Ponure tajemnice męczeństwa

Układanki nie ułożymy nigdy. Możemy tylko spekulować, opierając się na relacjach dwóch kronikarzy, z których pierwszy bał się napisać o tym, co wiedział, a drugi miał już na względzie budowę kultu biskupa-męczennika.

03.08.2023

Czyta się kilka minut

Biblioteka i Archiwum Kapituly Metropolitalnej na Wawelu w Krakowie. Inicjał w graduale Jana Olbrachta cz.II, k.102v – Zabójstwo św. Stanisława. /fot. Wojciech Kryński, Forum /
Biblioteka i Archiwum Kapituly Metropolitalnej na Wawelu w Krakowie. Inicjał w graduale Jana Olbrachta cz.II, k.102v – Zabójstwo św. Stanisława. /fot. Wojciech Kryński, Forum /

Działo się wszystko albo nic

tam albo nie tam.

Wisława Szymborska "Atlantyda"

Niełatwo pisać w Polsce o św. Stanisławie" - rozpoczął swą monumentalną rozprawę z 1979 r. wybitny filolog klasyczny i historyk Marian Plezia. Inny wielki mediewista Gerard Labuda wstrzymał się w latach 80. z publikacją szkicu o świętym w obawie, że jego głos może zostać wykorzystany propagandowo w ówczesnej sytuacji politycznej.

Minął czas, kiedy władze walczyły z kultem najważniejszego polskiego patrona, ale każdy badacz próbujący odtworzyć przebieg tragedii z 1079 r. przeżywa rozterki. Wyniki badań historyków nie są podporą dla oficjalnego kultu męczennika - obrońcy prześladowanych przez tyrana.

Kod Galla
 

"Jak zaś doszło do wypędzenia króla Bolesława z Polski, długo byłoby o tym mówić; tyle wszakże można powiedzieć, że sam będąc pomazańcem, nie powinien był drugiego pomazańca za żaden grzech karać cieleśnie. Wiele mu to bowiem zaszkodziło, gdy przeciw grzechowi grzech zastosował i za zdradę wydał biskupa na obcięcie członków. My zaś ani nie usprawiedliwiamy biskupa-zdrajcy, ani nie zalecamy króla, który tak szpetnie dochodził swych praw - lecz pozostawmy te sprawy, a opowiedzmy, jak przyjęto go na Węgrzech".

Powyższe słowa pierwszy polski kronikarz, Anonim zwany Gallem, pisał trzy dekady po tych wydarzeniach. Pracował na dworze Bolesława Krzywoustego, niewykluczone, że jego dzieło było głośno czytane księciu i dworzanom. Wiedział, że to, co pisze, musi być do przyjęcia zarówno dla elit dworskich i możnowładczych, jak i Kościoła. Gall wiedział wiele, zapisał - a właściwie zakodował - mało. Miał się czego bać: na pewno żyli uczestnicy tragedii z 1079 r. A co ważniejsze: na tronie zasiadał syn Władysława Hermana - który objął tron po ucieczce Bolesława Śmiałego na Węgry i jego tam śmierci. Rozprawianie o okolicznościach dojścia do władzy ojca obecnie panującego nie było najwyraźniej bezpieczne.

Gall zapewnił historykom dziesiątki lat badań. Głównym źródłem dla sprawy św. Stanisława uczynił go wielki mediewista Tadeusz Wojciechowski. Dokonał on w 1904 r. przełomu na miarę odkrycia żarówki: drukowane wydania kroniki (XIV- i XV-wieczne kopie, oryginał się nie zachował) obarczone były błędem. Chodziło o dwa wyrazy, które nadawały sens całości passusu. Historycy czytali: "non debuit christianus in christianum peccatum quodlibet corporaliter vindicare" (nie powinien był chrześcijanin na chrześcijaninie karać grzechu cieleśnie). Alternatywnie: christianus in christianos - chrześcijanin na chrześcijanach. Wojciechowski dowiódł, że wydawcy źle rozwinęli skróty zastosowane przez kopistę tzw. rękopisu Zamoyskich. Fragment ten musiał brzmieć: christus in christum - pomazaniec na pomazańcu.

