Biskup zdrajca i król przeklęty. Co tak naprawdę wiemy o św. Stanisławie?

Ułożoną dla potrzeb procesu kanonizacyjnego historię męczeństwa św. Stanisława udało się dynastii Piastów „przechwycić” i wykorzystać do zjednoczenia kraju.

02.09.2023

Czyta się kilka minut

Biskup Stanisław jako patron Królestwa Polskiego na miniaturze autorstwa Stanisława Samostrzelnika, lata 30. XVI wieku. / DOMENA PUBLICZNA / WIKIPEDIA.ORG

Czterej zbrojni wpadli do siedziby biskupa, znienawidzonego przez króla, i jęli przeszukiwać komnaty. Nie ma go tu, biegnijmy do katedry! W kościele trwały nieszpory, hierarcha w otoczeniu duchownych modlił się, klęcząc przed ołtarzem. Przeczuwał zagrożenie, ale nie pozwolił zamknąć bram katedry, przecież to dom Boży. Rycerze dobiegli, dobyli mieczy i – w imię króla – zarąbali biskupa na śmierć.

Powyższa historia, o której Wincenty Kadłubek przeczytał po raz pierwszy podczas studiów w Paryżu, nie dawała mu spokoju. Męczeństwo Tomasza ­Becketa, arcybiskupa Canterbury, zasieczonego w 1170 r. przez rycerzy angielskiego króla Henryka II (rycerzy nadgorliwych; podczas uczty król miał westchnąć: „Któż mnie uwolni od tego klechy”), było znane w Europie. Odnotowali je także polscy rocznikarze, a już w sześć lat po męczeństwie wezwanie kanonizowanego tymczasem Becketa nosiło jedno z opactw cysterskich.

Kadłubek, żyjący na przełomie wieków XII i XIII biskup krakowski, już wcześniej słyszał o czymś podobnym. Wśród duchowieństwa katedry krakowskiej po cichu opowiadano o wydarzeniu sprzed ponad stu lat, gdy Polska utraciła królewską koronę. Zanim wiele lat później Wincenty uwiecznił w swej kronice dzieje Polski – tak jak je widział – gruntownie tę tradycję zbadał. A luki w niej – uzupełnił.

Śledztwo franciszkanina

770 lat temu, 17 września 1253 r., skrybowie papieża Innocentego IV przynieśli mu do zatwierdzenia bullę spisaną dziewięć dni po uroczystościach w Asyżu. Tam to, u grobu św. Franciszka, papież uznał za przyjętego w poczet świętych Stanisława, biskupa krakowskiego.

Droga do tej decyzji nie była prosta. Początkowo papież był sceptyczny wobec postulatu wyniesienia Stanisława na ołtarze, który przedstawił mu polski biskup Prandota. Przecież cuda uzdrowień powinny mnożyć się u grobu świętego patrona zaraz po jego śmierci, a nie prawie dwa wieki później. Ponadto papież dowiedział się, że w kręgach dworskich istniała tradycja stawiająca Stanisława w złym świetle, zarzucająca mu uczestnictwo w jakimś spisku, chciwość, a nawet rozpustę. Sprawę należało zbadać.

Polscy biskupi powołali więc komisję, która zgromadziła świadectwa uzdrowień i dowodziła istnienia kultu. Ale Innocenty dalej nie dowierzał. Wysłał do Polski Jakuba z Velletri, zaufanego franciszkanina. Wiózł on ze sobą list z instrukcjami: „Zarządzisz – pisał papież – aby stawili się przed tobą możliwie wszyscy ci, o których się mówi, że zostali uwolnieni od rozmaitych chorób, i wypytasz ich o to dokładnie. (...) Rozpatrzysz się, jak wygląda pobożność ludu i powszechna opinia na temat męczeństwa i jego przyczyny, a także świętości samego Stanisława. Zbadasz ponadto, czy diecezja krakowska graniczy z poganami i schizmatyckimi Rusinami i czy dla tych dusz mógłby wyniknąć z racji tej kanonizacji jakiś pożytek”. Nakazał też Jakubowi przestudiować kroniki, roczniki i napis nagrobny.

