„Wojna” Céline’a: polski przekład zagubionej powieści

Dla Céline’a wojna to najgłębszy rodzaj wglądu w rzeczywistość i ludzką naturę. U podstaw jego metafizyki leży bezpośrednie i cielesne doznanie, które wojna gwarantuje w wymiarze traumatycznym.

23.04.2024

Czyta się kilka minut

Louis-Ferdinand Celine ze swoimi psami w Meudon. Francja, ok. 1955 r. // Fot. Roger Viollet / Getty Images
Louis-Ferdinand Celine ze swoimi psami w Meudon. Francja, ok. 1955 r. // Fot. Roger Viollet / Getty Images

A więc wojna. Czerwiec 1944 – jedenaście dni po wylądowaniu aliantów w Normandii Louis-Ferdinand Destouches (ps. Céline) w pośpiechu opuszcza swoje mieszkanie na Montmartrze i ucieka do Niemiec. W wielkiej skrzyni zostawia sześć tysięcy stron manuskryptów spiętych klamerkami do bielizny. Ucieka, bo spodziewa się kary za antysemityzm i kolaborację z okupantem.

„A wszystko zaczęło się tak”. Grudzień 1937 r. – Céline publikuje antysemicki pamflet „Bagatelles pour un massacre” („Przyczynki do pogromu”), w którym po raz pierwszy wybucha jego nienawiść do Żydów, i to w obliczu realnego zagrożenia hitleryzmem. W czasie okupacji „Bagatelles” osiągają, wstydliwy dziś, sukces sprzedażowy – siedemdziesiąt pięć tysięcy egzemplarzy. Książka skazuje go jednak na dożywotni ostracyzm, który stanie się motywem ucieczki – najpierw do Berlina, gdzie Céline spędza dwa tygodnie w więzieniu, potem do Sigmaringen, gdzie wraz z innymi podejrzanymi o kolaborację ukrywa się w zamku.

W marcu 1945 r. dociera do Danii, gdzie przez następne czternaście miesięcy przebywa w celi skazanych na śmierć. Céline umiera tam tylko po trosze, bierze „śmierć na kredyt” zgodnie z dewizą zawartą w debiutanckiej „Podróży do kresu nocy”: „Jedyną prawdą jest niekończąca się agonia”. Nawet po wojnie, gdy to do niego będą kierować złowrogie „j’accuse!” (m.in. Sartre w „Portrecie antysemity”), nie wyprze się publicznie swoich poglądów.

Z czasem jego styl coraz bardziej przypominać będzie szkielet wykrzykników i wielokropków, zdań pełnych resentymentu wobec tych, którzy skazali go na pogardę i zapomnienie.

Tajemnicza przesyłka

Céline do końca życia nie mógł pogodzić się z utratą rękopisów, które zostawił w Paryżu przy rue Girardon. Przez cały czas podtrzymywał wizję kradzieży, która pod jego nieobecność miała się dokonać przez „mścicieli, siepaczy i szkodników” francuskiej literatury.

Historia poszła jednak innym torem. W roku 1982 Jean-Pierre Thibaudat, krytyk i dziennikarz „Libération”, otrzymał tajemniczą przesyłkę z odnalezionymi rękopisami Céline’a. Depozytariusz skarbu zaznaczył jednak, by nie przekazywać tekstów wdowie po pisarzu, Lucette Destouches, która mogłaby zatuszować antysemickie fragmenty. Thibaudat godzi się na podejrzany układ: po pierwsze, sam fakt odnalezienia zaginionego skarbu musi być utajniony; po drugie – jego zawartość trzeba ukrywać do śmierci Lucette; po trzecie – nikt do tego czasu nie może na tym zarobić. Na zwolnienie z tajemnicy czekał czterdzieści lat.

Literatura faktu i eseje, poezja, powieści i opowiadania. Recenzje nowości wydawniczych i rozmowy z twórcami.

Lucette umiera w roku 2019 (w wieku 107 lat) i znów zaczyna się przeszłość, a raczej jej odkrywanie – w 1946 r. Yvon Morandat, żołnierz ruchu oporu, wprowadza się do mieszkania na Montmartrze i powiadamia więzionego w Danii Céline’a o możliwości odzyskania mebli i ineditów. Ten jednak nie wierzy w dobrą wolę Morandata i nadal wyznaje teorię o kradzieży („rękopisy sprzątnęli już czyściciele!”). Uznaje go za złodzieja i włamywacza. Do końca życia Céline złorzeczyć będzie na perfidny spisek gaullistów, którzy nie wybaczyli mu błyskotliwej kariery i „niepoprawnych” poglądów politycznych.

