Powrót polityki

Dziś nie wystarczy czarować wizerunkiem, mówić o ciepłej wodzie w kranie albo mobilizować wokół krzywd smoleńskich. Trzeba zmyć makijaż i odpowiedzieć na poważne pytania. Np. o armię, o stosunek do uchodźców i o bezpieczeństwo energetyczne.

17.03.2014

Czyta się kilka minut

Rewolucyjne zmiany na Ukrainie i podjęcie przez Rosję próby oderwania Krymu skłoniły wielu analityków do wysunięcia tezy o wybuchu nowej zimnej wojny. Na łamach „Foreign Policy” postawił ją Dimitri Trenin, szef moskiewskiego Centrum Carnegie, analityk mający za sobą ponad dwudziestoletnią karierę wojskową („Welcome to Cold War II” Powitajmy II zimną wojnę, „Foreign Policy”, 4 marca 2014). Jego zdaniem nowy układ sił będzie przypominał ten, który uformował się w okresie od drugiej połowy lat 40. do lat 80. ubiegłego wieku. Nie czeka nas wielki, globalny konflikt, ale raczej rywalizacja technologiczno-militarna między krajami NATO a Rosją oraz szereg mniejszych „wojen zastępczych” na wzór wietnamskiej.

Konsekwencje wybuchu nowej zimnej wojny wykraczają daleko poza konieczność przeorientowania strategii wojskowych. Powtórne wkroczenie na arenę europejską twardej, wzmocnionej siłą militarną, rywalizacji międzypaństwowej oznacza powrót polityki. Trzeba będzie zmyć puder, nałożony obficie przez specjalistów od public relations. Oczywiście rządzący nadal będą kreowali swoje wizerunki i dbali o medialny przekaz. Ale coraz trudniejsze będzie unikanie kluczowych decyzji i zaciętych sporów o stojące za nimi racje.

Chociaż premier Wielkiej Brytanii Tony Blair ustąpił w niesławie już jakiś czas temu, dopiero dziś mija bezpowrotnie epoka, którą symbolizował; epoka, w której uśmiech, luz, odwołanie raczej do stylu życia (pamiętne cool Britannia) niż do konkretnych interesów klasowych czy państwowych zastępowały prawdziwą debatę publiczną. Blair miał i nadal ma w Polsce wiernych naśladowców, zarówno na lewicy, jak i na prawicy. Wszystkich czeka teraz pospieszny demakijaż.

POBOROWI KONTRA PACYFIŚCI

Pierwszy zasadniczy spór polityczny, przed którym nie uciekną polscy politycy, dotyczy wydatków na zbrojenia. W przypadku wysłania polskich kontyngentów wojskowych do Iraku i Afganistanu można było twierdzić, że głosy sprzeciwu należą wyłącznie do pacyfistów-oszołomów, tłumaczyć decyzję koniecznością „budowania wiarygodności” w oczach sojuszników i składać niejasne zapewnienia, że dzięki naszemu zaangażowaniu polskie firmy mogą liczyć na lukratywne kontrakty. Teraz jednak spór o zbrojenia dotyczy naszego poletka. Nie będzie już można zasłaniać się tym, że polscy żołnierze walczą gdzieś daleko za uniwersalne ideały wolności i demokracji. O wiele trudniej też będzie ukrywać koszty – ekonomiczne, społeczne, psychiczne – naszej militarnej aktywności.

Agresywne działania Rosji dały zwolennikom zwiększenia wydatków na armię mocny argument, przemawiający do wyobraźni wielu osób, które wcześniej niekoniecznie troszczyły się o siłę militarną Polski. Tygodnik „Wsieci” już opublikował numer pod hasłem „Musimy się zbroić”. Przepis redakcji na polską potęgę jest prosty – „więcej myśliwców, powszechny pobór, nowe czołgi i śmigłowce”. Kiedy rosyjscy żołnierze w mundurach bez barw narodowych wkraczają na Krym, a być może niedługo wylądują w Warszawie, czym straszy „Super Express”, niełatwo odrzucić te postulaty. Ostatecznie któż nie chciałby dzisiaj, żeby polskie wojsko miało więcej myśliwców, nowe czołgi i śmigłowce?

Paradoksalnie jednak to, że zbrojenia miałyby przebiegać w kraju i wiązać się z poważnymi kosztami, sprawi, że ich zwolennicy będą zmuszeni poszukać twardych argumentów, a nie apelować wyłącznie do poczucia zagrożenia. Już choćby jeden z postulatów z okładki tygodnika „Wsieci” – przywrócenie powszechnego poboru – wzbudzi zapewne zastrzeżenia wielu osób, które skądinąd są całym sercem za tym, żeby polska armia dysponowała większą ilością nowocześniejszego sprzętu. Zakup nowych transporterów opancerzonych, choć kosztowny, można jeszcze zaakceptować, nawet jeśli wiązał się będzie z koniecznością obcięcia wydatków na inne cele. Ostatecznie nie będzie trudno znaleźć polityka, który w roku przedwyborczym obieca pokryć te koszty opodatkowaniem zachodnich koncernów, najlepiej tych, które otwierają w Polsce kolejne dyskonty spożywcze. Kiedy jednak syn szykujący się do matury będzie musiał stanąć przed komisją poborową, entuzjazm dla zbrojącego się państwa może gwałtownie zmaleć.

