Potrzeba literatury

Po odzyskaniu wolności polscy pisarze przeżyli szok. Zmiany polityczne po 1989 roku odebrały im głos, którego szukają do dziś.

05.01.2010

Czyta się kilka minut

O kondycji literatury

Jaką rolę pełni w dzisiejszym społeczeństwie pisarz?

Czy po odzyskaniu wolności w 1989 roku polska literatura - definiująca wcześniej swoje zadania w konteście Sprawy (walki z systemem, z ideologicznym zniewoleniem) - sformułowała na nowo swoje estetyczne, społeczne i polityczne powinności?

Czy pisarzom udało się przemyśleć najważniejsze problemy przeszłości i wypracować sposoby radzenia sobie z nową - rynkową - rzeczywistością?

Tekstem Anny Nasiłowskiej rozpoczynamy debatę nad kondycją współczesnej literatury i na temat zmian, jakie zaszły w niej w ciągu ostatnich dwudziestu lat. (GJ)

Intelektualista, a mam na myśli pisarza z naszej postkomunistycznej części Europy, uwikłany jest w całą sieć konfliktów, których najczęściej nie potrafi rozwiązać, bo samo ujawnienie ich wydaje mu się z lekka nie na miejscu. Nasz pisarz urodził się już jakiś czas temu, w jednym z krajów zależnych od ZSRR. Nawet jeśli jest młody, ma jakąś świadomość historii, bo urodzeni na początku lat 80. pamiętają jeszcze kartki na mięso w Polsce albo czerwone chusty czy krawaty. Poza tym posiadanie rozwiniętej pamięci o przeszłości należy do tego zawodu i kto jej nie ma - temu trzeba polecić odpowiednie lektury. Intelektualista zdaje sobie sprawę, że czasy się zmieniły 20 lat temu, a wcześniej walczyło się o wolność. Czyli o prawa człowieka, prawa do swobodnej wypowiedzi, prawa polityczne do zrzeszania się i wybierania przedstawicieli. W Polsce na pewno o wolność i demokrację, a gdzie indziej także o niezależność, czyli prawo do własnego kraju.

W tej chwili panują na ten temat różne opinie, zwykle bardzo nieprzychylne dla niegdysiejszej opozycji. Ale opozycja polityczna w Polsce ma rodowód literacko-intelektualny, począwszy od "Listu 34" z 1964 roku. Gdyby nie środowisko ludzi podpisujących zbiorowe listy protestacyjne, gdyby nie wieloletni napór, przełamujący stopniowo barierę strachu, społeczeństwo nie byłoby w stanie zorganizować się w 1980 roku jako masowy ruch Solidarności. Po wprowadzeniu stanu wojennego polska kultura była do tego stopnia zaangażowana i wprzęgnięta w wytwarzanie i podsycanie napięcia politycznego, że Adam Zagajewski w cyklu "Solidarność i samotność", drukowanym najpierw na łamach emigracyjnych wtedy "Zeszytów Literackich", zaczął przemyśliwać nad znalezieniem antidotum na trujące skutki zaangażowania. Znalazł je w latach 90. - jego receptą jest własna odmiana estetyzmu.

Kłopoty z oddychaniem

Kiedy w Polsce niemożliwe stało się możliwe, a dookoła zaczęły dziać się rzeczy nie do pomyślenia jeszcze kilka lat wcześniej, gdy upadł mur berliński, a  ZSRR po prostu się rozpadł, zmienił się też cały układ odniesień, w jakich działała literatura. Znamienną reakcją była dyskusja na temat "czarnej dziury lat 80." na łamach "Tygodnika Powszechnego". Nie wiem, czy prawdziwe, kosmiczne czarne dziury mają tę samą właściwość, co metaforyczne - ta polegała na bardzo szybkim unieważnianiu wszystkiego, co powstało w tamtym okresie, choć niekoniecznie jako świadectwo podporządkowania czy jednostronna agitka polityczna (owe teksty zawierały w sobie często projekty rozwijane po 1989 roku).

Szok wolności polegający na zniesieniu cenzury i utracie przeciwnika wcale nie był tak wielki, jak spodziewano się na Zachodzie. Pisarze z tamtej strony żelaznej kurtyny często wyobrażali sobie, że posiadanie wroga musi być wielką szansą, której los im poskąpił, dając im w zamian dość nudne i bezpieczne życie, w którym cnotą jest umiarkowanie we wszystkim, także w uczuciach politycznych. Wszystko na rozsądną miarę spokojnej, mieszczańskiej egzystencji. Pamiętam moją rozmowę w połowie lat 90. z pewnym hiszpańskim jezuitą, profesorem, autorem dzieła o poezji czystej. Był pełen współczucia. Opisał mi, jak sobie wyobraża sytuację szoku wolności: oto ktoś wykrzykuje hasła, a potem nagle słowa więzną mu w gardle, bo są już niepotrzebne. Krztusi się. Zdaje się, że mój rozmówca cenzurę wyobrażał sobie jako coś w rodzaju hiszpańskiej inkwizycji, a walkę z nią jako gotowość spłonięcia na stosie.