Po śmierci Morandata w 1972 r. jego córka odnajduje w piwnicy manuskrypty i przekazuje je Thibaudatowi. W skrzyni znalazła się m.in. trylogia „Enfance” („Dzieciństwo”), na którą składają się fragmenty „Guerre” („Wojna”), „Londres” („Londyn”) i „Volonté du roi Krogold” („Wola króla Krogolda”). W 2022 r. wydawnictwo Gallimard ogłasza wielkie literackie święto (we francuskiej prasie mówi się nawet o „boskiej niespodziance”).

Dwa lata po francuskim wydaniu ukazuje się polski przekład autorstwa Anny Wasilewskiej. Oto po sześćdziesięciu latach od śmierci Céline’a na świat przychodzi „Wojna”, 150-stronicowa powieść napisana około roku 1934, zagubiony łącznik między „Podróżą…” a „Śmiercią na kredyt”. Niepokoi jedynie fakt, że pierwszych dziewięć rozdziałów zaginęło w niewyjaśnionych okolicznościach, a „Wojna”, którą znamy, zaczyna się od słów „Nie całkiem tak” („Pas tout à fait”). W oficjalnym wydaniu zdanie to usunięto, jak deklarują francuscy redaktorzy, ze względu na „komfort lektury”. A więc wygoda! Wszystkie sprawy i zagadnienia schodzą na plan dalszy.

Niezrównany w traumach

Powieść rozpoczyna się w chwili, gdy dwudziestoletni Ferdinand cudem wydobywa się z wojennej masakry. Powtórka z pierwszych stron „Podróży do kresu nocy”: świst kul, zakrwawione usta, brudne rany, głowy podobne do nadpsutej brzoskwini. Krótkie i gwałtowne zdania wbijają na pal wojenną rzeczywistość. Ranny w głowę Ferdinand wlecze się z pomocą angielskiego żołnierza do Ypres, potem budzi się w bydlęcym wagonie, by w końcu trafić do szpitala polowego, gdzie toczy się reszta akcji „Wojny”.

Trudno nie dostrzec podobieństw z przygodami wojaka Céline’a, który w czasie I wojny światowej został ranny na drodze z Ypres do Dunkierki. Powieść i życie – para z piekła rodem – w „Wojnie” jeszcze bardziej zacieśniają swoje więzy. W dziedzinie przeżyć traumatycznych Céline nie miał sobie równych: wojna, nędza, więzienie, kara śmierci w zawieszeniu, choroby, ostracyzm.

I tutaj dotykamy głównego nerwu jego pisarstwa, jakim jest „doznanie”, od którego zaczyna się każda rozmowa o niepowtarzalnym stylu autora. Nie chodzi tu tylko o wielokrotnie i do znudzenia powtarzane „zasypanie przepaści między językiem pisanym a mówionym”, ale bardziej o samą „morfologię” stylu Céline’a.

W szpitalu polowym w Peurdu-sur-la-Lys Ferdinand cierpi (innym razem udaje, że cierpi) na halucynacje. Jego mózg („ta materia znudzona i szara”, jak pisze w „Podróży…”) miota się w odpryskach wojennych wspomnień. Céline z lekarską dokładnością (trzeba pamiętać o jego medycznym wykształceniu) oddaje gwałtowne poruszenia wnętrzności Ferdinanda. Oto célinowska anatomia stylu: zmęczenie, które łamie składnię wraz z arytmią oddechu, nienawiść, która brutalizuje i „argotyzuje” słownik, rozczarowanie, które rozkłada tekstowe „bleble” na proste, molekularne prawdy. Zasada jest prosta: wskazywać i niczego nie tłumaczyć! Żadnych dysertacji! Rzucać zdaniem jak granatem i patrzeć, jak wybucha!

Źródłem tej „anatomii” jest rzecz jasna wojna. I to wojna niechwalebna, niesprawiedliwa i nierycerska, słowem – nowoczesna. To także walka ocalonego (lub mięsiściej: „przeżywcy”, un survivant) z sobą samym, z widmem zatrutej pamięci, które nigdy nie opanuje prostych technik savoir-vivre’u. Krótko mówiąc, nie pozwala żyć dalej.