Powrót polityki, który dokonuje się za sprawą rewolucji ukraińskiej, zmusi jednak również przeciwników zbrojeń do lepszego uzasadnienia swojego stanowiska. Kiedy tuż za polską granicą ludzie giną od kul snajperów, upieranie się, że Rosja jedynie pręży muskuły i obronnością w ogóle nie trzeba się zajmować, oznacza skazanie się na marginalizację i przyklejenie samemu sobie etykietki pacyfisty-oszołoma.

Spór o zbrojenia, o ile jego uczestnicy będą chcieli zmieniać postawy społeczne i budować realne poparcie społeczne dla swoich stanowisk, będzie musiał stać się polityczny. Nie uda się ograniczyć go wyłącznie do powtarzania ideologicznie umotywowanych racji – trzeba będzie dotknąć często sprzecznych interesów oraz skoncentrować się na konkretnych kwestiach. Najprawdopodobniej z szuflady wyjęty zostanie pomysł budowy tarczy antyrakietowej – amerykańscy analitycy już o tym mówią. Wypada zająć się nim na poważnie, zastanowić nad kosztami i skutecznością, a nie upierać się, że jego budowa jest bezwględnie konieczna lub nie można jej zaakceptować pod żadnymi warunkami.

GRANICE SOLIDARNOŚCI

Podejście do imigrantów jest od dawna jednym z najbardziej palących problemów politycznych współczesnego świata. Pytanie o to, pod jakimi warunkami państwo gotowe jest przyjąć przybyszów uciekających przed śmiercią, torturami albo po prostu szukających lepszych perspektyw zarobkowych, jest dziś kluczowym testem solidarności międzyludzkiej i wierności ideałom praw człowieka. Słynny obóz przejściowy na włoskiej wyspie Lampedusa stał się symbolem zaniedbań i okrucieństw zamożnych państw wobec imigrantów. Po ujawnieniu przez telewizję RAI w grudniu wstrzasającego nagrania z Lampedusy światowa prasa zaczęła porównywać panujące tam warunki do tych, jakie musieli znosić więźniowe obozów koncentracyjnych.

Polska do tej pory unikała poważnej dyskusji na ten temat. Spierano się zaledwie od czasu do czasu o konkretne sytuacje, kiedy przybysze wyjątkowo okazali się na tyle problematyczni, że w ogóle raczyliśmy ich zauważyć, jak to było w przypadku zlikwidowanego przez władze miejskie romskiego obozowiska we Wrocławiu. Ogólnie rzecz biorąc polska opinia publiczna i krajowi politycy oddychali z ulgą, że nie jesteśmy wystarczająco atrakcyjni ekonomicznie, a w naszym bezpośrednim sąsiedztwie nie toczy się żaden poważny konflikt militarny, więc problem fali uchodźców na dużą skalę szczęśliwie nas nie dotyczy.

Przypadek Bułgarii, do której w krótkim czasie napłynęło znacznie więcej uchodźców z ogarniętej wojną Syrii, niż się spodziewano, dowodzi, jak krótkowzroczne są takie kalkulacje. Jeśli konflikt na Ukrainie się zaostrzy, Rosja rozpocznie działania militarne w kolejnych regionach kraju albo po prostu skutecznie zdestabilizuje próby zbudowania państwowości przez nowe władze, Polska może zostać zmuszona do przetestowania granic swojej solidarności.

Jak dotąd udzielaliśmy Ukraińcom wsparcia. Organizowano zbiórki leków, żywności, paliwa dla Euromajdanu. Jeszcze przed upadkiem Janukowycza szpitale we wschodniej Polsce deklarowały, że przyjmą rannych demonstrantów, aby nie musieli obawiać się, że oddziały państwowe wyciągną ich ze szpitalnych łóżek we Lwowie czy Kijowie. Już wtedy jednak szefowie niektórych placówek pytali, kto za to zapłaci. Czy jeśli nasze granice przekroczy nie kilka rodzin czy wdów po zastrzelonych na Euromajdanie, ale kilka lub kilkadziesiąt tysięcy osób, będziemy równie wielkoduszni? Czy udzielimy faktycznej pomocy równie ochoczo, jak popieramy sprawę ukraińską na Facebooku? Czy trzeba będzie długo czekać, zanim jakaś partia zechce zbić kapitał polityczny na lękach przed Ukraińcami zabierającymi pracę Polakom, nawet jeśli ci Ukraińcy przyjadą do nas w bandażach?

