Popyt jest ważny

Plan Morawieckiego obiecuje wielkie inwestycje, które zmodernizują gospodarkę. Czy lepszych efektów nie da przemyślana polityka społeczna?

15.08.2016

Czyta się kilka minut

 / Fot. Włodzimierz Wasyluk / EAST NEWS
/ Fot. Włodzimierz Wasyluk / EAST NEWS

Bez wątpienia Polsce potrzeba więcej inwestycji, które pozwoliłyby wskoczyć na wyższy poziom rozwoju i wreszcie zbliżyć się do krajów zachodniej Europy. Większość naszych firm wciąż jest zacofana technologicznie względem najbardziej rozwiniętych gospodarek UE. Skazuje nas to na pozycję podwykonawców w światowym podziale pracy. Ratunkiem byłaby skokowa modernizacja polskiego kapitału.

Niestety, polskie firmy do inwestycji się nie garną. Ich ogólny poziom – 19,6 proc. PKB jest niemal dokładnie równy średniej UE (19,8 proc.), ale ten wynik zawdzięczamy w dużej mierze inwestycjom publicznym. Inwestycje polskich przedsiębiorstw odbiegają od przeciętnych poziomów w Europie – wynoszą 10,5 proc. PKB (dla porównania: w Czechach – 16,5 proc., Estonii 16,2 proc., Rumunii – 14,8 proc.). Bez inwestycji polskich firm możemy nie doczekać skoku cywilizacyjnego.

Wielu ekonomistów uważa też, że polityka społeczna obecnego rządu stoi w sprzeczności z tak zarysowanym wyzwaniem. Chodzi głównie o program Rodzina 500 plus, który ma silny charakter prokonsumpcyjny. Tymczasem, według nich, Polsce potrzeba wielkiego wzrostu oszczędności, by móc z nich finansować potrzebne inwestycje. Celuje w tym prof. Stanisław Gomułka, który wielokrotnie mówił, że prosocjalnej polityki PiS nie da się pogodzić z proinwestycyjnym „planem Morawieckiego”.

Co najlepsze, do grona sceptyków dołączył sam Morawiecki, który na zamkniętym spotkaniu stwierdził, że 500 plus „nie zbuduje nam PKB. Państwu bardziej niż konsumpcja potrzebne są inwestycje i oszczędności”. Oczywiście później się z tych słów tłumaczył, twierdząc, że został źle zrozumiany. Możemy się chyba jednak zgodzić, że słowa te lepiej obrazują myśli wicepremiera niż późniejsze dementi.

Inaczej mówiąc, Polacy powinni zacisnąć pasa – tak jakby przez 25 lat większość z nas tego nie robiła. Skończyło się życie ponad stan, rodacy. Trzeba zagryźć zęby, zakasać rękawy i zacząć żyć oszczędnie.

Kapitału nie brak

Skoro Polska potrzebuje mobilizacji oszczędności krajowych, znaczyłoby to, że firmom brak kapitału na inwestycje i muszą go dopiero zaoszczędzić. Ale ta intuicja Morawieckiego i Gomułki nie pokrywa się z rzeczywistością. Dane NBP, zawarte w „Raporcie o stanie równowagi polskiej gospodarki” z kwietnia 2016 r., pokazują, że oszczędności przedsiębiorstw rosną regularnie od lat, szybciej od PKB i od ich zadłużenia (w latach 2005-15 oszczędności firm wzrosły trzykrotnie, ich zobowiązania dwuipółkrotnie, a PKB niemal dwukrotnie). W styczniu 2016 r. przedsiębiorstwa miały na depozytach ok. 240 mld zł, co pozwoliło im na osiągnięcie „trwale wysokiego poziomu płynności finansowej”.

Co więcej: zaledwie 6 proc. firm wskazuje brak środków finansowych jako powód wstrzymywania od inwestycji. Jak twierdzą autorzy raportu, „niska aktywność inwestycyjna przedsiębiorstw wydaje się obecnie w większym stopniu odbiciem tempa wzrostu gospodarczego i niskich oczekiwań popytowych, niż słabej kondycji firm”.

A więc to nie brak oszczędności jest barierą polskich inwestycji, ale raczej brak popytu. Firmy nie chcą inwestować, gdyż boją się braku klientów na ich nowe produkty.

Bariera popytowa

Brak popytu wiąże się przede wszystkim z niską siłą nabywczą Polaków, to zaś spowodowane jest niskimi płacami. Oczywiście nie chodzi o to, że zarabiamy mniej niż obywatele krajów Zachodu – to nic dziwnego, jesteśmy na niższym poziomie rozwoju. Problem w tym, że zarabiamy nieproporcjonalnie mało w stosunku do poziomu rozwoju, który osiągnęliśmy.

Pokazuje to udział płac w PKB, który nad Wisłą jest dramatycznie niski. W 2015 r. wynosił ledwie 36,6 proc. PKB, przy średniej unijnej 47,5 proc. Nawet w krajach regionu jest on znacznie wyższy – w Czechach wynosi 39,9 proc., na Słowacji 38,4, na Węgrzech 42,3, a w Estonii nawet 48,1. Co więcej, na nieproporcjonalnie niskie płace narażeni są przede wszystkim Polacy z dolnych grup dochodowych – to ich zarobki są szczególnie zaniżone.