Ślad w kapitule

W Krakowie Jakuba niewątpliwie zachęcono do lektury zwłaszcza jednej kroniki: tej autorstwa Wincentego Kadłubka, zmarłego prawie trzy dekady temu.

Jakub przeczytał w niej o okrutnym i prześladującym poddanych królu Bolesławie, napominanym przez pełnego cnót biskupa Stanisława. Oto podczas wyprawy wojennej do rycerzy królewskich dotarły wieści, że żony zdradzają ich z czeladzią. Opuścili więc króla i wrócili, by ukarać cudzołożnice. Bolesław szalał z gniewu z powodu nieudanej wyprawy. Inspirując się starożytnymi pismami św. Justyna, kronikarz napisał, że król kazał odebrać rycerskim żonom dzieci i przystawiać do ich piersi szczenięta.

Wtedy biskup rzucił na króla klątwę. Ten zaś na czele zbrojnych wbiegł do kościoła na Skałce (wówczas niewielkim wzniesieniu, już poza granicami Krakowa), gdzie hierarcha właśnie sprawował mszę i „biskupa niewinnego rozszarpał, poszczególne członki na najdrobniejsze cząstki rozsiekał”.

Czy franciszkanin wyczuł tu podobieństwo do historii Tomasza Becketa? Jeśli tak, to pewnie uznał to za dowód świętości.

Ślad śledztwa Jakuba z Velletri na temat Stanisławowych cudów przetrwał do dziś w archiwum kapituły krakowskiej: to dokument z 1252 r. zatytułowany „Miracula sancti Stanislai”. W 52 punktach streszcza on zeznania uzdrowionych, takie jak to: „Włościej, mąż szlachetnej pani imieniem Mglicha, będąc pewnego razu w Krakowie, doznał tak gwałtownego bólu oczu, że przewróciły mu się i nie było ich widać, tylko czerwone mięso. Zaprowadzono go do kościoła, w którym leży ciało św. Stanisława, zanurzono pierścień owego świętego w wodzie, a wodą obmyto jego oczy. I zaczął mieć się lepiej, a uzdrowiony jadł, choć przedtem nie jadł przez trzy dni (...). Stwierdzają to wspomniana Mglicha ze szlachetnego rodu, Paweł, [oraz] Dziewula, pobożna kobieta”.

Materiały, które Jakub przywiózł do Rzymu, rozwiały wątpliwości Innocentego. Fragmenty bulli kanonizacyjnej zadziwiająco przypominają narrację Kadłubka. Papież kazał też napisać: „Na wezwanie jego imienia prawica Boża natychmiast przywraca życie umarłym, wzrok ślepym, mowę niemym, władzę chodzenia chromym, zdrowy mózg epileptykom, wytchnienie opętanym”.

Sprawa Stanisława

O tym, co się naprawdę wydarzyło w 1079 r. – gdy Stanisław stracił życie, a Bolesław tron – zapewne nigdy już się nie dowiemy.

Opowieść Kadłubka nie nadaje się do rekonstrukcji faktów: kronikarz ten słynie z obudowywania polskich dziejów antycznymi legendami. Filozof religii Zbigniew Mikołejko ironizował, że wzorując się na metodzie Kadłubka „można by zapewne kanonizować wawelskiego smoka, bo zabił go podstępnie pogański książę”. Kronikarz nie przejmował się też prawdopodobieństwem opisanych wydarzeń. „Jak uwierzyć w to, że żony rycerzy nagle się zmówiły i zaczęły masowo zdradzać mężów? A oni równie nagle zostawili swego władcę i gremialnie ruszyli do kraju, by się mścić?” – wskazywał mediewista Jerzy Wyrozumski.

Szkoła Świętości

KS. PROF. GRZEGORZ RYŚ: Eucharystia w krypcie św. Leonarda to szczególne przeżycie. Wchodzi się w pamięć Kościoła od św. Stanisława do Karola Wojtyły. Pierwszy poświęcił to miejsce i może został tu zamordowany. Drugi odprawił w krypcie Mszę prymicyjną. / Rozmawiała Agnieszka Sabor

