Polskie kino opuszcza rezerwat

Triumfowało „W ciemności”. Festiwal byłby jednak o wiele ciekawszy, gdyby producenci tego filmu nie zgłosili go do konkursu, by dać szansę innym, „mniejszym” tytułom. Kto wie, jak wtedy zachowaliby się arbitrzy?

15.05.2012

Czyta się kilka minut

Marcin Dorociński i Maciej Stuhr w filmie "Obława / fot. Jacek Drygała / Kino Świat
Marcin Dorociński i Maciej Stuhr w filmie "Obława / fot. Jacek Drygała / Kino Świat

Kciuk w górę czy kciuk w dół? Kino polskie pręży muskuły czy znowu w dołku? – w tym roku po festiwalu w Gdyni trudno byłoby o tak lakoniczne recenzje. Rytualnej euforii ani rytualnej apatii raczej nie było. Choć impreza nabiera coraz bardziej kosmopolitycznego oddechu (międzynarodowe jury, warsztaty z uznanymi twórcami światowego kina, dodatkowe sekcje z zagranicznymi filmami), to i tak najżywsze emocje wywołuje konkurs główny. On jest wizytówką festiwalu, podsumowuje miniony rok i prowokuje pytania o przyszłość rodzimej kinematografii. A tegoroczny konkurs wystawia jej ocenę raczej przeciętną. Kilka oczekiwanych filmów nie dotarło, nieukończonych bądź niezgłoszonych z powodu niewygodnego terminu czy restrykcyjnej „polityki zagranicznej” (pokaz w Gdyni zamykałby im możliwość startowania w konkursach dużych światowych festiwali, które coraz częściej stawiają wymóg absolutnej premierowości). Kilka tytułów (Agnieszki Holland, Małgorzaty Szumowskiej, Waldemara Krzystka czy Marka Koterskiego) nie mogło być objawieniem, choćby ze względu na swój dotychczasowy żywot kinowy, festiwalowy czy medialny. Siłą rzeczy, uwaga festiwalowiczów skupiała się więc na filmach premierowych, wśród których trudno było o odkrycie na miarę ubiegłorocznej „Róży” Wojciecha Smarzowskiego.

Werdykt jury na czele z Dorotą Kędzierzawską łatwo (zbyt łatwo!) dało się przewidzieć. Ucierpiała na tym nie tylko dramaturgia festiwalu i jego finałowej gali. Ale czy mogło być inaczej? Z jednej strony „W ciemności” – film z oscarową nominacją, rozpoznany w kraju i za granicą, będący dużą międzynarodową koprodukcją, mówiony w kilku językach, z drugiej – małe filmy lokalne, kameralne, poszukujące i często niedofinansowane. Dla filmu Holland nie było w tym roku konkurencji, bo w sensie produkcyjnym należał do zupełnie innej kategorii wagowej niż reszta pokazywanych w konkursie filmów. Zgarnął w cuglach i Złote Lwy, i większość pozostałych laurów w najważniejszych kategoriach. Do pewnego stopnia powtórzyła się sytuacja z ubiegłego roku, kiedy tak wielkie kontrowersje wzbudziła główna nagroda dla „Essential Killing” Jerzego Skolimowskiego. W tym roku raz jeszcze się okazało, że międzynarodowe jury nie ma dla polskiego kina taryfy ulgowej, nie zwraca też uwagi na potencjał promocyjny swojego werdyktu – nagradza po prostu film jego zdaniem najlepszy, nawet jeśli miałoby to być niezbyt odkrywcze. Festiwal byłby jednak o wiele ciekawszy, gdyby producenci filmu o lwowskim kanalarzu nie zgłosili swego filmu do gdyńskiego konkursu, by dać szansę innym, „mniejszym” tytułom – kto wie, jak wtedy zachowaliby się arbitrzy od Złotych Lwów?

ECHA „SĄSIADÓW”

Mimo uśrednionego poziomu gdyńskiego konkursu, byłoby o co kruszyć kopie. Pośród 14 filmów konkursowych aż cztery na przykład dotykały drażliwych relacji polsko-żydowskich. I jedynie „W ciemności” miało w tym temacie wydźwięk pojednawczy.

Echa książek Jana Tomasza Grossa najmocniej słychać u dawno niewidzianego na dużym ekranie Władysława Pasikowskiego, którego „Pokłosie” zostało w ostatniej chwili dołączone do konkursu. Inspirowany zbrodnią w Jedwabnem scenariusz (znany wcześniej pod tytułem „Kadysz”) kilka lat przeleżał w produkcyjnej zamrażarce i zdążył obrosnąć legendą. Historia jest mocna i jak najbardziej współczesna: sąsiedzi rozpętują antysemicką nagonkę na młodego rolnika (Maciej Stuhr), który „upomina się o obcych zmarłych”, stawiając na swoim polu macewy, zutylizowane wcześniej przez innych gospodarzy. Konflikt się nasila, kiedy bohater wraz z przybyłym z Ameryki bratem odkrywają, co się tak naprawdę stało z żydowską społecznością mieszkającą w ich wiosce przed wojną. U Pasikowskiego ta wojna bynajmniej się nie skończyła. Stare sprawy ledwo zamieciono pod dywan i trzeba iście szaleńczej odwagi, by o nich głośno przypominać. Nie do końca jednak wierzy się w szaleństwo sprawiedliwych braci czy w antysemicką gębę ich tępych adwersarzy. Film Pasikowskiego grzeszy zbyt parabolicznym myśleniem: zamiast poszanowania dla realiów, mamy sytuacje nieznośnie umowne czy nadmiernie symboliczne. Temat tak ważny wymagał czegoś więcej niż sugestywnej retoryki. Jednak prawdziwym testem tego obrazu będzie dopiero spotkanie z widzem młodym czy nieświadomym do końca tego, o czym film opowiada. Z kimś, kto nie zna książek Grossa czy publikacji innych badaczy, kto nie widział znakomitej wystawy fotograficznej „Macewy codziennego użytku”, kto – podobnie jak bohaterowie filmu – może przeżyć podczas seansu prawdziwy wstrząs. „Pokłosie” to film niespełniony, ale mimo wszystko bardzo w Polsce potrzebny.

Przeciwko fabularyzowaniu Zagłady na ekranie wystąpił Przemysław Wojcieszek w swoim najnowszym filmie „Sekret”, również zbierającym współczesne pokłosie tamtych zdarzeń. