Tama na funduszach

Od ponad roku rząd próbuje uratować co najmniej 1,5 mld zł pomocy UE na politykę przeciwpowodziową. Komisja Europejska uznała, że środki, które spływają z Brukseli, służą przede wszystkim dewastacji rzek.

10.02.2014

Czyta się kilka minut

Wisła w okolicach Sandomierza, powódź w czerwcu 2010 r. / Fot. Kacper Kowalski / FORUM
Wisła w okolicach Sandomierza, powódź w czerwcu 2010 r. / Fot. Kacper Kowalski / FORUM

Mimo że przeciąganie liny między Komisją Europejską a Warszawą trwa od niemal dwóch lat i dotyczy potężnych środków, sprawa nie doczekała się dotąd publicznej dyskusji. Nic dziwnego: ani urzędnikom, ani hydrotechnikom i meliorantom nie powinno bowiem zależeć na ujawnieniu treści rozmów. Łagodny język dyplomacji unijnej zestawiony z raportami organizacji pozarządowych daje obraz kraju, w którym na potęgę niszczy się jeden ze skarbów narodowych – rzeki.

SETKI ROSPUD

– Cała Polska skupiła się kiedyś na walce o Dolinę Rospudy. Tymczasem podobnych Rospud mamy w kraju setki, tyle że nikt się nimi nie interesuje – twierdzi dr Przemysław Nawrocki z ekologicznej organizacji WWF, od lat zaangażowany w ochronę polskich rzek. ­– Komisja Europejska próbuje powstrzymać ten proceder.

W ubiegłym roku WWF przygotował raport, z którego wynika, że pomiędzy 2010 a 2013 rokiem hydrotechnicy na zlecenie Wojewódzkich Zarządów Melioracji i Urządzeń Wodnych przekopali w całym kraju ok. 15 tys. km małych rzek, w dużej mierze za pieniądze unijne. Dla porównania: długość Wisły od źródeł do ujścia wynosi 1047 km. Jeśli wziąć pod uwagę, że łączna długość wszystkich mniejszych rzek w kraju wynosi 75 tys. km, a ponad połowa z nich we wcześniejszych latach została silnie przekształcona pracami hydrotechnicznymi, okazuje się, że naturalnych rzek ubywa w zastraszającym tempie. – Znacząca większość tych prac oraz „twardych” regulacji małych rzek służyła wyłącznie jak najszybszemu wydaniu środków publicznych, a nie rozwiązaniu istotnych problemów. Jak Polska długa i szeroka trwa „odmulanie”, czyli pogłębianie koryt rzecznych. Konsekwencje są zatrważające. Te prace, zamiast zmniejszać ryzyko przeciwpowodziowe, jeszcze je zwiększają. Na dodatek prowadzą do pogorszenia jakości wody, ginięcia gatunków objętych ochroną i gatunków ryb o znaczeniu gospodarczym, osuszania mokradeł i jałowienia gleb – ocenia dr Nawrocki.

Dowodów potwierdzających jego tezę jest aż nadto. W ubiegłym roku młodzi naukowcy ze Stowarzyszenia Nasza Natura zbadali dorzecze rzeki Supraśl, płynącej głównie przez tereny rolne. Okazało się, że wprowadzenie ciężkiego sprzętu do koryt rzecznych i wybranie z nich mułu pogorszyło stan hydromorfologiczny (jeden z kluczowych wskaźników jakości rzek) na wiele lat. – Już teraz można stwierdzić, że w 2015 r. kiedy w Polsce zaczną obowiązywać nowe, unijne standardy jakości wód, rzeka Supraśl wraz z dopływami ich nie spełni – ocenia dr Mateusz Grygoruk, jeden z naukowców biorących udział w badaniu. Sprawa czeka na rozpatrzenie przez Komisję Europejską.

