Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Gdy trąby powietrzne niszczą miasta, jak niedawno w USA, gdy trzęsienia ziemi i tsunami pustoszą całe obszary kuli ziemskiej, jak na Dalekim Wschodzie, wówczas dzieje się to nieoczekiwanie i brutalnie. Tymczasem powódź, która zalała południowe i środkowe Niemcy, nie pojawiła się nagle. Można było dokładnie śledzić, jak po nieustających deszczach rośnie stopniowo poziom wody w rzekach i strumieniach, jak potem woda zalewa całe regiony i miasta – i niewiele można było na to poradzić. Nawet w Niemczech.
Aby jakoś objaśnić sobie tę naturalną katastrofę, w Niemczech, kraju przecież wysoko rozwiniętym technicznie i technologicznie, ludzie sięgają więc po pojęcia maksymalistyczne – jak „powódź stulecia”. W tym wieku byłaby to już zresztą druga „powódź stulecia” – po tej z 2002 r., która zalała wiele miast Bawarii i Saksonii. I jak wtedy, również dziś dotknięte są Drezno i Pasawa oraz ich okolice. Inna sprawa, że Pasawa, barokowa perła u zbiegu trzech rzek – Dunaju, Innu oraz Ilz – niemal co roku stoi pod wodą. Także barokowe centrum Drezna, w ostatnich latach pieczołowicie odbudowywane po nalocie z 1945 r., często musi stawiać czoło wodnym masom, jakie napływają z dorzecza Łaby, zwłaszcza z Czech.
I tak jak 11 lat temu, również dziś dziesiątki tysięcy ludzi, zwłaszcza na wsi, musiały opuścić swe domy. W południowej Brandenburgii ewakuowano całe miejscowości – jak 4-tysięczne miasteczko Mühlberg; podobnie Deggendorf w Bawarii. W Saksonii-Anhalt spiętrzone wody Soławy spustoszyły centrum Halle (musiano odwołać festiwal muzyki Händla).
Wielu ludzi nie może zrozumieć tego, co ich spotyka. Jak mieszkańcy romantycznego, uroczego miasteczka Grimma w Saksonii. Gdy w 2002 r. wody rzeki Mulde zniszczyły historyczną starówkę, powiadano, że coś takiego nie może się powtórzyć. Eksperci się mylili, dziś Grimma znów tonie w wodzie i mule. A w wielu miejscach poziom wód jest wyższy niż 11 lat temu. Wtedy w samej tylko Saksonii firmy ubezpieczeniowe musiały wypłacić odszkodowania na sumę 8,5 mld euro. Teraz pewnie będzie podobnie. Tylko w Grimma burmistrz ocenia szkody na 400 mln euro.
Katastrofa, jaką jest powódź, to także czas polityków. Tym bardziej, gdy trwa kampania wyborcza – wybory do Bundestagu we wrześniu. Rządzący mają środki: kanclerz Angela Merkel szybko obiecała doraźną pomoc (100 mln euro) i obowiązkowo odwiedziła zalane tereny w Saksonii. Ale dla sprawiedliwości powiedzmy, że jej poprzednicy nie postępowali inaczej: Gerhard Schröder w 2002 r. i Helmut Kohl w 1997 r., podczas powodzi w dorzeczu Odry. Nazywa się to „polityką w kaloszach”.
Mimo wszystko środki dla poszkodowanych mogą nie wystarczyć, gdyż Unii Europejskiej, która w przeszłości pomagała krajom dotkniętym powodziami, teraz brakuje pieniędzy. Unijny komisarz ds. budżetu Janusz Lewandowski ostrzegł, że Unia nie ma dość pieniędzy, by wesprzeć kraje dotknięte dziś przez powodzie. Przyczyna: z powodu permanentnych konfliktów o unijny budżet, fundusz solidarności, przewidziany na takie sytuacje, jest pusty.
Na pociechę dodajmy: mimo pustego funduszu solidarności, solidarność między ludźmi jest naprawdę wzorowa. Pomagają wszędzie – na ochotnika i bez wynagrodzenia.