Złoto Renu

Po stuleciach doświadczeń nasi sąsiedzi zza Odry doszli do wniosku, że zyski gospodarcze czy nawet doraźne zabezpieczenie przeciwpowodziowe nijak się mają do długofalowych skutków prostowania rzek.

01.06.2010

Czyta się kilka minut

Ren w Düsseldorfie, 2009 r. / fot. Uwe Kirsten / Westend61 / Corbis /
Ren w Düsseldorfie, 2009 r. / fot. Uwe Kirsten / Westend61 / Corbis /

W powszechnej opinii Niemcy uchodzą za wzór gospodarki wodnej w Europie. Kraj ten przytacza się często jako przykład skutecznego i nowoczesnego rozwiązywania problemów związanych z regulacją rzek, ochroną przeciwpowodziową i żeglugą śródlądową. Historycznie rzecz biorąc, jest w tym sporo prawdy. Niemcy, przede wszystkim Prusy, już w połowie XVIII w. rozpoczęły zakrojone na szeroką skalę projekty regulacji rzek, w tym Renu. Nie przypadkiem brytyjski historyk David Blackbourn w swojej głośnej książce wybrał pruski przykład na zilustrowanie stopnia ingerencji w przyrodę w czasach nowożytnych - tytuł "The Conquest of Nature" ("Podbój przyrody") mówi wszystko.

Żadna rzeka w Niemczech nie równa się Renowi. Wprawdzie przepływający przez południowe landy Dunaj uchodzi za najdłuższy, jednak to Ren, jako historyczna granica, opiewany był przez stulecia jako najbardziej "niemiecka rzeka". Przy jego brzegach znajduje się wiele znaczących miast, jak Kolonia, Bonn, Düsseldorf, Moguncja czy Koblencja, których dzieje ściśle się wiążą z rozwojem handlu i historią polityczną Niemiec. Względy gospodarcze (a ściślej: transportowe), kwestie polityczne - Ren stanowił granicę między licznymi państewkami rozbitych wówczas Niemiec - oraz doświadczenia licznych powodzi doprowadziły do podjęcia decyzji o regulacji rzeki. Całe przedsięwzięcie trwało od roku 1817 do 1876 i doprowadziło m.in. do skrócenia jej biegu o 81 km. Dokonano licznych przekopów, celem usunięcia meandrów, umocniono brzegi oraz wybudowano na niemal całej długości system wałów, chroniących przed powodziami. Od końca lat 20. niemal do końca lat 70. ubiegłego stulecia w górnym biegu rzeki trwały prace regulacyjne, połączone z budową 10 stopni energetycznych.

To gigantyczne przedsięwzięcie rzeczywiście usprawniło żeglugę i pozwoliło zyskać dodatkowe powierzchnie pod uprawę i zabudowę, ale miało też wysoką cenę. Zwiększenie prędkości w górnym i średnim biegu rzeki doprowadziło do przesunięcia ryzyka powodziowego na północ. Zniszczenie lasów łęgowych spowodowało wzrost zagrożenia na północ od zapory w Iffezheim - hydrolodzy wyliczyli, że przed 1955 r. tamtejsze miasta były zagrożone wodą dwustuletnią, a po zakończeniu inwestycji zalać mogła je woda pięćdziesięcioletnia.

Na dodatek gwałtowny rozwój gospodarczy, szczególnie wzrost produkcji przemysłowej w miastach położonych nad samym Renem i dopływami (Zagłębie Ruhry!), skutkował dużym zanieczyszczeniem rzeki. Trend ten został odwrócony dopiero w drugiej połowie XX w., kiedy zaczęto budować więcej oczyszczalni ścieków i ograniczono stosowanie najbardziej szkodliwych środków chemicznych. Postępująca od lat 70. dezindustrializacja miała także pozytywny wpływ na jakość wody w Renie. Pożar w fabryce chemikaliów w Bazylei w listopadzie 1986 r. doprowadził do poważnego zanieczyszczenia rzeki, a zarazem zwrócił uwagę opinii publicznej, uwrażliwianej od początków lat 80. w kwestiach ekologicznych, na problem Renu. Istniejąca formalnie od 1950 r. Międzynarodowa Komisja Ochrony Renu zabrała się bardziej dynamicznie do pracy.

Żywa i atrakcyjna

Jednym ze skutków prac Komisji, zmienionych strategii rządów państw ościennych oraz zmian w świadomości społeczeństwa państw Europy Zachodniej było uchwalenie w 2001 r. "Programu dla Renu 2020" przez unijnych ministrów środowiska. Ważnym sygnałem ostrzegawczym była kolejna powódź - na przełomie roku 1993 i 1994 wody Renu zalały część starego miasta w Koblencji i Kolonii, i wyrządziły straty szacowane na 400 do 500 milionów euro.