Jeszcze kilka lat temu minister Radosław Sikorski, podczas dyskusji zorganizowanej przez warszawskie biuro European Council for Foreign Relations, stwierdził, że Polska nie może sobie pozwolić na większą otwartość wobec imigrantów. „Nawet jeśli ci ludzie podejmą tu pracę, której Polacy nie chcą wykonywać, to kto zapłaci za ich emerytury?” – pytał. Nie dopuścił najwyraźniej myśli, że ci ludzie mogą zacząć odkładać pieniądze na starość w ramach polskiego systemu emerytalnego. U podłoża tego stanowiska stoi założenie, że imigranci muszą pozostać obcymi, skazanymi na życie w podziemiu gospodarczym i niszach społecznych.

Do tej pory można było przyjmować podobne założenia bez głębszej dyskusji. Rozwój sytuacji na Ukrainie może jednak szybko wytrącić nas z bezrefleksyjnego letargu i zmusić do rozważenia zasadniczego politycznego pytania o granice naszej wspólnoty.

KLIMAT I WOJNA

Problem ochrony środowiska, podobnie jak problem imigrantów, pojawiał się do tej pory w głównym nurcie polskich debat publicznych jedynie incydentalnie, jak w przypadku sporu o dolinę Rospudy. Żadna partia parlamentarna nie umieściła kwestii klimatu na swoich sztandarach. Tymczasem konflikt ukraiński dobitnie pokazał, że – parafrazując Clausewitza – polityka klimatyczna jest wojną prowadzoną innymi środkami.

Podczas niedawnego spotkania z kanclerz Angelą Merkel premier Donald Tusk stwierdził, że niemieckie zapotrzebowanie na rosyjski gaz poważnie utrudnia wywieranie presji na Rosję w sprawie Krymu. Jednocześnie rząd zapowiedział przyspieszenia działań na rzecz wydobycia gazu łupkowego oraz budowy elektrowni atomowej w celu dywersyfikacji źródeł energii. Dla Niemców, bez których zbudowanie silnej europejskiej koalicji na rzecz Ukrainy jest niemożliwe, postawienie sprawy w tych kategoriach jest nie do zaakceptowania.

Publicysta „Süddeutsche Zeitung” Michael Bauchmüller skomentował spotkanie Tuska z Merkel dobitnym stwierdzeniem: „Właściwa polityka wobec Rosji to więcej ochrony środowiska” („Warschaus gewieftes Kalkül” [Chytre kalkulacje Warszawy], „Süddeutsche Zeitung”, 12 marca 2014). Dowodził, że niemiecka gospodarka zmniejsza swoją zależność nie tylko od rosyjskiego gazu, ale w ogóle od energii pochodzącej z kopalin i przestawia się na energię słoneczną. Tymczasem Polska powtarza, jego zdaniem, błędne koło, w które już raz wpadła. Większość polskiej energii pochodzi z węgla. Kiedyś zaspokajaliśmy zapotrzebowanie własnym wydobyciem, dziś musimy importować – większość z Rosji, od której chcielibyśmy się uniezależnić energetycznie. Bauchmüller dowodzi, że nieprzestawienie się na odnawialne źródła energii w ostatecznym rozrachunku zawsze prowadzi do uzależnienia energetycznego.

Polscy politycy są do takich rozmów nieprzygotowani. Gaz z łupków miał już, jak zapowiadała w ostatnich wyborach PO, zasypać dziurę w systemie emerytalnym. Dziś ma nas uniezależnić od Rosji. Sytuacja na Ukrainie, wymuszająca konieczność zbudowania wspólnej europejskiej polityki energetycznej wobec Rosji, ma szansę skłonić Polskę do poważnego przemyślenia stanowiska w kwestii klimatu.

KRUCHE PRZEWAGI

Zakładanie, że politycy nagle sami z siebie rzucą się dyskutować na tematy, które do tej pory pomijali, koncentrując się na zarządzaniu wizerunkiem, byłoby oczywiście naiwnością. Powrót polityki, spowodowany wybuchem nowej zimnej wojny, oznacza jednak, że zyskiwać będą ci, którzy będą w stanie sformułować wyraziste, konkretne programy. PO uzyskała w ostatnich sondażach nieznaczną przewagę nad PiS dzięki temu, że jest u steru podczas ukraińskiego kryzysu i nie uciekła przed tym wyzwaniem. Jeśli jednak będzie usiłowała znowu namawiać do „budowania mostów, zamiast robienia polityki”, ta przewaga szybko się ulotni.

PiS nie jest jednak wcale na uprzywilejowanej pozycji. Nie wystarczy już podważać wiarygodności rządu teoriami spiskowymi ani wskazywać, że w sprawie Rosji Lech Kaczyński miał od początku rację. Powrót polityki oznacza, że kluczowa staje się umiejętność klarownego zdefiniowana swoich interesów i ich obrony. Budowanie stanowiska wyłącznie na moralnej słuszności skazuje dziś na porażkę równie dotkliwą, co opieranie się przede wszystkim na wypielęgnowanym pieczołowicie wizerunku.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, historyk idei, publicysta. Szef działu Obywatele w forumIdei Fundacji im. Stefana Batorego, zajmuje się ruchami i organizacjami społecznymi oraz zagadnieniami sprawiedliwości społecznej. Należy do zespołu redakcyjnego „Przeglądu Politycznego”. Stale… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2014