Pokazuje to odsetek zatrudnionych zagrożonych ubóstwem, czyli mówiąc potocznie: „biednych pracujących”. Otóż stanowią oni aż 10,6 proc. polskich zatrudnionych, czyli niemal dwukrotnie więcej niż na Słowacji (5,7 proc.). W Czechach stanowią oni jedynie 3,6 proc. pracujących, a na Węgrzech 6,4 proc.

Rewersem niskiego udziału płac w PKB jest wysoki udział zysków. Tak więc na niskich zarobkach większości Polaków zyskują działające w Polsce firmy, bez względu na „narodowość” swojego kapitału. Jednak rodzime firmy w dalszej konsekwencji na tym tracą, gdyż hamują popyt wewnętrzny. Po co im wysokie zyski, skoro się nie rozwijają, obawiając się braku klientów?

Firmom zagranicznym, które i tak produkują na rynek międzynarodowy, niskie płace w Polsce są na rękę. Jednak dla firm z polskim kapitałem, dla których nasz rynek to podstawa działalności, niskie koszty pracy są mieczem obosiecznym: potencjalni klienci ich usług i produktów nie są w stanie kupić ich tyle, ile by chcieli.

Co więcej, polskie przedsiębiorstwa najbardziej tracą na zaniżonych płacach dolnych grup dochodowych. To w końcu najmniej zarabiający wydają na rynku wewnętrznym niemal całość zarobków: nie podróżują po świecie, nie mówiąc o inwestowaniu za granicą. Kupują głównie artykuły pierwszej potrzeby, których dostawcami są w większości producenci krajowi. Poza tym kupują raczej produkty tańsze, czyli najczęściej polskie. Nawet jeśli część dochodów wydadzą w zagranicznych sieciach handlowych, to ich wydatki trafią do polskich przedsiębiorstw w dużo większym stopniu niż wydatki osób zamożnych.

Socjalny impuls rozwojowy

Z tego punktu widzenia program Rodzina 500 plus nie wydaje się już tak przeciwskuteczny, jak twierdzili wicepremier Morawiecki czy prof. Gomułka. Bez wątpienia jest znacznym impulsem popytowym na rynku wewnętrznym. W największym stopniu zasila budżety rodzin wielodzietnych, a te należą do grup o najniższym dochodzie na osobę.

Powinni skorzystać na tym w pierwszym rzędzie polscy producenci, którzy uzyskane środki będą mogli przeznaczyć na rozwój. 500 plus jest świadczeniem regularnym, więc będą mogli oni planować inwestycje pod przyszły popyt. Co więcej, 500 zł na dziecko sprawi, że wzrosną oczekiwania płacowe. Najmniej zarabiający Polacy, mając poduszkę bezpieczeństwa w postaci świadczenia na dzieci, nie będą już tak chętnie podejmować najniżej płatnych prac.

Media alarmowały w tej sprawie, przedstawiając raczej anegdotycznie problemy np. polskich plantatorów truskawek. Ale akurat presja na wzrost płac w dolnych grupach dochodowych nie musi być niczym złym. Podwyżki wpłyną na wzrost krajowego popytu zagregowanego, na czym finalnie mogą skorzystać także załamujący ręce plantatorzy.

Nie mamy gwarancji, że na wzroście oszczędności skorzystają polskie firmy. Oszczędzane środki odkładane są na depozytach bankowych lub w funduszach inwestycyjnych. Te ostatnie często działają za granicą, na rynkach, które gwarantują wyższą stopę zwrotu. Banki działające w Polsce bez entuzjazmu kredytują raczkujące przedsiębiorstwa w kraju. Tak więc może się okazać, że zwiększone oszczędności zasilą firmy, ale zagraniczne.

Oczywiście strumień oszczędzonych środków może być świadomie kierowany do konkretnych firm lub sektorów poprzez utworzone w tym celu fundusze publiczne. Jednak doświadczenia z funduszami UE nie dają pewności, że uzyskane w ten sposób inwestycje realnie zwiększają potencjał produkcyjny przedsiębiorstw. Raczej mogliśmy podziwiać setki nietrafionych projektów, które powstały tylko dlatego, by wydać pieniądze. Odpowiadające na popyt inwestycje własne firm mogą być dużo bardziej celne.

Nie twierdzę, że prowadzenie świadomej polityki przemysłowej jest bezcelowe. Jest wiele przykładów, choćby z Dalekiego Wschodu, jej skuteczności. Jednak wicepremier Morawiecki niepotrzebnie lekceważy prorozwojowy potencjał polityki społecznej. Dobry program socjalny może dać większy impuls modernizacyjny niż dziesiątki miliardów oszczędności zmobilizowanych w funduszach rozwojowych. ©

PIOTR WÓJCIK jest współpracownikiem Fundacji Kaleckiego i członkiem Klubu Jagiellońskiego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2016