Polubiłem polskość na serio. Rozmowa z Ziemowitem Szczerkiem

Piszę dużo? Często to słyszę. Ale pisanie jest moją jedyną robotą, nie zajmuję się niczym innym. Nie wyobrażam sobie, żeby wydać jedną książkę na pięć lat.

31.10.2022

Czyta się kilka minut

 / MIKOŁAJ STARZYŃSKI / FORUM
/ MIKOŁAJ STARZYŃSKI / FORUM

MAŁGORZATA NOCUŃ: Kilka lat temu, kiedy powiedziałeś mi: „Mam ochotę rzucić w cholerę robotę i zostać pisarzem”, pomyślałam, że zwariowałeś.

ZIEMOWIT SZCZEREK: Pracowałem wtedy w portalu informacyjnym. To nie była zła robota i lubiłem ją, ale miałem naprawdę wielką potrzebę robienia rzeczy, które robić lubię. Powiedziałbym: pójścia na swoje. Nie był to wyrafinowany plan, raczej towarzyszyło mi przekonanie, że muszę coś w swoim życiu zmienić. Uznałem, że mogę podjąć to ryzyko: ­jeśli się nie uda, po prostu wrócę za biurko. Skorupka niepewności długo mnie otaczała, ale zaczęła powoli pękać, czułem, że czas się wykluć. Nie byłem zresztą debiutantem, publikowałem dużo, m.in. na łamach dwumiesięcznika „Nowa Europa Wschodnia”, w ten sposób przekonałem się, że coś tam potrafię napisać. A moja pierwsza książka „Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian” została doceniona przez krytykę.

To było w 2013 r. Wszystko zaczęło się od podróży do Europy Wschodniej i jej opisywania.

Interesują mnie granice, szybko przekonałem się, że właśnie na Wschodzie są one zarysowane bardzo wyraźnie, często w niezwykle dramatyczny sposób. Mam na myśli nie tylko granice polityczne i polityczno-etniczne, chociaż one także są bardzo istotne, chodzi mi o wszystkie typy granic, także te, według których dzielą się ludzie i otaczająca ich rzeczywistość. One są po prostu fascynujące. Zawsze, gdy przekraczam granicę państwa – niekiedy dzielącą dwie zupełnie odmienne rzeczywistości, a niekiedy właściwie identyczne – doświadczam czegoś chyba najbliższego mistycznemu doznaniu, a takich doznań ja, ateusz, zbyt wiele mieć nie mogę. Tymczasem bum: drzewa te same, trawa ta sama, a rzeczywistość – jak za machnięciem magicznej różdżki – tak szybko się zmienia.

Pisząc o „granicy” często odwołujesz się do swojego rodzimego kraju.

Ciekawi mnie miejsce Polski w całej tej środkowo- i wschodnioeuropejskiej układance. Urodziłem się w Radomiu, stamtąd do jakiejkolwiek granicy jest daleko, dlatego wręcz wydawała mi się ona jakąś aberracją. Ale i ciągnęło mnie do niej. Choćby po to tylko, żeby np. w Tatrach czy Bieszczadach nogę na słowacką stronę wystawić. Albo i czechosłowacką, bo przecież dwadzieścia kilka lat temu istniało takie państwo. A są kraje, które de facto w całości składają się z terenów przygranicznych. Albo ta nieistniejąca niby-granica pomiędzy Ukrainą, w której mówiło się po ukraińsku, a Ukrainą, gdzie już mówiono po rosyjsku. Tą, gdzie czuć dawną habsburgię, i tą, gdzie jej nie czuć. Potem zrozumiałem zresztą, że takie granice są też w Polsce, w Serbii, w Rumunii. Na Wschodzie, Południu granice są o wiele bardziej fascynujące niż na Zachodzie. Jednak po wielu latach dochodzę do wniosku, że za wszystkimi tymi zainteresowaniami, eksploracjami i tak zawsze stała Polska.

To znaczy?

