Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Znajduję więc na przykład rozmaite świstki poutykane w książkach lub notesach, albo zapomniane pliki, w których zapisałem jakąś obserwację czy pomysł. Ani jedno, ani drugie nie zostało rozwinięte. Zresztą większość rzeczy, które znajduję, do niczego się nie nadaje. Jakieś zdanie przepiszę na nowy świstek albo nowy plik utworzę, który za chwilę znów mi gdzieś przepadnie. Zakładam coraz to nowe teczki na wycinki, a potem gubię się w tych teczkach. Porządkuję, żeby nie zginąć. Porządkuję, ale właściwie kładę fundament pod przyszły bałagan.
Porządek jest niemożliwy. I może nawet wcale się za nim nie tęskni. To znaczy – są tacy, co tęsknią. Mieszkanie bez toreb z książkami, bez zakurzonych pudeł zapakowanych nie wiadomo czym, bez gazet w stertach czy skotłowanej pościeli to jest marzenie w określonych sferach nawet rozpowszechnione. Kiedy tymczasowość wyje z każdego konta, człowiekowi o pewnej kulturze także chciałoby się wyć. Ale potem przychodzi do podejmowania decyzji: układamy czy czytamy. No i wiadomo, że czytamy, na układanie przyjdzie czas, jak nie będzie co czytać. A na to, że nie będzie co czytać, na razie widoków nie ma. Właśnie nowy stos książek do domu przyniosłem i już czytam. Upał taki, że wszystko, od ziemi począwszy, zdaje się pękać z hukiem. To co robić?
Trzeba być ścisłym: porządek w kuchni to ja nawet lubię i od zmywania naczyń się nie uchylam. Nie wiem, czy już o tym nie pisałem, ale mam nad zlewem takie okno, przez które mogę obserwować to, co za domem: pas zieleni z drzewami, parking, przecinające się drogi na przystanek i do kościoła, a także najbliższe bloki. W sumie jest tego sporo i nawet jak nikt nie przechodzi, to zawsze coś się dzieje. Drzewa pylą i doprowadzają do szału alergików. Pranie na balkonach wygina się we wszystkie strony. O wirujących foliowych torbach niejeden już wiersz napisano. Cóż dopiero, jak zaczyna się pora powracania z pracy lub zapada wieczór. Ludzie są jak butelki: nawet specjalnie się nie kryjąc, jedni pod tym oknem się napełniają, inni opróżniają.
Porządek? To jest słowo-zaklęcie. Wiele słów się w publicznym obrocie zdewaluowało, ale jak ktoś wychodzi i obiecuje, że „zrobi porządek”, to ludzie mu wierzą i klaszczą. Jak by mieli nie klaskać, kiedy porządek potrzebny. Bo jak nie ma porządku, to jest bałagan, trzeciej możliwości nie ma. Choć tak naprawdę nasze życie upływa właśnie w tej „trzeciej możliwości”. Szału dostajemy, kiedy umówieni na jedenastą, do gabinetu wchodzimy dwie godziny później. No ale czasem tak być musi: człowiek, który przed nami właśnie z gabinetu wyszedł, ledwo powłóczy nogami, córka podtrzymująca go z lewej strony: „Powoli, tato, powoli”, mówi. Głos jej delikatny, wyrozumiały, cierpliwy łaskocze nam uszy niczym kocie wąsy i już wściekłość mniejsza. Bośmy sobie przypomnieli, jak życie powinno wyglądać i jaki porządek naprawdę w nim panuje. ©