Tort nierówno podzielony

Dysproporcje dochodów i szans między bogatymi a biednymi nie są w Polsce dramatyczne – ale tworzą realne zagrożenie. Można jeszcze je niwelować bez rewolucyjnych cięć.

07.05.2017

Czyta się kilka minut

 / Fot. Michał Dyjuk / REPORTER
/ Fot. Michał Dyjuk / REPORTER

Ośmiu najbogatszych mężczyzn posiada tyle samo majątku, co biedniejsza połowa ludzkości. Najzamożniejszy jeden procent globu jest bogatszy niż pozostałe 99 procent. Tego typu wiadomości w ostatnim czasie poruszają naszą wyobraźnię. Popularność tego rodzaju informacji dowodzi też, że nierówności ekonomiczne stały się jednym z najszerzej dyskutowanych problemów społecznych. Na raportach dotyczących koncentracji majątku wypłynęła, wcześniej szerzej nieznana, organizacja Oxfam. Dzięki książce „Kapitał w XXI wieku” sławę zdobył francuski ekonomista Thomas Piketty, który starał się dowieść, że w kapitalizm wbudowane są mechanizmy prowadzące do wzrostu nierówności dochodowych. Jednych przekonał, innych nie, ale podjęty przez niego temat do dziś rozpala emocje. A podstawowy wzór matematyczny jego koncepcji trafił nawet na koszulki. W Polsce mamy w ostatnim czasie wręcz wysyp podobnych pozycji. Żeby wymienić tylko najpopularniejsze: „Nierówność, która zabija” Görana Therborna i „Cena nierówności” noblisty Josepha Stiglitza. Dzięki nim idee egalitarne, kładące nacisk nie tylko na wytwarzanie bogactwa, ale też jego podział, stały się szerzej obecne w polskiej debacie ekonomicznej.

Źródło patologii

Najważniejszą książką dla egalitarystów nie jest jednak „Kapitał” Piketty’ego, lecz wydany w 2009 r. „Duch równości” Kate Pickett i Richarda Wilkinsona. Dwoje badaczy nie przeanalizowało mechanizmów powstawania nierówności. Zajęli się pytaniem istotniejszym – czy i jak duże nierówności dochodowe wpływają szkodliwie na społeczeństwo. Po przeanalizowaniu kilkunastu wskaźników społecznych, na tle występujących w danym kraju nierówności, odkryli oni uderzającą korelację. W krajach rozwiniętych wysokie nierówności ekonomiczne szły w parze z częstszym występowaniem patologii społecznych. W krajach o wyższych nierównościach wskaźniki społeczne pogarszały się proporcjonalnie. A mowa tu o kwestiach społecznych, które na pierwszy rzut oka z rozwarstwieniem nie mają nic wspólnego. W krajach o niskim rozwarstwieniu ekonomicznym występowało mniej nastoletnich ciąż, zabójstw czy przypadków alkoholizmu i narkomanii. Bardziej egalitarne kraje charakteryzowały się za to m.in. wyższą średnią długością życia oraz wyższym zaufaniem społecznym.

Co więcej, na niższych nierównościach korzystały równie mocno grupy najzamożniejsze – wśród nich wskaźniki społeczne także ulegały poprawie. Badacze doszli do rewolucyjnego wniosku – w krajach o PKB na głowę wyższym od 20 tys. dolarów rocznie to nie wysokość dochodu najbardziej wpływa na polepszenie dobrobytu społecznego, lecz egalitarny sposób podziału bogactwa. Przypomnijmy, że liczone według parytetu siły nabywczej polskie PKB na głowę w 2015 r. wyniosło 26,5 tys. dolarów.

Pickett i Wilkinson nie zajęli się jednak dwoma innymi obszarami, na które wpływa rozwarstwienie ekonomiczne. Pierwszy to polityka. Stan demokracji w dużym stopniu zależy od sposobu dystrybucji dóbr wytwarzanych w danym społeczeństwie. Zbyt duża koncentracja majątku prowadzi do powstania oligarchii, która dzięki zasobom finansowym zdobywa nieuzasadnione wpływy polityczne. Może np. zapewnić sobie tworzenie praw zgodnych z jej interesem, a nie całej wspólnoty. Z drugiej strony, znaczna liczba wykluczonych ekonomicznie osłabia funkcjonowanie społeczeństwa obywatelskiego. Wykluczeni rzadko w pełny sposób uczestniczą w życiu politycznym wspólnoty. Po pierwsze, nie czują się jej członkami, a po drugie – niemal całą swoją energię zużywają na walkę o podstawowy byt.