Wszystko stało się jasne: mowa nie o chrześcijanach, lecz o królu i biskupie. Przed odkryciem Wojciechowskiego niejasny był sens następnego zdania, można je bowiem było przełożyć jako: "do grzechu grzech dodał" i wysnuć np. wniosek, że to król był autorem jakichś dwóch przewinień, mszcząc się na chrześcijaninie czy chrześcijanach. Tymczasem grzechy popełnili i biskup, i król, a stanowiły one ważny element katastrofy w państwie polskim. Grzechem Bolesława było truncatio membrorum, obcięcie członków. Grzechem Stanisława traditio - czyli zdrada.

O przyczynach konfliktu nie dowiadujemy się jednak od Galla niczego.

Korzeń wszelkiego zła
 

Bolesław Śmiały (rzadziej, choć bardziej prawidłowo nazywany Szczodrym) był wytrawnym i drapieżnym politykiem, a także znakomitym wodzem, synem Kazimierza Odnowiciela, który podniósł Polskę po długim okresie chaosu, jaki nastał po wygnaniu i śmierci Mieszka II. W dobie sporu o inwestyturę między cesarzem a papieżem Bolesław opowiedział się po stronie tego ostatniego, co wynagrodzono mu przysłaniem w 1075 r. do Polski legatów papieskich, odnowieniem zniszczonej organizacji kościelnej i - co najważniejsze - koroną królewską, która zwieńczyła jego skronie w Boże Narodzenie roku 1076. Wiemy, że był pyszny i porywczy: ruskiego księcia Izasława wytargał za brodę na oczach jego poddanych. Liczne sukcesy musiały napełniać go przekonaniem, że nie ma wyzwań, którym by nie podołał.

W rekonstrukcji wydarzeń nie poradzimy sobie bez późniejszej od Galla o ponad sto lat kroniki Wincentego Kadłubka, do niedawna jeszcze odsądzanego od czci i wiary, i uważanego za bajarza. Tymczasem ten autor zachował się jak rasowy dziennikarz i podał dwie wykluczające się wersje wydarzeń - według tradycji kościelnej i wedle tego, co opowiadano w kręgach dworskich.

Wśród duchowieństwa zachowała się więc tradycja, według której Bolesław "z takim zapamiętaniem prowadził wojnę, że rzadko przebywał (...) w ojczyźnie, zawsze u nieprzyjaciół". Podczas jednej z wypraw "niewolni nakłaniają żony i córki panów [rycerzy Śmiałego] do ulegania ich chuciom (...), zajmują domostwa panów, (...) wojnę po powrocie im wydają. Za tak niezwykłe zuchwalstwo panowie wytracili ich, wydawszy na niezwykłe męki. Również i niewiasty (...) musiały ponieść zupełnie słuszną karę". Król natomiast "wojnę prowadzoną z nieprzyjaciółmi zwrócił przeciwko swoim. Zmyśla, że rycerze nie mszczą na ludziach swych krzywd, lecz (...) na królewski nastają majestat, (...), żali się, że opuścili go wśród wrogów. Domaga się przeto głowy dostojników, a tych, których otwarcie dosięgnąć nie może, dosięga podstępnie", natomiast kobiety, którym mężowie przebaczyli, "z tak wielką prześladował potwornością, że nie wzdragał się od przystawiania do ich piersi szczeniąt po odtrąceniu niemowląt".

Na scenę wkracza biskup krakowski Stanisław, który "gdy nie mógł odwieść go od tego okrucieństwa, najpierw grozi mu zagładą królestwa, wreszcie wyciągnął ku niemu miecz klątwy". Bolesław wtedy jeszcze "w dziksze popadł szaleństwo, bo rozkazał (...) przy ołtarzu, w infule, porwać biskupa". Królewscy ludzie nie potrafili tego dokonać, więc król "sam podnosi świętokradzkie ręce, sam zabija (...). Świętego bezbożnik, miłosiernego zbrodniarz (...) rozszarpuje, poszczególne członki na najdrobniejsze cząstki rozsiekuje". Po tym morderstwie znienawidzony przez dostojników król uchodzi na Węgry.