Przez wszystko, co robię, próbuję sobie wytłumaczyć moje miejsce w świecie jako Polaka. I nawet jeśli bym zaczął tę swoją polskość dekonstruować, upierać się, że Polakiem nie jestem – jak śpiewała Guernica y Luno: „Nie jestem Polakiem, tu się tylko urodziłem, a że mówię tym językiem, to kwestia wychowania” – to jednak tu się urodziłem i mówię tym językiem. I piszę w nim. Jakiś czas zresztą się przeciw tej „polskości” buntowałem, jak wobec wszystkich rzeczy, które zostały mi narzucone, a nie wybrane przeze mnie, ale w końcu pogodziłem się z tym, polubiłem tę polskość, choć właściwie zawsze ją lubiłem, po prostu przeszkadzała mi, bo mnie w jakiś sposób ograniczała. Ale polubiwszy ją tak na serio, poczułem potrzebę wytłumaczenia sobie, kim jestem, i spojrzenia na swoje miejsce w świecie z różnych perspektyw.

Tak na nowo?

Nie chciałem zadowalać się stereotypami na temat swojej polskości, więcej: wciąż jestem ciekaw, czy można o Polsce i otaczającym ją regionie napisać w inny, oryginalny sposób. A jak lepiej zrozumieć siebie, niż patrząc na innych, porównując – choć nie wartościując – wychwytując podobieństwa i różnice? No i jeszcze jedno: Wschód mnie zafascynował, ponieważ stał się dobrym narzędziem do opowiadania o relacjach centrum–peryferia. To mnie najbardziej wciąga. Lubię znajdować paralele. Niedawno odwiedziłem Dominikanę, byłem zachwycony odnajdując tam punkty styczne z Polską i Europą Wschodnią.

Wydane teraz „Wymyślone miasto Lwów” jest książką zupełnie inną od „Mordoru” – Twojej pierwszej opowieści o pograniczu polsko- -ukraińskim.

„Mordor” był krytyką wszystkich tych naiwnych polskich wzruszeń, spostrzeżeń i przemyśleń dotyczących „inności” Wschodu. Podczas pierwszych podróży do Ukrainy przekonałem się, że człowiek posiadający pewien background kulturowy, rzucony w obce sobie miejsce, ulega dość taniej pokusie wartościowania, przerzucania tej postrzeganej „gorszości” od strony centrum w stronę peryferii właśnie. Idiotyczne powielanie schematu: skoro wielu Niemców gardzi Polakami, to – chociaż mi się ten schemat nie podoba – powielę go i będę opowiadał takie same rzeczy na temat Ukrainy.


Literatura może pomóc komuś, kto chce coś więcej zrozumieć ze świata. To zawsze było narzędzie, które pomaga zaszyć dziury pozostawione po polityce. Rozmowa z Ziemowitem Szczerkiem i Serhijem Żadanem


Będę czuł jakąś nieetyczną, ale dowartościowującą wyższość: „Niemcy mówią, że u nas jest burdel? Na Ukrainie to dopiero jest burdel!”. Ta książka była niczym innym, jak próbą zniszczenia tego zjawiska. A „Lwów” napisałem już długo po zdekonstruowaniu tych wzorów. To zupełnie inne spojrzenie na świat.

Rzeczywiście „Mordor” miał sporo szczeniackich wątków. Twój bohater odurzał się balsamem Wigor, czyli lekiem na potencję. We „Lwowie” jest poważniej, sam piszesz w nim: „starzeję się”.

No właśnie, to wszystko z wyżej wymienionych powodów. Poza tym, cóż, sam Lwów się zmienił. Z postsowieckiego betonowego trupa, w którym rynek i jego okolice wyglądały po prostu jak kolejne socjalistyczne osiedle, tylko że starsze i sypiące się jeszcze bardziej, zamienił się w coś w rodzaju eurodisneylandu. Teraz jest formą nadrobienia tęsknoty za starą Europą, która gdzieś się w nim przecież gnieździła. Tylko że ta swoiście pojmowana Europa przegięła, przelała się przez miasto, jak Odra w 1997 roku. Przykryła miasto.