Był ktoś, kto na temat „sprawy Stanisława” wiedział wiele, może wszystko. To inny kronikarz, Gall Anonim. Ale w swojej kronice, którą pisał kilkadziesiąt lat po śmierci biskupa, poświęcił jej tylko jeden akapit, nad którego sensem historycy łamią sobie głowy do dziś: „Jak zaś doszło do wypędzenia króla Bolesława z Polski, długo byłoby o tym mówić; tyle wszakże można powiedzieć, że sam będąc pomazańcem, nie powinien był [drugiego] pomazańca za żaden grzech karać cieleśnie. Wiele mu to bowiem zaszkodziło, gdy przeciw grzechowi grzech zastosował i za zdradę wydał biskupa na obcięcie członków. My zaś ani nie usprawiedliwiamy biskupa-zdrajcy, ani nie zalecamy króla, który tak szpetnie dochodził swych praw, lecz pozostawmy te sprawy, a opowiedzmy, jak przyjęto go na Węgrzech”.

Materiał dowodowy jest więc bardzo ubogi, w dodatku prowadzi nieraz do sprzecznych wniosków. Na przykład: Gall sugeruje, że nad biskupem odbył się sąd (co rodzi kolejne pytania, np. czy uczestniczył w nim arcybiskup gnieźnieński Bogumił, zwierzchnik Stanisława?), i że wydano wyrok obcięcia członków.

Tymczasem przechowywana na Wawelu czaszka, będąca według badań prawdziwą relikwią Stanisława, ma na części potylicznej kilkucentymetrowe wgniecenie, powstałe wskutek uderzenia tępym narzędziem. Co wskazywałoby nie na wyrok, lecz morderstwo. I to popełnione nie ostrzem miecza, ale innym narzędziem – może np. lichtarzem?

Obcięta prawica

Gall sugeruje, że przyczyną wygnania króla była kaźń biskupa, ale współcześni badacze są zgodni, że to by nie wystarczyło do obalenia monarchy. W kraju prawdopodobnie od lat narastało niezadowolenie spowodowane długotrwałym wysiłkiem militarnym (wyprawy na Czechy, Ruś i Węgry). Narastał kryzys wewnętrzny, który Bolesław spotęgował, nakładając w 1076 r. na skronie koronę królewską. Mediewista Tomasz Jurek uważa, że mogło to wywołać niezadowolenie możnych, gdyż naruszało ład polityczny i zanadto wywyższało monarchę: księcia wybierali możnowładcy, a król był namaszczony przez Boga.

Wielu mogła się też nie podobać anty­cesarska i propapieska orientacja Bolesława, a malkontenci mogli gromadzić się wokół królewskiego brata Władysława (a może raczej sterującego nim wszechwładnego niebawem możnowładcy Sieciecha?). Bunt mógł być też inspirowany z zagranicy – Bolesław naraził się sąsiadom.

Śmierć biskupa być może przelała czarę goryczy. Stanisław nie musiał nawet współpracować ze spiskowcami: w logice feudalnej wieku XI do „zdrady” wystarczył jakikolwiek wyraz sprzeciwu wobec władcy. Biskup był dostojnikiem książęcym, przez niego mianowanym i zobowiązanym do posłuszeństwa. Dlatego też pewnie Bolesław skazał go na obcięcie członków: nie była to kara śmierci, chodziło raczej o pozbawienie biskupa prawej ręki, którą niegdyś ślubował posłuszeństwo... A biskup nie przeżył wykonania wyroku.

Bolesław z pewnością nie obdarzył biskupstwem krakowskim człowieka przypadkowego: Stanisława musiał znać, ufać mu, chciał mieć go w najbliższym otoczeniu. Coś ich poróżniło. Być może Stanisławowi nie podobało się, że arcybiskupem odnowionej metropolii w Gnieźnie został ktoś inny, a jego diecezję terytorialnie okrojono? Ale to hipoteza bez pokrycia w źródłach.

Raczej nigdy nie dowiemy się, co rozdzieliło tych dwóch ludzi, wcześniej blisko współpracujących przez wiele lat.

Swojak na ołtarzu

Sprawa śmierci biskupa zapewne nie przydawała chwały dynastii piastowskiej, skoro Gall – pracujący na dworze księcia Bolesława Krzywoustego – nie zdradził jej szczegółów. Ale wśród duchowieństwa krakowskiego przetrwała tradycja stawiająca go w jednoznacznie pozytywnym świetle. To ją po latach wydobędzie na światło dzienne i uczyni obowiązującą Wincenty Kadłubek.