Wersja opowiadana na dworze wyglądała zgoła inaczej - a Kadłubek przedstawia ją oczywiście w sposób potępiający. Bolesław "tak dalece zrzucił z siebie podejrzenie (...), że niektórzy nie tylko nie uważali go za świętokradcę, lecz widzieli w nim najczcigodniejszego mściciela świętokradztw. Albowiem to, że (...) świętość małżeńskiego związku tak haniebnie została skalana, że zgraja niewolników sprzysięgła się przeciw panom, że tyle głów na śmierć wystawiono, że wreszcie spiskowaniem królowi gotowano zagładę - to wszystko zrzucił na świętego biskupa. Twierdzi, że w nim jest początek zdrady, korzeń wszelkiego zła (...). Czegóż więc, rzecze, dopuszczono się, gdy usunięto zakałę królestwa, potwora ojczyzny, zgorszenie dla religii (...)".

Po kanonizacji Stanisława w roku 1253 - proces oparto na tradycji kościelnej, a jednemu z blokujących go kardynałów święty biskup miał się ukazać i uzdrowić z choroby - druga wersja wydarzeń odeszła w niepamięć, a Bolesław Śmiały na setki lat stał się bohaterem czarnej legendy. Dopiero Wojciechowski, powracając do kroniki Galla, znalazł w Stanisławie zdrajcę.

Kota nie ma, myszy harcują
 

Podobno Stanisław kupił kiedyś od rycerza Piotra wieś Piotrawin, a kiedy ten zmarł i jego rodzina domagała się zwrotu posiadłości, wskrzesił go, by mógł poświadczyć przed królewskim sądem, że transakcja była ważna. To oczywiście tradycja późna, XIII-wieczna, zapisana niedługo przed kanonizacją. Kiedy odłożymy na bok ówczesne żywoty świętego, okaże się, że o jego życiu wiemy bardzo niewiele. Biskupem krakowskim został w roku 1072. Nominował go Bolesław - w XI w. nie było mowy o wyborze kanonicznym przez kapitułę. Książę musiał go znać i mu ufać, skoro uczynił go jednym z najważniejszych dostojników kościelnych, a przez to państwowych. Być może Stanisław był synem jakiegoś rycerza, szczególnie zasłużonego w dobie odbudowy kraju przez Odnowiciela, a przez to związanego blisko z dynastią?

O wykształceniu biskupa brakuje informacji, choć późniejsi dziejopisarze wyposażali go w wiedzę zdobytą w jakimś zagranicznym studium generalnym. Niemożliwe, żeby Stanisław nie odegrał istotnej roli we wspomnianej odbudowie polskiego Kościoła przez legatów papieskich. Niektórzy podejrzewali, że mógł się czuć zawiedziony, iż to nie jemu Bolesław powierzył arcybiskupstwo gnieźnieńskie. Słusznie jednak argumentuje Marian Plezia, że plany władcy musiały być ułożone na wiele lat wcześniej i że nie mianowałby biskupem krakowskim kogoś, "kto by miał w tych zamiarach frondować". Do poróżnienia króla z biskupem doszło dopiero w latach 1078-79.

Spróbujmy zrekonstruować, co wtedy mogło zajść. Król najprawdopodobniej przebywał z wojskiem na Rusi. Do jego rycerzy doszły wieści, że pod ich nieobecność zbuntowała się czeladź w dworach, co pociągnęło za sobą wystąpienia chłopskie. Część wojaków samowolnie wróciła do kraju, tłumiąc bunt i okrutnie karząc winnych (nota bene historię o niewiernych żonach mógł Kadłubek przejąć od Justyna: lubował się w adaptacji starożytnych opowieści). Tymczasem walki Bolesława zakończyły się niepowodzeniem: w jednej z bitew zginął Izasław, którego polski władca chciał osadzić na ruskim tronie.

Rozwścieczony klęską król wrócił do kraju - i zaczęło się szukanie winnych. Karał dezerterów, jak również tych, którzy pacyfikowali podległych królowi chłopów: Bolesław uznał to za zamach na swój majestat. Postępował okrutnie, choć w granicach ówczesnego prawa. Ale "których otwarcie dosięgnąć nie może, dosięga podstępnie", pisze Kadłubek - najwyraźniej więc dochodziło też do morderstw przeciwników politycznych, których nie można było sądzić za ucieczkę z pola walki. Może więc podczas nieobecności Bolesława zawiązał się spisek wśród możnych, niechętnych jego wzmocnionej królewską koroną potędze?