A dziś?

Dziś we Lwowie jest o wiele mniej zagranicznych turystów, wiadomo: wojna, przyjeżdżają natomiast wolontariusze z pomocą humanitarną. Miasto czeka na moment, w którym otworzą się granice i znów będzie można się bawić, ale bez przesady: sami lwowianie i ludzie z innych miejsc w Ukrainie, między innymi ci, którzy uciekli przed wojną, też to miasto całkiem nieźle wypełniają. We Lwowie istnieje klasa średnia, wiadomo, że wojna przetrzebiła kieszenie prawie każdego, ale żeby na kawę nie pójść? To nie po lwowsku. Niedawno odwiedziłem Lwów i pomyślałem sobie, że nie wiem, co musiałoby się stać, żeby to miasto się zmieniło, żeby skończył się w nim karnawał.

Lubisz bawić się historią. Zastanawiać się, „co by było, gdyby...”. To podejście widać w każdej Twojej książce. Czy pomaga w zrozumieniu opisywanych miejsc?

Absolutnie. Zresztą wiele historii alternatywnych się zdarzyło. Chcesz wiedzieć, jak wyglądałaby Polska, gdyby była częścią ZSRR? Wystarczyło dwadzieścia lat temu pojechać do Mościsk, Lwowa, Drohobycza. Chcesz wiedzieć, co by się stało z językiem polskim w tej samej sytuacji? Jedź na Wileńszczyznę, pogadaj z ludźmi. Chcesz wiedzieć, jak wyglądałaby Polska, gdyby cała tworzyła wspólne państwo z Austrią? Jedź do Galicji, na Węgry i tak dalej... Chcesz zobaczyć, jak wyglądałaby Polska, gdyby nie zawarła unii z Litwą i nie skierowała się na cały ten wschód, który ją przeżuł i wypluł, bo on każdego przeżuwa i wypluwa? Jedź do Czech. Albo choćby do Wielkopolski. Albo na Pomorze.

Jako pisarz wybrałeś esej drogi.

Ten rodzaj literatury najbardziej mnie kręci, również jako czytelnik przyjmuję go w sposób najbardziej intuicyjny. Kiedy pracowałem nad „Chamem z kulą w głowie” (czyli moim debiutem kryminalnym) czy „Siwym dymem”, uzmysłowiłem sobie, że ten rodzaj pisarstwa wymaga innego przygotowania. Trzeba o wiele bardziej niż w eseistyce przygotowywać konstrukcję, koncepcję, przemyśleć bohaterów, właściwie to wchodzić w nich, grać ich rolę. Dopiero teraz, niedawno, kończąc drugą część „Chama z kulą w głowie”, nauczyłem się konstruować książkę w taki sposób, by odczuwać z niej pełne zadowolenie. Praca nad tym tekstem pomogła mi się rozwinąć, jestem jednak świadom, że wciąż uczę się pisać. Wydaje mi się, że zacząłem używać stylu, który sam lubię czytać. A jako czytelnik chcę, żeby książka mnie podkręciła, zafascynowała, kryła frapującą opowieść.

Sam jesteś fanem Stasiuka, Andruchowycza, Haška, Pielewina. Czyli pisarstwo Europy Wschodniej i Środkowej.

Pewnie też Gombrowicza, a nawet Sienkiewicza. Lubię rzeczy, które „się czytają”, a pisarze z naszego regionu świata to potrafią. Owszem, lubię pisarzy z Zachodu, choć często zachodni typ dowcipu wydaje mi się trochę przyciężki, a może to uprzedzenie? Jak każdy gówniarz w liceum czytałem Kurta Vonneguta, jego literatura też w jakimś stopniu mnie ukształtowała, dała mi background w postaci konstrukcji tekstu. Nauczyłem się, że powinien on być krótki, mocny, skumulowany jak punkowa piosenka.

Wyjątkowo uwiodła Cię „Moscoviada” Andruchowycza.