Drugim z obszarów jest gospodarka. Niskie nierówności pozwalają lepiej wykorzystać potencjał gospodarczy państwa. Osoby mniej zamożne wydają swoje całe dochody – i to głównie w kraju, w przeważającej mierze na artykuły pierwszej potrzeby, a więc reguły są wytwarzane przez rodzimych producentów. Dzięki pełniejszemu włączeniu ich w wymianę gospodarczą wzrasta popyt wewnętrzny. Koncentracja bogactwa w rękach zamożnych, którzy istotną część dochodów odkładają lub wydają za granicą, prowadzi do powstania tzw. bariery popytowej. Krajowi dostawcy nie wykorzystują swych możliwości produkcyjnych, gdyż brak im klientów.

Między Czechami a Chile

Gdzie w dyskusjach o nierównościach plasuje się Polska? Czy światowe oburzenie dotyczące koncentracji bogactwa znalazłoby swoje racje również nad Wisłą? Niestety Pickett i Wilkinson nie wzięli nas pod uwagę. W momencie pisania „Ducha równości” byliśmy zbyt biedni, by załapać się do grona badanych państw. Nie brak jednak innych danych, które pomogą odpowiedzieć na to pytanie.

Najpopularniejszym wskaźnikiem mierzącym ogólny rozkład dochodów w społeczeństwie jest współczynnik Giniego. Im wyższy wskaźnik w skali od zera do stu (ewentualnie od zera do jednego), tym rozwarstwienie dochodowe większe. Gdyby wynosił zero, wszyscy mieliby takie same dochody. Gdyby wynosił sto, jedna osoba „zgarniałaby” wszystko. Według tego indeksu polskie nierówności są niemal idealnie przeciętne. Gini dla Polski wynosi 30,6, tymczasem średnia unijna to 31. Jesteśmy mniej więcej na poziomie Niemiec (30,1) czy Francji. Mamy znacznie wyższe nierówności niż kraje Grupy Wyszehradzkiej, a szczególnie Czechy (25) i Słowacja, jednak kraje te mają jedne z najniższych nierówności na świecie, porównywalne tylko ze Skandynawią. Z drugiej strony, brakuje nam wiele do Bałtów (Litwa – 38), Stanów Zjednoczonych (39,4) czy krajów Ameryki Południowej (Chile – 46,5), w których rozwarstwienie jest tradycyjnie bardzo wysokie.

Najgorzej na dole drabiny

Indeks Giniego nie jest jedyną dostępną miarą nierówności, a Polska ma swoją specyfikę, która sprawia, że w naszym wypadku sprawdza się średnio. Gini pokazuje ogólny rozkład dochodów, a więc osoby zarabiające ogromne kwoty zawyżają go.

Tymczasem w Polsce mało jest osób absurdalnie bogatych. Jak zauważyli Piotr Arak i Piotr Żakowiecki na portalu Obserwator Finansowy, w Polsce na tysiąc osób przypada 13 milionerów, tymczasem w Czechach 30. A zarobki polskich prezesów przeciętnie są wyższe od zarobków pracownika „tylko” 28-krotnie – w Niemczech 147-krotnie, a w USA 354-krotnie.

Z drugiej strony, w Polsce jest sporo ubogich osób znacznie odstających od reszty społeczeństwa pod względem dochodów. Tak więc polskie rozwarstwienie jest widoczne szczególnie w dolnej części rozkładu. W takiej sytuacji lepiej sprawdzają się inne wskaźniki. Np. zróżnicowanie decylowe, badające ile razy większy dochód osiągają osoby zaludniające górne 10 proc. drabiny dochodowej od osób będących w dolnych 10 proc. I tu już należymy do 10 najbardziej rozwarstwionych krajów UE. Według OECD Polak z górnych 10 proc. ma dochód co najmniej 3,9 razy wyższy od swojego rodaka z dolnych 10 proc. Wyprzedzają nas pod tym względem w zasadzie jedynie kraje bałtyckie oraz południe Europy. W Niemczech wskaźnik ten wynosi 3,6, w Holandii 3,3, a w Czechach 3,1.