Jeśli uwierzymy w Kadłubkową relację o zabijaniu niemowląt spłodzonych przez "niewolnych", możemy wyobrazić sobie zgorszenie i szok. Popularność Bolesława bladła, osłabł filar jego władzy - porozumienie z warstwą rycerską i możnowładczą. Przeciw królowi wystąpił dotychczasowy współpracownik, biskup Stanisław. Do biskupa należało przecież dbanie o moralne postępowanie władców.

Stanisław próbował przekonać króla, że popełnia polityczne samobójstwo i pcha Polskę w przepaść, a kiedy to nie poskutkowało, zagroził mu klątwą albo wręcz ją rzucił (poddani władcy obrzuconego ekskomuniką byli zwolnieni od obowiązku posłuszeństwa). Szalony z gniewu Bolesław uznał czyn biskupa za złamanie przysięgi wierności - w ówczesnym rozumieniu: zdradę. Postanowił zastraszyć opozycję magnacką, skazując Stanisława na okrutną karę obcięcia członków.

To jedna z niewyczerpanego zbioru rekonstrukcji, złożona z wniosków płynących z badań Mariana Plezi (1979 r.), Gerarda Labudy (2000 r.) i Krzysztofa Skwierczyńskiego (2005 r.), miejscami ze sobą sprzecznych. Układanki nie ułożymy nigdy; już w XIX w. Stanisław Smolka napisał: ignorabimus - nie będziemy wiedzieć. Możemy tylko spekulować, opierając się na relacjach dwóch kronikarzy, z których pierwszy bał się napisać o tym, co wiedział, a drugi miał już na względzie budowę kultu biskupa-męczennika.

Historyczne śledztwo bywa jednak ciekawsze niż opis faktów.

Praw dochodził szpetnie
 

Co mogło wzbudzić opozycję wobec króla? Bolesław nieustannie prowadził wojny i nie ze wszystkich wychodził zwycięsko. Stanowiło to dla rycerzy spory wysiłek finansowy. Z wojen przywozili łupy, ale nie mieli czasu z nich korzystać, bo król wzywał z powrotem na koń. Chłopi podczas wojny byli zobowiązani do różnych świadczeń wobec władcy. Nieobecność panów sprzyjała kiełkowaniu ich niezadowolenia. Część możnych mogła się obawiać wzrostu potęgi królewskiej po koronacji. Swoją rolę spełniła zapewne intensywna polityka fiskalna Bolesława - masowo bijąc monetę, sukcesywnie ją psuł, obniżając zawartość srebra.

Dlaczego jednak przeciw królowi wystąpił biskup? Bezpośrednią przyczyną mogły być wspomniane represje i morderstwa bez sądu. Ale, jak widzieliśmy z tradycji dworskiej u Kadłubka, biskupowi przypisano winę za wszelkie zło popełnione podczas nieobecności króla i za zawiązanie spisku możnych. Może więc to, co Gall nazwał "zdradą", wychodziło poza samo zagrożenie rzuceniem klątwy czy nawet wykonanie tej groźby? Może rola biskupa polegała na czymś więcej niż reakcji na prześladowanie rycerzy? Nie można wykluczyć wersji, w której biskup odgrywa istotną rolę w spisku przeciw królowi.

Trzeba dodać, że historycy dawno oczyścili biskupa z zarzutu spiskowania z wrogami zewnętrznymi Polski; "zdradę" należy rozumieć w kluczu średniowiecznego systemu lennego.

Czy nad biskupem odbył się sąd? Wyrażenie Galla truncatio membrorum (obcięcie członków) jest terminem sądowym - i, co istotne, nie jest tożsame z karą śmierci. Kara taka polegała na obcięciu jednego lub kilku członków - ręki, nogi, nosa, uszu, wykłuciu oczu; jeśli skazany miał szczęście, mógł przeżyć.