Ta książka była napisana w sposób niezwykle wkręcający. Chyba nawet byłem w stanie – na tamtym etapie – wybaczyć Andruchowyczowi jego seksistowski styl. Urzekła mnie historia ukraińskiego poety zagubionego w obcym mieście, takiego trochę anty-Bogarta w anty-Chicago. „Moscoviada” mówi o wyrwaniu się z narzuconej tożsamości i poszukaniu nowej identyfikacji. We wschodniej kulturze każdy dzień potrafi być dla człowieka prawdziwą męczarnią, w Galicji jeszcze można wytrzymać, ale poza nią naprawdę brakuje czegoś, co można nazwać dobrą, jakościową formą codzienności. To zawsze mnie przerażało, bo – podobnie jak Andruchowycz – odkąd pamiętam, szukałem prawa do „własnego szczęścia i własnego piwa”.

W równym stopniu ciągnie Cię do Europy Środkowej, na Bałkany. Napisałeś „Międzymorze” i „Via Carpatia”.

Bałkany i Europa Środkowa, czyli cały region na południe od Polski, jest najbardziej fascynującym miejscem na świecie. To tu nakładają się na siebie tożsamości, granice, a lokalsi – co też mnie ujmuje – w różny sposób sobie z tymi różnicami radzą. Ukraińcy – na przykład – lubią utulić w sobie tę swoją swojskość, a Polacy – tu upatruję pewnego kompleksu – często jej nienawidzą, wyszydzają, odrzucają. Uwielbiam podróżować do Europy Środkowej, na Bałkany, bo tam odpoczywam. Kiedy jeździ się do Ukrainy, to trzeba trochę czasem zaciskać zęby, w Rosji trzeba bardzo mocno zaciskać zęby, a Południe jest przyjemne. Dla Polaka ten region jest tym samym, czym dla Francuza jest Hiszpania.

Jak udaje się zapamiętać wszystko to, co opisujesz?

Pisanie jest dla mnie bardzo intuicyjne. Zestawiam ze sobą krajobrazy, zjawiska, które czasem nawet przypadkowo wejdą mi w kadr, wpadną w ucho. Umiem syntezować, przekształcać obserwacje w coś na kształt teatralnej sztuki. Wokół nas znajdują się przecież przejmujące obrazy, jest ich cała masa: ktoś wykona jakiś gest, wypowie niepomiernie ważne zdanie. Później należy jednak oddzielić obserwacje od swoich tez i przekonań. Uczciwie zapytać siebie samego: „Co oznacza zauważone przeze mnie zjawisko? Czy to, co zaobserwowałem, jest faktycznie potwierdzeniem jakichś przemyśleń, czy tylko ja sam chciałbym, by takie było?”.

A te szczegóły?

Wydaje mi się, że jestem wyczulony na zapachy, obrazy. Ważniejsze jest dla mnie tło opowieści niż ona sama. Żyjemy przecież w czasach, w których opowiedziano już wszystko, zastanawiam się, czy można pewne rzeczy opowiedzieć inaczej. To jest niezwykle fascynujące – jakiego użyć języka, po jaką formę sięgnąć, by stworzyć oryginalną narrację.


Czytaj także: Komunizm był szary. Więc gdy się z niego wyzwoliliśmy, pozłociliśmy dachy i oblepiliśmy świat wizerunkami tanich bananów i cytryn. Tak, jesteśmy ledwo ucywilizowanymi plemionami, jak mówi podtytuł nowej książki Ziemowita Szczerka.


 

Pisząc zostaję sam na sam z komputerem. Chyba nigdy nic nie napisałem pod wpływem alkoholu, może czasem w knajpie gdy pracuję, to jakieś piwo wypiję. Nawet nie palę, bo przecież nie można jednocześnie trzymać papierosa w łapie i pisać. A jak się trzyma w ustach, to dym w oczy wlatuje.

Kiedyś usłyszałam, że praca nad tekstem przypomina świdrowanie na przodku.