Inny współczynnik to odsetek pracujących zagrożonych ubóstwem. To też de facto wskaźnik ukazujący rozwarstwienie – pokazuje, jaki procent osób zatrudnionych osiąga tzw. dochód rozporządzalny na poziomie 60 proc. krajowej mediany lub niższy. Według Eurostatu 11,6 proc. pracujących Polaków jest zagrożonych ubóstwem, co jest szóstym najwyższym wynikiem w UE, wyraźnie wyższym od unijnej średniej (9,5 proc.). Pod tym względem wyprzedzamy nawet kraje bałtyckie, w których nierówności liczone według indeksu Giniego czy zróżnicowania decylowego należą do wysokich. Za naszą południową granicą lub w Skandynawii ten odsetek oscyluje w okolicach 5 proc. W Czechach (4 proc.) pracowników zagrożonych ubóstwem jest proporcjonalnie niemal trzy razy mniej niż nad Wisłą.

Płacowa przepaść

Nierówności dochodowe to nie jedyny rodzaj nierówności. Innym są nierówności płacowe. Nierówności dochodowe różnią się od nich tym, że obok wynagrodzeń biorą też pod uwagę świadczenia społeczne. W Polsce świadczenia znacznie ograniczają rozwarstwienie. Szczególnie mowa o emeryturach, które, jak na razie, dla obecnych emerytów są w miarę hojne. Kiedy się jednak od nich abstrahuje i spojrzy tylko na rozwarstwienie wynikające z rynkowej wyceny pracy, to nasza sytuacja wygląda niestety źle. Według niedawnej publikacji Eurostatu płacowe zróżnicowanie decylowe w Polsce jest najwyższe wśród wszystkich krajów Unii Europejskiej. Polak z górnych 10 proc. zarabia co najmniej 4,7 razy więcej niż reprezentant dolnych 10 proc. W Niemczech jedynie 3,8 razy więcej, a we Francji 2,7. Mamy także bardzo wysoki wskaźnik osób zarabiających mniej niż dwie trzecie mediany – 23,6 proc. To czwarty najwyższy wynik w UE, po Łotwie (25,5), Rumunii i Litwie. W żadnym innym kraju UE praca nisko wykwalifikowanych pracowników nie jest gorzej wyceniana w stosunku do reszty społeczeństwa niż w Polsce.

Jeszcze innym rodzajem są nierówności majątkowe. Powstają w wyniku nierównego podziału zgromadzonych przez lata dóbr. W ich przypadku znaczenie ma więc upływający czas. Jako że nawarstwiają się przez lata, są zwykle dużo większe niż nierówności dochodowe. Siłą rzeczy polskie nierówności majątkowe są niewielkie w stosunku do krajów zachodniej Europy. Według NBP najzamożniejsze 10 proc. Polaków posiada 37 proc. zgromadzonego w Polsce majątku, w czym nie odbiegamy bardzo od Słowacji (33 proc.). Najbogatsze 10 proc. Niemców zgromadziło 59 proc. majątku, a Francuzów 50 proc. Nic dziwnego, w niektórych krajach Zachodu akumulacja kapitału trwa nieprzerwanie od kilkuset lat. Polskie nierówności majątkowe na pełną skalę nawarstwiają się dopiero od 27 lat.

Pułapka gorszego startu

W dyskusji o rozwarstwieniu ekonomicznym nie można zapomnieć o czynniku, który w dużym stopniu go generuje. Mowa o nierówności szans, czyli o różnicach w realnych możliwościach wzbogacenia się. Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju w swojej analizie „Transition Raport 2016–2017” zbadał, jak wygląda równość szans w krajach postkomunistycznych. Wziął pod uwagę pięć czynników: płeć, narodowość, miejsce zamieszkania, wykształcenie rodziców oraz członkostwo rodziców w partii komunistycznej. Czynniki nierówności szans zwiększają polski indeks Giniego o 10 punktów, w czym nie odbiegamy od krajów naszego regionu (np. w Czechach też o 10, a na Węgrzech o 12 punktów). A skoro Gini w Polsce to 30,6, to nierówność szans zwiększa polskie nierówności dochodowe o około jedną trzecią. To przeciętny wynik na tle badanych krajów postkomunistycznych (od Mongolii po Chorwację), jednak odstający od Niemiec. Za naszą zachodnią granicą nierówność szans zwiększa indeks Giniego o 6 punktów, a więc powoduje ona wzrost nierówności ekonomicznych jedynie o około 20 proc.