Wydaje mi się, że to nie do końca prawdziwy obraz. Nie byliśmy gotowi spłonąć na stosie, bo sytuacja wcale od nas tego nie wymagała. Wszystko to zostało już zresztą przemyślane w poprzedniej dekadzie w "Małej Apokalipsie" Konwickiego. Lata 80. były przede wszystkim próbą cierpliwości i ćwiczeniem rozumu politycznego. Szok wolności jednak zaistniał, co więcej - on nadal trwa. I rzeczywiście można porównać go do utraty głosu. Najpierw "czarna dziura", a po niej - zakrztuszenie.

Rozrywka w miejsce misji

Polega ono na poczuciu bezsensu dotychczasowych dążeń. Walka o wolność? Mamy już wolność! Dyskutować z tym poglądem będę potem, w istocie jest w nim tyle logiki, co w starym dowcipie. Co kupimy mu na imieniny? Książkę? Nie, książkę to on już ma. A więc jeśli wolność JEST, to powstaje zabójcza dla samodzielnego myślenia logika, którą da się zrekonstruować w następujący sposób: wolność to kapitalizm, kapitalizm to pieniądz, nareszcie mamy obiektywną miarę wartości i ten, kto usiłuje opowiadać, że w kulturze jest inaczej, ma złe intencje albo chce powrotu poprzedniego systemu, w którym pisarze mieli się dobrze, byli hołubieni i dali się przekupić. Kto nie akceptuje reguł gry - twardych, bezwzględnych, ale sprawiedliwych - jest w istocie przeciwko wolności. Kim jesteś pisarzu? - pytam wciąż jeszcze w mowie pozornie zależnej, rekonstruując pewną logikę. Może nawet człowiekiem niebezpiecznym dla reguł społecznych, skoro domagasz się wyjścia poza równanie: wolność to kapitalizm, a kapitalizm to pieniądze. I na pewno nieuczciwym, bo przecież to nieprawda, że nie chcesz pieniędzy. Chcesz. Ale nie dużych. Pisarze wciąż upominają się jeszcze o jakieś dofinansowanie, na imprezy czy pisma i książki, oczywiście nieczytane, bo jak wiadomo mamy wolny rynek i kto ma duży nakład, ten sam się utrzyma i po żadne dofinansowanie ręki nie będzie wyciągał. Być może są oni fałszywą elitą, której nikt nie popiera (nie czyta), pozbawionymi uczciwości i godności samozwańcami.

Ileż to razy posługiwano się taką logiką! Nie zamierzam z nią dyskutować, bo nie należy przeceniać możliwości wpływania na zmianę poglądów przy pomocy argumentacji. Podważyć chcę założenie podstawowe, od którego zaczyna się całe rozumowanie, że mamy wolność. Ta generalna opinia jest przejawem złej woli i manipulacji lub dowodem, jak powierzchownie rozumiano Sprawę za czasów opozycji antykomunistycznej. Obawiam się, że i jedno, i drugie. Ale to drugie jest poważniejsze, bo rzeczywiście dowodzi, że mamy nieczyste sumienie. Kim jest pisarz, który przestał upominać się o wolność? Dostarczycielem rozrywki. Skoro tak, to niech mu płacą ci, których zabawi czy rozśmieszy. I jeszcze - zwolennikiem istniejącego ładu, a więc konformistą, apologetą porządku i jego sługą.

O wolności

Opozycja lat 80. nie była już ruchem intelektualistów i pisarzy, ale pospolitym ruszeniem, którego intelektualne zaplecze istniało, choćby w postaci "Kultury" paryskiej, ale nie trzeba przeceniać jego wpływu na działaczy pochłoniętych sprawami kolportażu związkowych pisemek i organizowaniem strajków. Na pewno zabrakło w myśleniu programowym przed 1989 rokiem bardzo wielu elementów, przez co późniejsze decyzje podejmowane były szybko i bez zastanowienia. Poświęcano przy tym sprawy takie jak uspołecznienie czy związki zawodowe, przedtem traktowane jako pierwszoplanowe hasła. Zabrakło jednak refleksji nad sprawą wolności.

Czym ona właściwie jest? "Ojczyzna moja wolna, wolna, więc zrzucam z ramion płaszcz Konrada" - pisał Antoni Słonimski u progu II Rzeczpospolitej. Płaszcz zwykle nie jest jedynym odzieniem, wyjąwszy sytuacje ekstremalne, pod spodem są jeszcze różne garnitury. I kaftany. Sprawa wolności nigdy nie jest wygrana. I już słyszę chichot tych, którzy powiedzą mi: "ale epoka Sprawy się skończyła". Spraw już nie ma. A jednak pozostał problem wolności indywidualnej. I ta kwestia z pewnością się nie skończyła, a jeśli ktoś uważa inaczej, to należy mu tylko współczuć. Od tej podstawowej sprawy trzeba zawsze zaczynać, jeśli literatura nie ma powtarzać zbiorowych klisz i stereotypów. Chodzi o możliwości ekspresji.