Sztafeta nienawiści

W „Wojnie” to nie fakty są najważniejsze. Narrator myli nawet imiona głównych postaci – panna L’Espinasse raz jest Agathą, a raz Aline (prawdopodobnie inspirował się pielęgniarką Alice David, z którą łączył go romans), z kolei kamrat Bébert nazywany jest Cascadem lub Gontranem (na końcu dowiadujemy się, że „tak naprawdę” to Julien Boisson).

Wszyscy oni chorują i umierają, kłócą się i godzą, a i tak największe znaczenie ma nieustający huk w głowie Ferdinanda, wojenny akompaniament każdej jego myśli (były to najprawdopodobniej objawy choroby Ménière’a). Nawet medal, który dostaje za zasługi wojskowe, tylko chwilowo poprawia mu samopoczucie i schlebia pozornym awansem w hierarchii pacjentów.

Wizyta rodziców w szpitalu tylko go rozwściecza („nie słyszałem ich za dobrze przez ten mój ryk w uszach, ale wystarczająco”). To w końcu tylko dwoje naiwnych nieszczęśników z Paryża, którzy martwią się „interesami” i wysokimi cenami w sklepie, a w synu szukają potwierdzenia swojej „dobrej decyzji” o wydaniu na świat potomka. „Cholera, nie mam wam nic do powiedzenia, spadajcie”, kończy Ferdinand. Oni też nie przeżyli prawdziwej wojny.

„Z więzienia wychodzi się żywym, z wojny – nie”, stwierdza Bardamu, bohater „Podróży do kresu nocy”. Ferdinand oznajmia w podobnym duchu: „Wojna wskoczyła mi do głowy. I w mojej głowie siedzi”. Czasownik „siedzi” nie oddaje wyczuwalnego w języku drgania bolesnych ruminacji. W głowie, tym „siedlisku infekcji”, wybuchają obrazy zgniecionych twarzy, połamanych kończyn, poharatanych pleców i wybebeszonych trzewi. Wojna objawia „prawdę” ciała, bezpowrotnie zrzucając z niego ubranie i społeczny konwenans. To dlatego tak wiele w tej powieści plugawych opisów seksu. W dzień erotyczne mięsopusty, w nocy – bezsenność i szumy uszne. Już samo zakładanie cewnika jest dla wojennych „przeżywców” czynnością seksualną, szczególnie gdy wykonuje to panna L’Espinasse, obiekt pożądania wszystkich spragnionych dotyku i chwili „szczęścia”.

Kobiety u Céline’a (najczęściej nazywane po prostu „lalami”) zwiastują jednocześnie obietnicę i rozczarowanie. Ferdinand dostrzega w L’Espinasse i Angèle (żonie kolegi i prostytutce) szansę na wyrwanie się z czterech ścian okaleczonej głowy. Raz – to chwila rozrywki, podobnej do przyjemności nucenia prościutkiej piosenki; dwa – możliwość wyładowania frustracji w libertyńskich „zabawach”. Céline’owi nie chodzi tu jednak o proste „epatowanie burżuja” ani nawet o rozpustę, która przekracza zastany obyczaj. „Wojna” rozpoczyna sztafetę nienawiści skierowaną nie tylko do kobiet, ale także do Arabów (nazywanych tu pogardliwie kolonialnym wyzwiskiem „sidi”). Z czasem do grona prześladowanych dołączą Żydzi, a pod koniec życia Chińczycy, o których Céline nie będzie mówić inaczej niż „żółta zaraza”.

Ciało piszące

Dla Céline’a wojna to najgłębszy rodzaj wglądu w rzeczywistość i ludzką naturę (choć sam autor splunąłby na patos tych słów). U podstaw wpisanej w jego dzieło „metafizyki” leży doznanie, bezpośrednie i cielesne przeżycie, które wojna gwarantuje w wymiarze traumatycznym.

W liście do Miltona Hindusa, amerykańskiego krytyka, pisze o tym tak: „chciałem sprawić, aby francuski język literacki stał się bardziej doznaniowy, bardziej emocjonalny, jednym słowem chciałem go odakademizować”. Trudno o bardziej klasyczny postulat awangardy. W praktyce jednak Céline realizuje go na swój „doznaniowy” sposób, a więc przetwarza wewnętrzny monolog mówiony na język literatury. „Trzeba wsłuchać się w swój system nerwowy”, pisze dalej. Język ma „wibrować, a nie rozumować”.