Przez długie dekady mało kto myślał jednak o czynieniu z zabitego hierarchy świętego – choć wyrazem jakichś przymiarek mogło być przeniesienie jego szczątków ze Skałki na Wawel. ­Niemniej nawet Kadłubek jako biskup krakowski nie podjął starań o kanonizację. Zrobił to dopiero jego następca, Iwo Odrowąż, a dopiął w połowie XIII w. Prandota.

Piastowie, zasiadający na coraz liczniejszych wtedy dzielnicowych tronach książęcych, odnosili się do kościelnych prób budowy nowego kultu bez entuzjazmu: Kadłubkowa opowieść postponowała ich przodka i dynastię.

Polska stanowiła wówczas ciekawy wyjątek na mapie Europy: Węgry miały świętego króla Stefana, Czechy Wacława, Anglia Edmunda, Ruś Włodzimierza. Tymczasem u nas nie ma śladu po wysiłkach, by na ołtarze wynieść Mieszka, który przyjął chrzest, albo Chrobrego, który tworzył struktury Kościoła. Mieliśmy tylko Wojciecha – wygnanego biskupa czeskiego, zabitego przez Prusów podczas misji chrystianizacyjnej (zresztą nieudanej).

Wspierany przez biskupów i szeregowe duchowieństwo kult Stanisława rozwijał się mimo braku wsparcia ze strony dynastii (co dowodziło rosnącej siły Kościoła), a kanonizacja w 1253 r. przyniosła mu niebywałą popularność. Jak pisał w 1987 r. jeden z najwybitniejszych jego badaczy Marian Plezia: „Posiadanie »swojaka« w gronie świętych było niesłychanym umocnieniem i podniesieniem na duchu, którego dać nie mógł kult św. Wojciecha (...). Chyba tylko przeżycie powszechnego uniesienia, jakiego doznała Polska niedawno na wieść o wyborze metropolity krakowskiego na Stolicę Piotrową, może nam uprzytomnić uczucia, jakie były udziałem naszych przodków po ogłoszeniu kanonizacji św. Stanisława”.

Biskup, książę i drwale

Nowy święty został szybko zagospodarowany przez hierarchów, coraz potężniejszych dzięki postępującemu rozdrobnieniu dzielnicowemu i osłabieniu dynastii. Wiek XIII to czas walki o tzw. wolność Kościoła: chodziło tu o wolność od władzy świeckiej, czyli zwolnienia z danin na rzecz księcia oraz od jego sądownictwa. Święty Stanisław, który zasłynął ze sprzeciwu wobec niesprawiedliwości władcy, idealnie nadawał się na niebiańskiego rzecznika takich żądań. Hierarchowie mieli nadzieję, że jego historia w wersji stworzonej przez Kadłubka – i upowszechnionej potem za sprawą ­hagiografii autorstwa dominikanina Wincentego – postawi dynastię na baczność.

Jeśli jednak historia o złym królu i świętym biskupie miała nauczyć książąt szacunku wobec ziemskich przedstawicieli Boga, to pomysł spalił na panewce. Wiek XIII obfituje w przykłady ostrych sporów, a nawet regularnych wojen książąt z hierarchami.

W sporach z biskupami od dawna przodowali władcy Śląska: budowniczy potęgi gospodarczej tej dzielnicy Henryk Brodaty zmarł w 1238 r. pod ekskomuniką. A do najpoważniejszego konfliktu doszło za czasów jego prawnuka Henryka Probusa. Dzielnicę wrocławską otaczała puszcza, stanowiąca naturalną barierę ochronną – nie wolno było jej wycinać. Jednak biskup wrocławski Tomasz II w 1282 r. wysłał tam drwali, a następnie bezprawnie założył kilkanaście wsi. Probus ogłosił, że należą one do niego, i wypędził biskupa z księstwa. Książę nie przejął się rzuconą nań klątwą, więc Tomasz usiłował zwołać przeciw niemu krucjatę. Konflikt ułagodzono dopiero po ośmiu latach.