Zwolennicy poglądu o procesie sądowym sięgają po list papieża Paschalisa II, skierowany w latach 1099-1118 do niewymienionego z imienia arcybiskupa. Padają w nim słowa: "Czyż to nie twój poprzednik skazał biskupa bez powiadomienia rzymskiego arcykapłana?". Gerard Labuda i wielu innych badaczy przyjmuje na tej podstawie, że potępienie Stanisława mogło nastąpić na synodzie. Biskupi raczej nie skazywaliby współbrata na obcięcie członków, mogli jednak uznać go winnym stawianych zarzutów, karę zaś orzekł wiec możnych zwołany przez króla.

Duża grupa badaczy jest jednak zdania, że list papieski nie dotyczy polskiego hierarchy, lecz arcybiskupa Splitu. Ponadto treść listu najpewniej odnosi się jedynie do pozbawienia jakiegoś biskupa urzędu. Teza o sądzie słabnie...

Marian Plezia uważa, że ważnym źródłem może być czaszka przechowywana w wawelskim relikwiarzu: według jego przekonującej analizy należy ona do św. Stanisława (choć nie wszyscy historycy to przyjmują). Jej badania dokonano w 1963 r.: ustalono, że należała do mężczyzny w wieku ok. 40 lat. Na kości potylicznej znajduje się sześciocentymetrowe wgniecenie, powstałe wskutek uderzenia tępym narzędziem. Podobne, płytsze, widzimy z przodu i po bokach. Specjaliści stwierdzili, że jakkolwiek przyczyny śmierci na podstawie badania samej czaszki nie da się przesądzić, uderzenia te mogły być jej powodem.

Spróbujmy odtworzyć okrutną scenę. Stanisław - może uciekając przed oprawcą - królem? - zostaje uderzony w tył głowy. Nie mieczem, lecz czymś, co było pod ręką. Pada na ziemię, otrzymuje kolejne ciosy. Nie wygląda to na wykonanie wyroku przez kata - raczej na morderstwo w przypływie gwałtownego gniewu. Oczywiście łatwo stworzyć inną wersję: biskup broni się przed zbrojnymi, chcącymi pozbawić go członków, a ponieważ szarpie się i wyrywa, zostaje ogłuszony.

Badanie czaszki wzmacnia tradycję przekazaną przez Kadłubka, wedle której król Bolesław osobiście zamordował biskupa. Kronikarze są zgodni co do tego, że ciało Stanisława zostało porąbane na kawałki.

Miejsca śmierci nie poznamy: analiza źródeł prowadzi i na Skałkę, i na Wawel, ale bardziej prawdopodobne jest to pierwsze miejsce. Stanisław mógł tam się przenieść, nie chcąc celebrować kultu Bożego w miejscu, gdzie rezyduje krwawy tyran. Być może na Skałkę wysłał Bolesław swoją straż, by pojmała biskupa, a kiedy jego ludzie zawiedli - bojąc się złamać kościelne prawo azylu albo dokonać aresztowania podczas Mszy - do akcji wkroczył sam gwałtowny monarcha?

Upadek Bolesława nie musiał nastąpić zaraz po skazaniu biskupa: załamywanie się jego władzy mogło trwać nawet kilkanaście miesięcy (u Galla czytamy, że śmierć króla nastąpiła na Węgrzech wkrótce po przybyciu tam, a roczniki podają datę 1081). Może jedną z przyczyn upadku króla było skłócenie po wyroku z hierarchią kościelną, jednym z filarów państwa? Kiedy biskupi dołączyli do niechętnych królowi możnych, nie miał już do kogo się zwrócić.

Nie wiemy z kronik nic o innych przyczynach - a musiały być! - wygnania Bolesława niż skazanie biskupa: może to wydarzenie było wręcz jedynym, o którym 30 lat później nie było strach pisać? Król popełnił grzech, ale i biskup popełnił swój. Jakieś ponure zło musiało się wydarzyć, skoro dekadę później syn Śmiałego, Mieszko, sprowadzony do Polski przez Hermana i najwyraźniej traktowany przez stryja jako następca tronu, został otruty przez "jakichś wrogów", "z obawy, by krzywdy ojca nie pomścił". Po dziesięciu latach na dworze działali więc ludzie odpowiedzialni za wygnanie Bolesława Śmiałego i mieli powody, by się obawiać o swoje głowy. Dodajmy, że Gall używa słowa iniuria, które da się także oddać jako "niesprawiedliwość" albo "bezprawie". Istnienie jakiegoś sprzysiężenia, które obaliło Bolesława, trzeba więc uważać za rzecz pewną; Gall podaje to w sposób zakamuflowany, ale jasny.