Należy uchwycić i zintensyfikować melodię codziennych rozmów, a nie zasłaniać się „profesorską frazą” zbudowaną z armatury podmiotu i orzeczenia, z kropką na końcu. Stąd wspominane już upodobanie Céline’a, szczególnie „późnego”, do wielokropków i wykrzykników. Pod względem interpunkcji „Wojna” jest jeszcze dość zachowawcza, zdania nie są poprzecinane trzykropkiem tak jak w „Z zamku do zamku”, nie ma jeszcze wzburzenia i narowistości właściwej staremu Céline’owi. Narrator „Wojny” raczej konsekwentnie stawia kropki, ale nie ma w tym nic z akademickiej grzeczności. Nic z balzakowskiej intonacji typu: „Hrabina weszła do sypialni, nucąc frazę z »Pria che spunti«” („Jaszczur”). Raczej: „Przekonasz się, zdziro, czy nie zaśpiewam. Nawet jeśli mnie przez ciebie skrócą, usłyszysz, jak moja głowa nadal będzie śpiewać z koszyka, tylko po to, żeby cię wkurzyć”. A śpiewa się tu prościutki szlagier „Je sais que vous êtes jolie”…

To dlatego Céline’a tak irytuje Proust, który mozolnie wyszywa zdania (trzeba dodać: „tym zmanierowanym, łacińsko-niemiecko-żydowskim stylem”), no i Sartre, któremu, jak stwierdza, „przydałyby się dwa lata więzienia i trzy lata okopów, by pojął, czym jest prawdziwy egzystencjalizm”. Ten wyczynowy antyakademizm nie bulwersuje dziś wcale, ze swoim „prymatem doznania” trąci nawet naiwnością. Choć przecież wiele mamy przypadków „pisania z trzewi” (jak Bernhard), to jednak Céline’owski russoizm, do jakiego przyznaje się w liście do Hindusa („człowiek jest w naturalny sposób poetą, tak jak istota pierwotna… edukacja przecina w nim tę poetycką nić – zaczyna wówczas myśleć i staje się nudny”), wzbudza uzasadnione wątpliwości. Teoria jakże łatwa do obalenia na poziomie teorii, wystarczy wspomnieć slogan „nie ma natury bez kultury” czy skrytykować możliwość dotarcia do „tajników ludzkiego serca” – i z grubsza pozamiatane.

Nie tak prosto jednak zganić Céline’a na poziomie literackiej roboty. Biologiczne sprzężenie słów i tkanki nerwowej jest wyczuwalne mimo teoretycznej niedoskonałości samej filozofii bezpośredniego doznania. „Jestem przede wszystkim stylistą”, oto mylące credo pisarza, któremu nie chodzi ani o zdobienie języka i zyskanie przychylności czytelnika, ani o intelektualne i moralne dywagacje. Chodzi mu o ciało piszące – i w tym jest współczesny, nawet dzisiejszym akademikom spod znaku „zwrotu somatycznego” czy „filozofii życia”.

Gdy sięgamy do „Wojny” po osiemdziesięciu latach, znów robi nam się nieswojo. Céline wysyła wiadomość zza grobu i po raz kolejny niepokoi. Wciąż ma się w myślach jego podwójną twarz – powieściopisarza i pamflecisty. Wypada wtedy skrytykować pamflecistę, a pochwalić literata. Albo jak Kundera ubolewać nad autorem porzuconym na śmietniku Historii, który nigdy nie zaznał, jak czytamy w „Spotkaniu”, „doświadczenia ho ho ho”, czyli bycia po stronie sprawiedliwych wśród pisarzy świata.

Można też nie czytać w ogóle, bo w końcu to dzieło ideologicznie skażone. Albo zapomnieć o antysemityzmie i powiedzieć, parafrazując jego składnię, „niezły stylista, ten Céline”. Albo rozgrzeszać kolektywnie: „takie czasy, przecież Blanchot pisał do prawicowych gazet, a Rebatet, Morand i Brasillach kolaborowali z Niemcami”. Tak czy inaczej „każdemu jego wojna”.

Louis-Ferdinand Céline WOJNA, przeł. Anna Wasilewska, PIW, Warszawa 2024

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 17-18/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Głowa z koszyka