Uwielbiam pisać. Kiedy wyobrażam sobie moment, w którym siadam za komputerem i zaczynam pracować, czuję ekscytację. Otwieram plik i jestem najszczęśliwszy.

Tekst układasz w głowie?

Przeglądam notatki. W myślach układam ogólny zarys tekstu, szybko zasiadam do komputera, bo najlepsze frazy powstają w chwili pisania, nie planowania. Biorę pod uwagę fakt, że niektóre rzeczy mogą się zmienić podczas pisania. Często wiele ciekawych myśli przychodzi mi do głowy już na finiszu. Kończąc pracę nad drugą częścią „Chama”, wpadłem na genialny zwrot akcji, muszę więc ułożyć na nowo całą fabułę, ale lubię, jak narracja mnie zaskakuje.

Czasem wydaje mi się, że masz sobowtóra albo dar bilokacji.

Bo piszę dużo? Często to słyszę. Ale pisanie jest moją jedyną robotą, nie zajmuję się niczym innym. Ja sobie z kolei nie wyobrażam, żeby wydać jedną książkę na pięć lat.

Jeździsz w miejsca ogarnięte konfliktami, pogrążone w biedzie. Jakie towarzyszą Ci emocje?

Świat jest fraktalem, wszystkie te wojny, problemy mniejszości, rewolucje itd. są w swej formie do siebie podobne. Różnice widać dopiero na miejscu, kiedy przyglądasz się szczegółom, ale te szczegóły rzadko są decydujące. Wiesz, mam już swoje lata, trochę się świata nauczyłem. Wiem, jakim potrafi być podłym skur... Oczywiście – nieco inny rodzaj wykluczenia i biedy można zobaczyć, powiedzmy, w Polsce, a inny w Ukrainie, ale jednak to wciąż są wykluczenie i bieda. Nie odróżniam swojego życia zawodowego od pozazawodowego, cały czas wystawiam się na bodźce, które wysyła świat.

Był moment, kiedy mocno zaangażowałeś się w polskie spory polityczne, potem żałowałeś.

Wezbrała we mnie wściekłość związana z rządem PiS-u. Musiałem to wywrzeszczeć. Kiedy zdajesz sobie sprawę, że rządzą tobą niekompetentni ludzie, na żenująco niskim poziomie moralnym, emocjonalnym i intelektualnym, to po prostu szukasz jakiegoś ujścia dla swoich emocji. Z czasem owa wściekłość zamieniła się w szyderstwo. W pewnej chwili poczułem jednak, że stoję na środku jakiegoś placu boju, ze sztachetą w łapie i po kolana w bebechach, a ja przecież wcale nie chcę, ani też nigdy nie chciałem w tym miejscu być.

A inni są?

Niestety, PiS narzucił swoje standardy – kiedyś trudno było wyobrazić sobie na przykład lewicę, która nie dzieliłaby włosa na czworo, a dziś podstawą ­dyskursu lewicowego jest prostackie dzielenie na „my” i „oni”. Nienawidzę tego. Znów powiem za Guernica y Luno, co ostatnio przypomniał kolega po piórze, Konrad Janczura: faszyzm jest wtedy, gdy świat staje się dla ciebie czarno-biały. ©

ZIEMOWIT SZCZEREK jest dziennikarzem i prozaikiem, specjalizuje się w problematyce Europy Wschodniej i Środkowej. Współpracuje m.in. z „Nową Europą Wschodnią” i „Krytyką Polityczną”. Laureat Paszportu „Polityki”, nominowany do dziennikarskiej nagrody MediaTory oraz dwukrotnie do Nagrody Literackiej Nike i Literackiej Nagrody Europy Środkowej „Angelus”. Właśnie ukazała się jego książka „Wymyślone miasto Lwów”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, reporterka, ekspertka w tematyce wschodniej, zastępczyni redaktora naczelnego „Nowej Europy Wschodniej”. Przez wiele lat korespondentka „Tygodnika Powszechnego”, dla którego relacjonowała m.in. Pomarańczową Rewolucję na Ukrainie, za co otrzymała… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 45/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Gdyby Polska