Ojczyzna jest wolna, ale nie oznacza to przecież, że forma opisu doświadczenia egzystencjalnego została wynaleziona raz na zawsze, a jednostka nie odczuwa presji, dominacji czy spętania przez okoliczności. Także w postaci presji ekonomicznej, czyli mówiąc prosto: braku pieniędzy. I w postaci przeinaczenia doświadczeń przez konwencje językowe i powierzchowne, stereotypowe ujęcia. Konflikty między próbą wypowiedzenia a kliszami; między normami prawnymi, zwyczajami społecznymi a konkretnymi przypadkami i subiektywnym odczuwaniem sprawiedliwości zawsze istnieją. I nie upominam się o żadne "wyzwolenie", ale o rzetelny opis przestrzeni konfliktów, z których większość to wewnętrze kolizje, zachodzące między różnymi akceptowanymi normami i poziomami refleksji. Sprawa wolności jednostki nie może zostać zapomniana czy powierzona instytucjom. I ma ona także znaczenie polityczne - zwłaszcza w dzisiejszym świecie, podatnym na manipulacje medialne, w którym nieokreślone tęsknoty zmagają się z presją narzucających się, uproszczonych przekazów popkultury. Język wewnętrznej rozmowy z samym sobą wymaga ochrony i podtrzymania - i to jest jedno z zadań służących poszerzeniu świadomości.

Zasada komplikacji

Pogląd, że literatura straciła na znaczeniu, krążący w powietrzu i przez niektórych nawet powtarzany z masochistyczną pokorą, nie jest dobrym punktem wyjścia do pisania czegokolwiek. Ale to nieprawda. Akceptacja tego zdania powoduje fałszywą sytuację moralną. Gdy na Zachodzie aresztowania czy prześladowania działaczy demokratycznych w innych krajach budzą szczery sprzeciw, u nas wywołują zniecierpliwienie i gest bezsilności: przecież taki jest świat, nic się nie da zrobić! W ten sposób jesteśmy w stanie zapomnieć i utracić nawet własną tradycję upominania się o wolność, byle nie być podejrzanym o coś tak niemodnego jak zaangażowanie. To ma konkretną przyczynę, dzieje się tak dlatego, że skompromitowały się wizje nowego ładu społecznego, które uprawniały do występowania o jakieś racje w imieniu zbiorowości. A jednak inna droga rozumowania istnieje i wcale nie jest nowa.

Karol Irzykowski w szkicu "Zasada komplikacji" z 1930 roku tłumaczył, że działalność "ekspertów od spraw ludzkich" wywołuje bardzo określony efekt: "monopol polityków i dowódców na tworzenie kultury ustaje". Przecież nawet polityki nie można zostawić politykom. Wyobraźmy sobie wizję takiego monopolu. Czy nie byłby on straszliwym zniewoleniem? Uważam, że obecność wśród różnych dyskursów - medialnych i politycznych - głosu intelektualistów w ostatecznym rezultacie bardzo opłaca się także politykom. Bo intelektualiści nie są żadną jednomyślną klasą społeczną, w każdej pojedynczej kwestii ich zdania będą podzielone. Za wyjątkiem tych spraw, co do których są zgodni w krytyce przyjętych rozwiązań. Wtedy pojawia się sygnał, że trzeba się naprawdę zastanowić.

***

Dziś monopol dotyczy telewizji, z której leje się reklama podlewana kiczowatym sosem emocjonalnym seriali, a to wszystko przeplatane jest doniesieniami o kolejnych lapsusach językowych i umysłowych załamaniach osób na stanowiskach. "Zasada komplikacji" jest warta obrony, aby nie zwyciężyła zasada symplifikacji i sensacji. Sprawa ta jest w pewnym stopniu przegrana od początku, bo chodzi o to, co trudniejsze, wymagające wysiłku, czasami - dla wielu odbiorców niezrozumiałe. Jednak literatura jest tu niezbędna. Irzykowski w zamykającym komentarzu do "Pałuby" tłumaczy, że poezja może mieć różne stany skupienia i być obecna także w prozie. Ale zawsze jej zadaniem jest tworzenie "błękitnych mostów między ludźmi". Te mosty mogą być budowane nad wielkimi przepaściami, a porozumienie nie wymaga obecności w tym samym czasie i przestrzeni, jest jednak głębokie. I wzbogaca. Ale nie finansowo.

Anna Nasiłowska jest pisarką, krytyczką, historykiem literatury. Autorka dwóch tomów historii literatury polskiej, ostatnio opublikowała projekt fotograficzno-literacki "Wielka wymiana widoków" (2008) i powieść "Historie miłosne" (2009). W 2005 roku w numerze 46. "TP" ukazał się jej pamflet zatytułowany " Literaturka ".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 02/2010