Prąd z serca pustyni

Brzmi to jak futurystyczna wizja z powieści Juliusza Verne’a: Afryka miałaby stać się w przyszłości "elektrownią" Europy? Nie jest to jednak wcale abstrakcja: prąd dostarczany z Sahary na Stary Kontynent miałby być wytwarzany z energii słonecznej.

14.07.2009

Czyta się kilka minut

Baterie słoneczne na pustyni Mojave w Kalifornii, USA. Styczeń, 1985 r. / fot. Roger Ressmeyer, Corbis /
Baterie słoneczne na pustyni Mojave w Kalifornii, USA. Styczeń, 1985 r. / fot. Roger Ressmeyer, Corbis /

Plany niemieckiego koncernu "Münchner Rück", dotąd zajmującego się głównie ubezpieczeniami, zelektryzowały w połowie czerwca branżę energetyczną w krajach Unii Europejskiej. Projekt ochrzczony mianem "Desertec" miałby bowiem zrewolucjonizować kwestię zapewnienia Europie energii - zarówno w przypadku źródeł jej produkcji, jak też kierunków geograficznych, skąd miałaby być pozyskiwana. "Desertec" przewiduje budowę na Saharze gigantycznej sieci elektrowni, wykorzystujących energię promieniowania słonecznego.

Wyprodukowany przez nie prąd - "czysty", bo ze źródła odnawialnego - miałby być skutecznie magazynowany (co dotąd było sporym problemem w przypadku energii uzyskiwanej ze źródeł odnawialnych jak wiatr czy słońce) i przesyłany do Europy tzw. kablami nadprzewodzącymi, wysoce efektywnymi. Sieci transportujące prąd wytworzony z energii słonecznej - na północnej Saharze albo w krajach bliskowschodnich jak Arabia Saudyjska - miałyby być powiązane z sieciami transportującymi energię uzyskaną z wiatru (np. w Danii) czy z wody (w krajach Europy Północnej i w Alpach). Stosowna technologia już istnieje i jest już wypróbowywana, np. przez koncern Siemens, który angażuje się w projekty w Chinach i nad Morzem Północnym.

Jakkolwiek fantastyczny wydawałby się taki projekt, dotyka on kwestii fundamentalnej: zapewnienia energii nie tylko na najbliższe dekady, ale na kolejne stulecia. Wiadomo, że pewnego dnia skończą się ropa i węgiel, a przedtem oba surowce - których przetwarzanie obciąża środowisko - będą drożeć. Wyjściem może być energia atomowa, ale to perspektywa kontrowersyjna politycznie. Prędzej czy później ludzkość będzie musiała zwrócić się ku odnawialnym źródłom energii; niektórzy eksperci szacują, że już około 2050 r.

w samochodach będą dominować silniki elektryczne, a nie spalinowe.

Jak zagospodarować pustynię?

Tak czy inaczej, w obliczu perspektywy, że paliwa płynne nie będą płynąć wiecznie, projekty w rodzaju "Desertec" mogą wydawać się atrakcyjne. Energia słoneczna jest nie tylko czysta, ale także powszechnie dostępna: promieniowanie słoneczne, które dociera do Ziemi w ciągu jednego tylko roku, mogłoby teoretycznie zaspokoić zapotrzebowanie ludzkości na energię na wiele lat.

W USA i w niektórych krajach Europy (Niemcy, Francja) energetyka słoneczna dawno weszła w "wiek dojrzały". Inaczej jest w Europie Środkowej; być może również dlatego, że nasłonecznienie jest tu słabsze i promienie słoneczne, gdyby przetworzyć je na prąd, nie zaspokoiłyby zapotrzebowania na energię elektryczną. Afryka natomiast ma tu przewagę: promieniowanie słoneczne na metr kwadratowy jest tam 2,7 raza większe niż w Europie. A poza tym pustynie zajmują w Afryce 8 milionów kilometrów kwadratowych.

Projekt "Desertec", czyli ni mniej, ni więcej tylko koncepcja zagospodarowania tych jałowych dziś obszarów, powstawał przez sześć lat w Niemieckim Centrum Badań nad Przestrzenią Powietrzną i Kosmiczną (Deutsches Luft- und Raumfahrtzentrum). Naukowcy przedstawili też prognozę jego kosztów: trzeba zainwestować 400 miliardów euro, aby prąd, uzyskany na terenie Afryki z energii słonecznej, pokrył do 2050 r. około 20 proc. europejskiego zapotrzebowania na energię. Suma może wydać się astronomiczna; jej skalę relatywizuje jednak zestawienie z kwotami, jakie kraje Europy wydają co roku na zakup ropy i gazu.

Gdy mowa o energetyce słonecznej, magiczne słowo brzmi: "fotovoltaik". W niektórych krajach Europy Zachodniej technologia ta przeżywa od kilku lat wielki rozkwit. Tylko między rokiem 2007 a 2008 skala jej zastosowania na świecie wzrosła o ponad 100 proc., osiągając roczną globalną produkcję w wysokości ponad 5 gigawatów. Wprawdzie jest to dziś najdroższa ze wszystkich technologii pozyskiwania energii ze źródeł odnawialnych, ale prace nad jej ulepszeniem (w tym nad obniżeniem kosztów i zwiększeniem efektywności) postępują szybko. Ocenia się, że najpóźniej za 5 lat produkowany tak prąd będzie w Niemczech tańszy od tego, który gospodarstwa domowe czerpią "z sieci". Prąd uzyskany z energii słonecznej na pustyni mógłby być jeszcze tańszy.