Na tym nie koniec. Nawet w zalecanej przez Ministerstwo Środowiska publikacji „Zasady dobrej praktyki w utrzymaniu rzek i potoków górskich” pojawiły się opinie, które polskiej polityce przeciwpowodziowej wystawiają opinię druzgocącą. Okazuje się, że w wyniku prowadzonych robót w niektórych rejonach górskich istotnie wzrosło zagrożenie powodziowe: wywołane zabudową i regulacją potoków przyspieszenie odpływu wody zwiększa zagrożenie w miejscowościach położonych poniżej.

Kosztowne prace (również częściowo opłacane przez Unię) zwiększyły w konsekwencji szkody wywołane przez powódź, zamiast je zmniejszać.

Organizacje ekologiczne od kilku lat alarmowały Komisję Europejską, że pieniądze przyznawane na politykę przeciwpowodziową wydawane są w sposób skandaliczny. Z dokumentów, do których dotarł „Tygodnik”, wynika, że Komisja w końcu postanowiła zareagować.

LISTA GRZECHÓW GŁÓWNYCH

18 grudnia 2012 r. George Kremlis i Charlina Vitcheva, szefowie Dyrekcji Generalnych KE, odpowiedzialnych za ochronę środowiska i politykę regionalną, wysyłają list do polskich ministrów środowiska oraz rozwoju regionalnego. Piszą, że Komisja od dwóch lat bezskutecznie dopomina się o informacje, które udowodnią, że finansowane przez Unię Europejską projekty przeciwpowodziowe są zgodne z tzw. Ramową Dyrektywą Wodną, dokumentem określającym m.in. zasady zarządzania wodami. Zarzucają, że Polska nie wykorzystała szansy na rozwój nowoczesnego systemu gospodarowania wodami, który jednocześnie chroniłby przed powodzią i nie powodował strat w środowisku. „Jeśli sytuacja się nie zmieni, Komisja nie zgodzi się na sfinansowanie projektów proponowanych przez Polskę, zarówno w obecnym, jak i przyszłym budżecie” – czytamy.

– Czarę goryczy prawdopodobnie przelał przygotowany w Krakowie program ochrony przeciwpowodziowej dla dorzecza Górnej Wisły – twierdzi prof. Roman Żurek z Instytutu Ochrony Przyrody PAN. – Powstał dokument anachroniczny, będący zlepkiem pobożnych życzeń burmistrzów i starostów. Za pieniądze unijne chcieliśmy np. regulować rzeki, które nie wylewają. W tym programie znalazło się 120 miejsc, w których pomysły hydrotechników wchodziły w ewidentną kolizję z przyrodą. To nie mogło przejść.

Do odpowiedzi polskich urzędników na monit z KE nie udało nam się dotrzeć, nie mogła być jednak przekonująca: 21 lutego 2013 r. Komisja wnosi do Trybunału Sprawiedliwości UE skargę przeciwko Polsce. Oznacza to realne ryzyko potężnych kar finansowych, takich jak w przypadku dyrektywy o Odnawialnych Źródłach Energii – Polsce grozi kara w wysokości 133 tys. euro za każdy dzień zwłoki we wdrażaniu unijnych regulacji.

Ale nie tylko. Zanim dojdzie do sprawy w Trybunale, Komisja wydaje tzw. opinię uzasadnioną. Powinna ona oznaczać blokadę płatności, w tym przypadku przeznaczonych na politykę przeciwpowodziową. Za lata 2007-13 łączna kwota, jaką przewidziano na takie inwestycje w Programie Operacyjnym „Infrastruktura i Środowisko” oraz regionalnych programach operacyjnych wynosi 2,5 mld zł. Blokada oznacza też, że UE nie może przyznać środków w kolejnym budżecie.

5 listopada 2013 r. Ministerstwo Spraw Zagranicznych przygotowuje opatrzony klauzulą „wyłącznie do użytku wewnętrznego” dokument pod nazwą „Informacja na temat formalnych postępowań prowadzonych przez Komisję Europejską na podstawie art. 258. TFUE i art. 260 TFUE”. „Tygodnikowi” udało się do niego dotrzeć. To coś w rodzaju listy grzechów głównych popełnionych w procesie integracji z UE. Wśród 73 postępowań prowadzonych przez Komisję przeciwko Polsce jest i to związane z Ramową Dyrektywą Wodną. Z dokumentu wynika jasno, że Komisja Europejska czekała na zmiany w polskiej polityce wodnej od 2008 r. Przez pięć lat rząd nie potrafił się uporać z dostosowaniem krajowego prawa do procedur unijnych.