Najciekawsze w raporcie EBOiR jest to, jak poszczególne czynniki wpływają na nierówność szans. W Polsce zdecydowanie najistotniejszym jest wykształcenie rodziców – odpowiada ono za 60 proc. nierówności szans. Możemy więc powiedzieć, że różnice w kapitale kulturowym przekazywanym przez rodziców są dla nas jednym z najważniejszych czynników wpływających na rozwarstwienie ekonomiczne.

Skoro już wiemy, jak się przedstawiają polskie nierówności, pozostało jeszcze odpowiedzieć na pytanie, czy ich skala rośnie czy spada. Po 1989 r. Polska przeżyła duży wzrost nierówności, co więcej, doszło do tego w niezwykle krótkim czasie. Według OECD wskaźnik Giniego w 1987 r. wynosił 25,5, był więc na obecnym poziomie państw skandynawskich. Tymczasem już 10 lat później wyniósł 32,7, a w 2004 r. – w szczytowym momencie – nawet 35,5. Oczywiście w kontekście transformacji gospodarczej można się było tego spodziewać. Jednak dla społeczeństwa przyzwyczajonego do względnej równości taka ich eksplozja musiała być szokiem. Z tego zapewne wzięły się nieprawdziwe teorie, według których Polska jest krajem ogromnych nierówności. W latach 2004-14 indeks Giniego spadł dosyć wyraźnie, do poziomu 32. Miało to związek z odpływem siły roboczej z rynku pracy (emigracja) oraz reformami świadczeń rodzinnych, m.in. z wprowadzeniem ulgi na dzieci. W najbliższej przyszłości będą działać zarówno czynniki zwiększające nierówności (znaczny napływ pracowników z Ukrainy), jak i zmniejszające je (rozbudowa świadczeń socjalnych przez obecną ekipę rządową).

Wyrównywanie kapitału kulturowego

Nierówności w Polsce nie powinny być powodem do paniki, ale do niepokoju bez wątpienia tak. Ogólna skala nierówności dochodowych jest przeciętna na tle reszty krajów UE. Istnieją jednak w naszym społeczeństwie stosunkowo liczne grupy, które swoimi niskimi dochodami znacznie odstają od reszty. Są to ludzie częściowo wykluczeni z życia społeczno-gospodarczego, przez co nie wykorzystujemy ich pełnego potencjału.

Na pewno powodem do zmartwień są bardzo wysokie nierówności płacowe. Po pierwsze, nie jest powiedziane, że będziemy w stanie wiecznie je niwelować transferami społecznymi. Już teraz mamy pewność, że świadczenia przyszłych emerytów – przypomnijmy: kluczowy sposób zmniejszania polskich nierówności – znacznie spadną w stosunku do ich zarobków. Po drugie sytuacja, w której praca sporej części zatrudnionych jest tak nisko wyceniana, że muszą oni liczyć na dodatkowe wpływy z instytucji publicznych, jest demoralizująca.

Jakie kroki warto podjąć? Przede wszystkim rozbudować ofertę usług publicznych, tak by lepiej wyrównywały szanse. Z naciskiem na te usługi, które niwelują różnice w kapitale kulturowym, takie jak bezpłatne zajęcia wyrównawcze w szkołach. Transfery społeczne w żaden sposób różnic w kapitale kulturowym nie zasypią. Z drugiej strony, dobrze by było wreszcie wprowadzić realną progresję podatkową – dzięki wyższemu obciążeniu lepiej zarabiających udałoby się zmniejszyć daniny płacone przez najmniej zarabiających. Dzięki temu większa część z nich byłaby w stanie utrzymywać się z własnej pracy. Lepiej podjąć wiele mniej radykalnych kroków, które poprawią sytuację długoterminowo. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2017