Elektrownia w oazie

Oczywiście w dyskusji wokół energetyki słonecznej nie brak także głosów krytycznych. Pojawiły się one również w odniesieniu do projektu "Desertec". Mówi się na przykład o tym, że miliony pobudowanych na pustyni luster parabolicznych, mających "chwytać" energię Słońca, szybko zostaną "oślepione" przez burze piaskowe, działające na nie niczym papier ścierny. Ale inżynierowie praktycy zajmujący się energetyką słoneczną odrzucają takie zarzuty. "Krytycy ci powinni pojechać do Kalifornii - mówi Sven Moorman, rzecznik firmy Solar Millenium AG. - Tam od ponad 20 lat elektrownie słoneczne działają nawet na pustyni Mohave, a lustra są tak sprawne jak pierwszego dnia ich pracy".

Inni krytycy wskazują na niestabilną sytuację polityczną w krajach północnej Afryki. Jednak w zestawieniu z większością państw eksportujących ropę naftową sytuacja polityczna w Egipcie, Tunezji, Algierii czy Maroku wydaje się wręcz stabilna. A w przypadku Rosji, największego dostawcy gazu, to przynajmniej od minionej zimy Europa wie, że Moskwa może traktować ten surowiec również jako polityczną broń.

Poza tym pierwsze kroki w kierunku pozyskiwania prądu z pustyni zostały już uczynione. W tej chwili na środku algierskiej części Sahary ustawiane są tysiące luster parabolicznych. Na obszarze o wielkości 35 boisk sportowych powstaje jedna z największych elektrowni słonecznych w północnej Afryce: w mieście-oazie Hassi R’mel, gdzie do tej pory wydobywało się gaz, teraz ma być produkowany prąd - z promieniowania słonecznego.

Uważa się, że jest to zarazem projekt pilotażowy dla przyszłego "przemysłu słonecznego", który mógłby zaopatrywać także Europę. Do 2020 r. Algieria chciałaby eksportować do południowej Europy 6000 megawatów słonecznego prądu. Miałby on być transportowany podwodnymi kablami, biegnącymi obok istniejących już gazociągów przez Morze Śródziemne do wybrzeża hiszpańskiego i włoskiego.

Słonecznym samolotem wokół globu

Poważnym projektom z zakresu energetyki słonecznej towarzyszą nie od dziś pomysły mniej czy bardziej fantastyczne. Autorami najnowszego jest dwóch Szwajcarów: wymyślili oni samolot, który - napędzany tylko energią słoneczną - miałby krążyć wokół globu. Korzenie tego pomysłu sięgają roku 1999, gdy psychiatra Bertrand Piccard w ciągu niespełna 20 dni jako pierwszy człowiek okrążył Ziemię w balonie. Lot o mały włos nie zakończyłby się katastrofą, gdy zabrakło gazu ogrzewającego balon. "Gdyby wiatr był wtedy słabszy, spadłbym do Atlantyku. Wtedy uświadomiłem sobie, jak bardzo my, ludzie, jesteśmy uzależnieni od paliw płynnych" - mówił Piccard.

Wówczas pojawił się pomysł, aby do lotów wokół globu wykorzystać energię słoneczną. Piccard nawiązał współpracę z inżynierem André Borschbergiem, byłym pilotem szwajcarskiego lotnictwa wojskowego. Wspólnie skonstruowali projekt samolotu napędzanego energią słoneczną. "Słońce dostarcza w ciągu dnia na metr kwadratowy około 250 watów, czyli równowartość 0,3 konia mechanicznego. Dzięki temu można obliczyć, jakiej potrzeba powierzchni skrzydeł, na których umieszczono by ekrany słoneczne, i jak ciężki mógłby być samolot" - tłumaczyli wynalazcy.

Piccard i Borschberg wyliczyli, że ich maszyna musiałaby mieć skrzydła o rozpiętości 64 metrów, a jej waga (wliczając w to akumulatory, cztery silniki, kabinę oraz pilota) nie mogłaby przekraczać 1600 kilogramów. Wyszło, że tylko 10 kg może ważyć kabina pilota, w której - w temperaturze minus 60 stopni i pod wielkim ciśnieniem - miałby polecieć Piccard.

Pożytku ludzkość, np. lotnictwo pasażerskie, z ich wynalazku mieć raczej nie będzie - tego obaj Szwajcarzy są świadomi. Chociaż... Piccard deklaruje, że ich eksperyment ma dać ludziom do myślenia: zwrócić uwagę na problem oszczędzania energii. Bo bez maksymalnej efektywności w wykorzystaniu energii lot takim samolotem wokół globu byłby przecież niemożliwy. I właśnie to łączy oba projekty, ten fantastyczny i ten poważny, zakładający, że kiedyś Afryka będzie dostarczać energię Europie: oba szukają odpowiedzi na pytanie o przyszłość bez ropy czy gazu.

Przełożył WP

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2009