Polski rząd próbuje ratować fundusze przed zatonięciem. W lipcu 2013 r. Rada Ministrów przyjmuje uchwałę, która zobowiązuje Krajowy Zarząd Gospodarki Wodnej do przygotowania tzw. master planów dla dorzeczy Wisły i Odry. To strategiczne dokumenty, które zostaną przedstawione Komisji Europejskiej w połowie 2014 r. Mają uporządkować gospodarkę wodną tak, by zaczęła spełniać unijne normy. – Zapobieganie powodziom nie może się kończyć na budowlach hydrotechnicznych. Trzeba szukać innych metod, takich jak przywracanie terenów zalewowych, zalesianie, ochrona mokradeł, a przede wszystkim sprawne zarządzanie ryzykiem powodziowym, możliwe dzięki systemom wczesnego ostrzegania czy dobrej gospodarce przestrzennej – tłumaczy w rozmowie z „Tygodnikiem” Shirin Wheeler, rzeczniczka prasowa DG Regio.

Jeszcze jeden dokument z drugiej połowy 2013 r.: przedstawiciele Komisji wyraźnie piszą o działaniach, które trzeba podjąć, by środki unijne zostały odblokowane. W liście pojawia się sformułowanie, z którego jasno wynika, że środki na ochronę przeciwpowodziową do Polski nie spływają.

MILIARDY UTOPIONE W MULE

We wszystkich instytucjach, które „Tygodnik” poprosił o komentarz, odpowiedzialni za sprawę urzędnicy nie znaleźli czasu na rozmowę. Nie miał jej nawet wiceminister środowiska Stanisław Gawłowski, odpowiedzialny za politykę wodną kraju.

Krajowy Zarząd Gospodarki Wodnej ma zagwarantowane 1,5 mld środków unijnych na kluczowe inwestycje przeciwpowodziowe w kraju, m.in. modernizację wrocławskiego węzła wodnego, ochronę przeciwpowodziową Żuław czy remont zbiornika przeciwpowodziowego „Nysa”. Rzeczniczka instytucji Joanna Marzec zapewnia, że wszystkie projekty realizowane są bez przeszkód, a brak refundacji nie wpływa na zaawansowanie budów. Nic dziwnego – Unia zwraca już poniesione koszty, co oznacza, że nakłady najpierw ponosi budżet państwa. Rzecznik ministerstwa środowiska Paweł Mikusek przysyła odpowiedź, której fragmenty brzmią co do przecinka tak samo jak komentarz KZGW. – Nie ma żadnego zagrożenia w realizacji projektów przeciwpowodziowych opisanych w programach przygotowanych czy to dla Wisły, czy dla Odry. Od dłuższego czasu prowadzimy zakrojone na bardzo szeroką skalę inwestycje wodne związane nie tylko z ochroną przed powodzią – uspokaja. Na pytanie o zablokowane środki jednak nie odpowiada.

Rzecznik ministerstwa Infrastruktury i Rozwoju Piotr Popa precyzuje, że z kwoty 2,1 mld zł, którą Unia przeznaczyła na ochronę przeciwpowodziową w Polsce, wykonawcy otrzymali dotychczas 600 mln zł. Co z resztą? – Będzie wypłacana w miarę postępu prac – odpowiada rzecznik. Na pytanie, czy pieniądze mogą być wypłacone, skoro KE stwierdziła rażące zaniedbania w polskiej polityce przeciwpowodziowej, rzecznik nie odpowiada.