Możemy natomiast wykluczyć popularną niegdyś tezę, że w wygnaniu brata swoją rolę spełnił Władysław Herman. Spójrzmy do opowieści Galla o przyjeździe króla na Węgry: "Skoro Władysław [węgierski] usłyszał, że Bolesław przybywa, z jednej strony ucieszył się z przybycia przyjaciela, z drugiej jednak ma powód do gniewu. Cieszy się wprawdzie z możności przyjęcia brata i przyjaciela, lecz boleje nad tym, że brat Władysław stał się dlań wrogiem". Nie wchodząc w szczegóły filologiczne - fragment ten tłumaczono, utożsamiając tego drugiego Władysława z Hermanem, który, wypędziwszy brata, stał się królowi węgierskiemu wrogiem. Nowsza analiza wykazała jednak, że "wrogiem" dla króla Węgier stał się sam Bolesław, który, jak czytamy dalej u Galla, obraził go, nie zsiadając na powitanie z konia. To zresztą przyspieszyło jego śmierć, bo zniewagi tej nie wybaczyli mu dworzanie węgierscy. Władysław Herman natomiast przez cały okres panowania Bolesława ściśle z nim współpracował i raczej nie uczestniczył w spiskach, rządząc na Mazowszu; spiskowcy zwrócili się po prostu do niego o objęcie tronu krakowskiego po wygnaniu i śmierci Śmiałego.

Bierzmowanie Polski
 

"Gdy ten stale piętnował okrucieństwo tyrana, pocięty na członki zasłużył na męczeńskie zwycięstwo", "nieustraszenie broniąc Twojej [Boskiej] chwały, padł pod ciosami prześladowców" - czytamy w Nieszporach z uroczystości św. Stanisława. Dziś nazywa się też niekiedy nieustraszonego biskupa obrońcą godności kobiet.

Po kanonizacji Stanisława wszelka dobra pamięć o Bolesławie musiała umrzeć, choć wiemy, że do tego czasu modlono się za niego w kapitułach i klasztorach, dziękując Bogu za zasługi tego króla w odbudowie Kościoła. Jeśli przyjmiemy korzystniejszą dla biskupa rekonstrukcję wydarzeń, według której sprzeciwił się okrucieństwu Bolesława, nie będąc uczestnikiem czy wręcz przywódcą spisku, to Kościół ten sprzeciw odczytał jako obronę wiary chrześcijańskiej i chwały Boga. Biskup stał się męczennikiem, który oddał życie za prześladowanych, ale też jego kult nierozerwalnie zrósł się z polską państwowością. Stanisław został patronem zjednoczenia rozbitego na księstewka kraju: wszak według Kadłubka jego ciało, strzeżone przez cztery orły, miało się cudownie zrosnąć. Paradoksalnie, buntownik przeciw królewskiej władzy został - dzięki staraniom m.in. Jana Długosza - patronem Królestwa Polskiego.

***

Wątpliwości historyków to jedno, symbolika postaci - drugie. W bulli kanonizacyjnej czytamy, że Kościół w Polsce wraz ze śmiercią Stanisława przestał być dziewczynką, a stał się matką, zrodził pierwsze owoce. "Stanisław jest zatem patronem dojrzałej wiary, bo taka wiara wyraża się m.in. męczeństwem. Na procesji ku czci Świętego należy sobie zadawać pytanie o stan własnej wiary i co to znaczy wierzyć dojrzale" - mówił w wywiadzie dla "Tygodnika" w 2003 r. ks. Grzegorz Ryś. Jan Paweł II nazywał męczeństwo Stanisława bierzmowaniem Polski.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu „Wiara”, zajmujący się również tematami historycznymi oraz dotyczącymi zdrowia. Należy do zespołu redaktorów prowadzących wydania drukowane „Tygodnika” i zespołu wydawców strony internetowej TygodnikPowszechny.pl. Z „Tygodnikiem” związany… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 19/2010