Pozioma genealogia. Recenzja filmu „Mała mama”

Na ekranie złota jesień mocno chrzęści pod stopami i już podczas czołówki słychać miarowe tykanie zegara. Lecz w tej historii trzech pokoleń kobiet nic tak do końca nie umiera.

16.05.2022

Czyta się kilka minut

Kadr z filmu „Wszystko wszędzie naraz” / MATERIAŁY PRASOWE
Kadr z filmu „Wszystko wszędzie naraz” / MATERIAŁY PRASOWE

Każdy rodzic był kiedyś dzieckiem, i brzmi w tym straszliwy truizm. Bywa, że nabiera on właściwego ciężaru dopiero w gabinecie psychoterapeuty, gdy przepracowuje się w bólach dzieciństwo. Bo zanim obwinimy za wszystko matki i ojców, dobrze czasem zobaczyć w nich niegdysiejsze dziewczynki i chłopców, z ich marzeniami, lękami, traumami.

Céline Sciamma w nowym filmie pięknie rozwija tę fantazję: jak to jest mieć osiem lat i spotkać swoją mamę, kiedy była dokładnie w tym samym wieku? Być może moglibyśmy potem lepiej ją zrozumieć, więcej wybaczyć? Ale „Mała mama” daje się czytać także w odwrotną stronę. Czy gdybyśmy w dzieciństwie spotkali nasze przyszłe dzieci, nadalibyśmy swemu życiu inny bieg, a przynajmniej uwierzyli w jego sens?

Jak się łatwo domyślić, nie dostajemy filmu o teleportacji ani o podróżach w czasie z pogranicza science i fiction, bowiem głównym wehikułem staje się tutaj naiwna wyobraźnia, paliwem zaś stłumione emocje. Gdy umiera babcia małej Nelly, jej rodzice muszą opróżnić dom po zmarłej i dziewczynka coraz bardziej zanurza się w przestrzeń dzieciństwa własnej mamy. Spędza czas pośród jej szpargałów: książek, zeszytów, rysunków, wśród ukrytych po kątach nocnych strachów.

Tymczasem Marion (Nina Meurisse), mama Nelly, złamana żałobą nie potrafi udźwignąć rodzicielskiej roli i bez pożegnania nagle wyjeżdża. Pod opieką ojca (Stéphane Varupenne) Nelly zaczyna tworzyć swój wewnętrzny świat, gdzie zamieszkuje wraz z małą Marion – identyczną jak ona dziewczynką spotkaną w przydomowym lesie. A właściwie we własnej głowie. Dziecięce wcielenie mamy okazuje się idealną towarzyszką, skorą do wszelkich zabaw, obdarzoną podobną inwencją i mówiącą tym samym językiem. Wraz z pojawieniem się sobowtóra Nelly (obie postacie zagrały bliźniaczki Gabrielle i Joséphine Sanz) w filmie następuje subtelne zakrzywienie czasoprzestrzeni. Przybyła z przyszłości córka zaprzyjaźnia się z przybyłą z przeszłości matką i już za chwilę zaczniemy tracić pewność, w którym świecie aktualnie przebywamy i kto jest czyim gościem.

Sciamma opowiada o tym w sposób prosty i przezroczysty, mieszcząc się w siedemdziesięciu raptem minutach i oswajając całą niesamowitość zawartą w tej neobaśni. Operatorka Claire ­Mathon podąża za czystym spojrzeniem Nelly, kadruje rzeczywistość na wysokości jej oczu, nadaje obrazom, szczególnie wnętrzom, nieomal graficzną formę. Kamera spokojnie kursuje pomiędzy lasem, gdzie bohaterka i „mała mama” z zapałem budują szałas, a opustoszałym, zawieszonym w bezczasie domem babci. Ta ostatnia ożywa zresztą w swojej młodszej wersji, jako mama małej Marion. Daje to Nelly szansę, by ostatecznie pożegnać się z jakże bliską jej sercu (przyszłą) staruszką, a jej córce uświadomić, że wspólnego czasu wcale nie zostało im tak wiele.

