działalności firm innowacyjnych. Tak powstała słynna Dolina Krzemowa, a nieco bliżej fińskie Oulu. I właśnie takie zamierzenia to program EIT Plus, by podkreślić jego związek z filozofią Europejskiego Instytutu Innowacji i Technologii i by uwiarygodnić nasze starania, by ściągnąć tę wizjonerską inwestycję intelektualną do Polski, do Wrocławia.

Ale plan dla Polski jest znacznie poważniejszy. Nasz kraj otrzyma ogromny strumień środków unijnych. Oczywiście sporo ich trzeba wydać na poprawę infrastruktury drogowej, na oczyszczalnie ścieków i wiele innych inwestycji komunalnych. Ale wzorem Irlandii i Hiszpanii istotną część tych środków musimy wydać na naukę i innowacyjną gospodarkę. Bo tylko one mogą dać argument młodym, zdolnym Polakom za pozostaniem bądź powrotem do kraju. To szansa na długofalowo największy zwrot z zainwestowanego kapitału. Innym to się udało, czemu nam ma się nie udać?

***

Warunkiem kluczowym jest pragmatyczne i strategiczne podejście do wszelkich znaczących przedsięwzięć. Ale jest jeszcze jeden fundamentalny aspekt realizacji tych "pragmatycznych marzeń": akceptacja i zaangażowanie lokalnej społeczności. Nie centralne sterowanie i gospodarka nakazowa, tylko społeczeństwo obywatelskie. To nasz główny atut i szansa, nie tylko we Wrocławiu. I tak też trzeba odczytać ostatni werdykt wyborczy Polaków.? h

RAFAŁ DUTKIEWICZ jest prezydentem miasta Wrocławia. Bezpartyjny. W stanie wojennym związany z podziemną "Solidarnością", w 1989 r. sekretarz, a w 1990 r. przewodniczący Komitetu Obywatelskiego "Solidarności" we Wrocławiu.

Tytuł i śródtytuły w tekście pochodzą od redakcji.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2008