Wizja zjednoczenia

Książę klęczy z pobożnie złożonymi rękami przed stołem ołtarzowym. Z drugiej strony stoi biskup w szatach pontyfikalnych, wznosi kielich. Ten pierwszy to Leszek Czarny, drugi to św. Stanisław. Książę kazał sporządzić tłok tej pieczęci w początkach swego panowania w Krakowie, około roku 1281. Z zaprojektowanym wizerunkiem wiązał się wielki program ideowy i polityczny.

W chwili kanonizacji Stanisława, w połowie wieku XIII, właściwie nie myślano o zjednoczeniu kraju. Liczni piastowscy książęta dobrze czuli się w swoich dzielnicach, coraz rzadziej myśl polityczna wykraczała poza ich wąskie granice. Szerszy horyzont polityczny cechował natomiast część duchowieństwa. Diecezje właściwie nie zmieniały swych kształtów, zawierając w sobie wiele dzielnic, a rozległość archidiecezji gnieźnieńskiej przypominała o utraconej potędze monarchii piastowskiej.

Wśród elity duchownej zaczęła się kształtować dalekosiężna wizja. Jej twórcą jest dominikanin Wincenty, autor ­żywotów św. Stanisława (i hymnu „Gaude Mater Polonia”). Wartość biograficzna jego pracy jest znikoma: to ­hagiografia ­kształtująca postać XI-wiecznego biskupa na modłę XIII-wieczną: opisuje rzekome uniwersyteckie studia Stanisława i jego kanoniczny wybór przez kapitułę.

Dominikanin znał kronikę Kadłubka, a szczególnie następujący fragment: „Ujrzano, że z czterech stron świata nadleciały cztery orły, które krążąc dosyć wysoko nad miejscem męczeństwa, odpędzały sępy i inne krwiożercze ptaki, żeby nie tknęły męczennika. Ze czcią strzegąc go czuwały bez przerwy dniem i nocą. (...) Niektórzy zaś z ojców, ożywieni radością z powodu tego cudu i gorliwą pobożnością zapaleni, pragną usilnie pozbierać rozrzucone cząstki członków. Przystępują krok za krokiem, znajdują ciało nieuszkodzone, nawet bez śladu blizn”.

Proroctwo dla królestwa

Dominikanin Wincenty postąpił krok dalej niż Kadłubek – i zapisał proroctwo o odnowieniu królestwa: „Przez zbrodnię zabójstwa, którą popełnił na osobie św. Stanisława męczennika, nie tylko spadła korona z głów jego potomstwa, lecz i Polska sama utraciła i do dziś nie odzyskała chwały i godności królestwa (...). I tak jak on posiekał ciało męczennika na wiele części i rozrzucił na wszystkie strony, tak Pan podzielił jego królestwo i dopuścił, aby wielu książąt nim rządziło (...). Lecz tak jak moc Boża uczyniła święte ciało biskupa i męczennika takim, jak było, bez śladu blizn, a świętość jego objawiła znakami i cudami, tak też w przyszłości dla jego zasług przywróci do dawnego stanu podzielone królestwo, umocni je sprawiedliwością i prawdą, opromieni chwałą i zaszczytem”.

Bóg – pisał Wincenty – „zachowuje wszystkie insygnia królewskie, a mianowicie koronę, berło i włócznię, schowane w skarbcu katedry w Krakowie, który jest stolicą i siedzibą królewską, aż przyjdzie ten, który powołany jest przez Boga tak jak Aaron i dla którego one są odłożone”.

Innymi słowy: utrata korony i rozbicie kraju były karą za grzech Bolesława, ale czas gniewu Bożego się kończy i wkrótce objawi się sprawiedliwy władca, Boży wybraniec, który przywróci moralny ład, zjednoczy państwo i odzyska koronę.

W ten sposób Stanisław został patronem zjednoczenia monarchii piastowskiej. Był to już czas kształtowania się poczucia jedności państwowej, a wspólny święty był dla niej niezwykle mocnym spoiwem. Paradoksem historii jest fakt, że nie był to święty władca, lecz dostojnik kościelny, który władcy się sprzeciwił. Zostawmy na boku psychoanalityczne dywagacje, czy i jak wpłynęło to na polski charakter narodowy.