W filmie Sciammy słychać bowiem ciche wołanie o codzienną uważność. Nie tylko w obliczu śmierci, ale wszelkich upływających chwil, które zwłaszcza w dziecięcym dorastaniu mają wymiar niepowtarzalności. Na ekranie złota jesień mocno chrzęści pod stopami i już podczas czołówki słychać miarowe tykanie zegara. Lecz w tej historii trzech pokoleń kobiet nic tak do końca nie umiera. Podobnie jak w naturze, aczkolwiek kryje się w tym również biologiczny determinizm, objawiający się możliwością choroby genetycznej. Czy Nelly odziedziczy ją po swoich przodkiniach? Tego akurat nie wiemy. Wiadomo natomiast, że choć Marion czeka poważna operacja, wszystko musi skończyć się w miarę dobrze – w przeciwnym razie Nelly nie byłoby na świecie.

Najważniejsza jednak w „Małej mamie” wydaje się więź, jaka krętą drogą wytwarza się między bohaterkami, na przekór dotychczasowym błędom, przemilczeniom bądź zaniechaniom. Scenarzystka i zarazem reżyserka buduje to połączenie jakby mimochodem, w drobnych, dyskretnie symbolicznych scenach. Weźmy początek filmu, kiedy podczas jazdy autem Nelly karmi przekąskami siedzącą za kierownicą dorosłą mamę – czyli niejako matkuje tej, która właśnie straciła własną matkę. W kolejnej scenie świeżo poznana „mała mama” zaprasza Nelly do domu i tam krząta się wokół niej niczym troskliwa rodzicielka. W ten sposób, za sprawą magicznej konwencji, jaka rządzi tą historią, następuje przywrócenie w niej właściwego porządku.

Aż chciałoby się zamknąć film Sciammy w wygodnym pojemniku: jako opowieść o dziecięcej samotności, smutku żałoby, o odzyskiwaniu rodzica, dojrzewaniu do przebaczenia… I byłoby to prawdą, jednakże francuska reżyserka unika gładkich mądrości, a efekt wzruszenia osiąga bez melodramatyzacji. Woli czasoprzestrzenne przemieszczenia, lustrzane odbicia, zabawę w teatr, tudzież swetry założone na lewą stronę. To film podszyty pierwotnym lękiem – że mama już nigdy nie wróci i że winne temu odejściu jest właśnie dziecko.

Tyle dostajemy na poziomie literalnym. O wiele więcej przynosi obcowanie z tajemnicą dziecięcej imaginacji. Nie pierwszy raz Sciamma łamie w tej dziedzinie ugrzecznione schematy. Dość przypomnieć zrobioną z dużym wyczuciem „Chłopczycę” (2011) o niebinarnym dziecku czy scenariusz do nagradzanej animacji „Nazywam się Cukinia” (2016) o sztuce przetrwania w dzieciństwie.

Przy „Małej mamie” reżyserka po raz kolejny wystrzega się upupiania swoich małoletnich postaci. Wręcz przeciwnie: poszerza dzięki nim granice dorosłej percepcji. Jej celem, jak mówi w wywiadach, był psychologiczno-filmowy eksperyment, w którym maksymalne upodmiotowienie ośmiolatki spowoduje przełamanie tradycyjnej hierarchii, zrównanie na chwilę pozycji matki i córki, ustanowienie „poziomej genealogii”. Trąci to wydumanym konceptem, w przeciwieństwie do aury samego filmu. Nawet pomieszanie przeszłości, teraźniejszości i przyszłości, które działa zrazu dezorientująco, pozwala w końcu poczuć się bezpiecznie, a nawet znaleźć w melancholijnym filmie Sciammy nienachalne pocieszenie. ©

MAŁA MAMA (Petite maman) – reż. Céline Sciamma. Prod. Francja 2021. Dystryb. Stowarzyszenie Nowe Horyzonty. W kinach od 20 maja.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 21/2022