Z pytaniem o pieniądze „Tygodnik” zwrócił się więc do Brukseli. – Środki nie zostały zablokowane, porozumieliśmy się z rządem polskim – komentuje Shirin Wheeler. Po czym dodaje: – Od grudnia 2012 r. Polska nie certyfikuje wydatków związanych z ochroną przeciwpowodziową. W momencie, kiedy wątpliwości związane z Ramową Dyrektywą Wodną zostaną wyjaśnione, będziemy mieć pewność, że pieniądze europejskiego podatnika wydawane są prawidłowo.

– Między Komisją a rządem polskim doszło do dżentelmeńskiej umowy. W ubiegłym roku Komisja wstrzymała fundusze na budowę dróg i wybuchła potężna awantura. Żeby uniknąć powtórki tej sytuacji, Warszawa z własnej inicjatywy wstrzymała wysyłanie wniosków o refundację, dzięki czemu Bruksela nie zablokowała oficjalnie wypłat. Ale efekt jest ten sam: pieniędzy nie ma i nie wiadomo, czy będą – komentuje proszący o anonimowość urzędnik Ministerstwa Infrastruktury i Rozwoju, zaangażowany w prace nad polityką przeciwpowodziową.

– Jeśli te informacje są prawdziwe, mamy do czynienia z kompromitacją polskiego myślenia o gospodarce wodnej – komentuje Przemysław Nawrocki. – Czas, który minął od wielkich powodzi w 1997 i 2001 r., z pełną odpowiedzialnością nazywam czasem straconym. Miliardy złotych utopiliśmy w mule.

POLSKA RAJEM DLA ŻEGLUGI

Wróćmy do tzw. master planów, które mają uratować pieniądze na inwestycje przeciwpowodziowe. To lista ponad 5,5 tysiąca przedsięwzięć. Jedną z osób, które przeczytały ją dokładnie, jest dr Janusz Żelaziński, doświadczony hydrolog, w przeszłości ekspert senackiej komisji środowiska. – Ten dokument miał za zadanie uporządkowanie chaosu w gospodarce wodnej. Tymczasem to, co widziałem, wygląda jak próba wyłudzenia środków publicznych – komentuje w rozmowie z „Tygodnikiem”. – Komisja chciała, by przedstawić jej krótką listę bezdyskusyjnych inwestycji, które spełnią rygorystyczne wymogi unijne i jednocześnie zmniejszą ryzyko powodziowe. Niestety, inwestycje takie jak podwyższenie prawego wału Wisły w okolicach ogrodu zoologicznego w Warszawie czy ochrona Żuław stanowią ułamek listy. Dominują drobne przedsięwzięcia, wśród których można znaleźć takie kwiatki jak montaż oświetlenia na drogach czy inwestycje w infrastrukturę portową i wiele bezzasadnych pomysłów na regulację rzek. Wszystko trafiło do jednego worka, który ma zostać dostarczony Komisji. Jeśli unijni eksperci ten worek rozwiążą, trudno oczekiwać, by byli zadowoleni.

Decyzja o tym, czy środki unijne przepadną, zapadnie w drugiej połowie roku.

Na razie rząd rozpoczął prace nad nową strategią transportową kraju. Urzędnikom nie przeszkadza, że w Polsce brakuje rzek, które spełniają współczesne wymagania stawiane opłacalnym ekonomicznie drogom wodnym, a na największych rzekach występują długie okresy, gdy głębokość szlaku żeglownego spada do kilkudziesięciu centymetrów. Utworzenie dobrych dróg wodnych wymaga budowy co najmniej 50 stopni wodnych, takich jak Stopień Włocławek na Wiśle. Koszt każdej takiej inwestycji idzie w setki milionów złotych. Mimo to za kwotę ponad 4 mld zł (większość z dofinansowania unijnego) Polska chce przekształcić ponad 1000 km największych polskich rzek tak, by umożliwić rozwój żeglugi śródlądowej.

Nie tylko wbrew unijnemu prawu, ale też – jak wskazuje dr Żelaziński – zwykłemu rozsądkowi i ekonomii.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2014