W 2002 r. uchwalono ostatecznie projekt "Żywy Ren - rzeka tysiąca wysp", który przewiduje realizację 15 projektów modelowych na terenie Republiki Federalnej, zmierzających do rewitalizacji (renaturyzacji) brzegów tej rzeki. Przedsięwzięcie obejmuje usunięcie umocnień brzegowych na łącznej długości ponad trzech kilometrów, przez co rzeka nie tylko może w wyznaczonych miejscach wykraczać poza koryto, zmniejszając ryzyko niebezpiecznego spiętrzenia, ale staje się także atrakcyjniejsza pod względem rekreacyjnym. Kto widział nabrzeża niemieckich miast nad Renem, często oddzielone kilkupasmowymi ulicami od centrum i osiedli, ten wie, o czym mowa.

Projekt "Żywy Ren" zakłada także odtworzenie lub stworzenie naturalnych łęgów i łąk czy ruchomych wysp żwirowych (poza głównym korytem rzeki), ekologiczną przebudowę istniejących obiektów, jak ostrogi, oraz rewitalizację starorzeczy. Na terenie Francji i Niemiec trwa odzyskiwanie 6,8 tys. ha powierzchni zalewowych, które zatrzymają 260 mln m. sześć. wody. Tam, gdzie to możliwe, wały odsuwane są od rzeki, powstają też poldery, czyli duże fragmenty dolin rzecznych zamknięte ze wszystkich stron obwałowaniami. Gotowe są już poldery Altenheim i Sollingen/Greffern o łącznej powierzchni 1000 ha - dzięki nim miasta poniżej Iffezheim znowu nie muszą się bać każdego wezbrania Renu.

Realizację całości powierzono organizacji NABU (Naturschutzbund Deutschland - Związek Ochrony Przyrody w Niemczech), a wsparcia udzieliły fundacje federacyjne i prywatne oraz UE. Koszty projektu, w wysokości niecałych 1,4 mln euro, były przy tym raczej niewielkie. Jak podkreślają inicjatorzy projektu, kluczem do sukcesu było włączenie do akcji lokalnych społeczności i samorządów, które uczestniczyły w przedsięwzięciu już w fazie planowania.

Ułatwić wędrówki ryb

Warto dodać, że celem tej operacji nie było - i nie mogło być! - cofnięcie procesów infrastrukturalnych ostatnich 200 lat i stworzenie ekologicznej idylli. 15 zrealizowanych projektów pokazuje jednak, że można przy współdziałaniu z ludnością i decydentami stworzyć wzorce postępowania w mikroskali.

Ren nie jest jedyną niemiecką rzeką, która powoli powraca do naturalnych zwyczajów. W wielu miejscach w Niemczech, np. nad Fuldą czy Bauną, zrywane są betonowe progi, likwiduje się trapezowe przekroje koryt, powstają lasy łęgowe. Największy projekt tego typu realizowany jest jednak od 2005 r. w dolnym dorzeczu Haweli, na styku Brandenburgii i Saksonii-Anhalt. Do roku 2021 zrealizowany tam zostanie ambitny plan zatrzymania degradacji rzeki i stworzenia warunków do wegetacji dla zagrożonych gatunków. Tu działania obejmą aż 90 km brzegu, a koszty projektu wynoszą 24 miliony euro. Podobnie jak nad Renem, celem jest rozebranie części obiektów i umocnień, przyłączenie starorzeczy, odtworzenie pobocznych koryt i budowa ułatwień dla wędrówki ryb. - Ten projekt ma znaczenie międzynarodowe. Niemcy mogą stworzyć przykład dla innych regionów - przekonuje kierownik projektu "Renaturyzacja Dolnej Haweli" Rocco Buchta.

Czy renaturyzacja rzek jest zatem tylko niemiecką fanaberią, wymuszoną przez lobby ekologiczne? Należałoby raczej stwierdzić, że po stuleciach doświadczeń hydrotechnicznych nasi sąsiedzi doszli do wniosku, że zyski gospodarcze, transportowe czy nawet doraźne zabezpieczenie przeciwpowodziowe nijak się mają do długofalowych skutków przysłowiowego prostowania rzek.

Nie oznacza to jednak, że trend prowadzący do zrównoważonej gospodarki wodnej jest nieodwracalny. Nie da się zwinąć sieci osadniczej, powstałej przez stulecia chociażby nad Renem. Również powody polityczne sprawiają, że stare metody hydrotechniczne nadal mają w Niemczech znaczenie. Przykładem położone przy granicy z Polską dwie miejscowości (ok. 400 rodzin) niedaleko Miasta Hut Stali (Eisenhüttenstadt). To o nie rozegrała się zasadnicza bitwa na terenie Brandenburgii podczas powodzi 1997 r. Wbrew temu, co zapowiadali politycy, w tym ówczesny minister środowiska i obecny premier tego kraju związkowego Matthias Platzeck, miejscowość odbudowano w tym samym miejscu, kosztem setek milionów euro, wzmacniając wały nad Odrą.

Przykład Renu pokazuje, że możliwe jest podjęcie decyzji bardziej opłacalnej, choć na pierwszy rzut oka trudniejszej do zakomunikowania opinii publicznej.

Mateusz J. Hartwich (ur. 1979) jest kulturoznawcą i historykiem, pochodzi z Wrocławia, gdzie był świadkiem powodzi w 1997 r. Współautor wystawy o przestrzeni kulturowej Odry. Obecnie mieszka w Berlinie, pracując w sektorze NGO.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2010