Pieszo na Skałkę

Hagiograficzne utwory Wincentego były popularne, kaznodzieje głosili na ich podstawie kazania, przez co proroctwo o zjednoczeniu stało się powszechnie znane. Musiało jednak minąć pokolenie, by zamysł dominikanina zrozumieli sami książęta. Należał do nich wspomniany Leszek Czarny.

Jego pieczęć to pierwsze plastyczne przedstawienie św. Stanisława jako patrona Polski i próba „przechwycenia” – antydynastycznej przecież – opowieści o jego męczeństwie dla celów monarchii.

Biskup zdrajca  i król przeklęty

Leszek oczywiście siebie widział w roli przyszłego króla, dlatego na pieczęci występuje – według interpretacji Zenona Piecha – jako „wybraniec biskupa” i osoba godna poprowadzenia „działań, którym biskup patronuje”. Scena przedstawia moment tuż przed komunią: można w niej widzieć „podkreślenie faktu, iż winy ciążące na dynastii, a więc pośrednio na Leszku Czarnym, zostały całkowicie wymazane, albowiem przedstawiciel dynastii został ponownie dopuszczony do obrzędu mszy św., w czasie której biskup został ongiś zamordowany” – ocenia Piech.

Jednak Leszek nie zjednoczył Królestwa Polskiego – uczynił to dopiero w 1320 r. jego krewniak Władysław Łokietek. W czasach, gdy już także do szerokich elit politycznych dotarło, iż zjednoczenie to być albo nie być kraju otoczonego przez silnych i drapieżnych sąsiadów.

Kult Stanisława zrósł się zatem z monarchią oraz z państwowością. Wyrazem tego stała się – poprzedzająca każdą koronację (przynajmniej od czasów Władysława Warneńczyka) – piesza procesja następcy tronu z Wawelu na Skałkę i z powrotem. Ceną za „pomoc” Stanisława w odbudowie państwa stał się hołd składany mu przez monarchów.

Czarny charakter

A co z drugim bohaterem dramatu z 1079 r.?

Bolesław Szczodry – dawniej zwany Śmiałym – był w istocie prawdziwym twórcą polskich struktur kościelnych (te założone wcześniej przez Chrobrego zostały bowiem zniszczone podczas buntu pogańskiego). Diecezje utworzone dzięki zabiegom Szczodrego u papieża, przetrwały do dziś. Król był też hojnym fundatorem kościołów i klasztorów – być może także tego w Tyńcu, w którym według jednej z hipotez mogły spocząć jego szczątki. W fundowanych i uposażanych klasztorach w Mogilnie, Lubiniu, Lubiążu czy Łęczycy widział zaplecze do dalszego szerzenia chrześcijaństwa.

Aż do upowszechnienia się Kadłubkowej wersji wydarzeń król Bolesław był wspominany 3 kwietnia, w domniemaną rocznicę swojej śmierci, w księgach wielu kościołów i klasztorów, a nawet... w katedrze krakowskiej. Duchowieństwo w ten dzień modliło się za jego duszę – jako wielkiego dobroczyńcy Kościoła. Najwyraźniej przez długi czas dominowała dobra pamięć tego władcy.

Po kanonizacji Stanisława ta tradycja zanikła. Bolesław stał się czarnym charakterem: bezbożnikiem, zbrodniarzem i świętokradcą. Jego zasługi zaczęto przypisywać jego ojcu, księciu Kazimierzowi Odnowicielowi. Dominikanin Wincenty, apologeta Stanisława, tak oceniał, czy raczej oczerniał Bolesława: „wygubił rycerstwo i lud, przyćmił chwałę królestwa, zamienił Polskę w pustynię”.

Kościołowi udało się na tyle obrzydzić tę postać, że większość Piastów – z wyjątkiem linii mazowieckiej i śląskiej – przestała nadawać synom imię Bolesław.

Kto wie, czy – gdyby nie zakończony przelaniem krwi tajemniczy spór z biskupem krakowskim – Bolesław Szczodry nie zostałby pierwszym polskim świętym monarchą? ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu „Wiara”, zajmujący się również tematami historycznymi oraz dotyczącymi zdrowia. Należy do zespołu redaktorów prowadzących wydania drukowane „Tygodnika” i zespołu wydawców strony internetowej TygodnikPowszechny.pl. Z „Tygodnikiem” związany… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 37/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Biskup zdrajca i król przeklęty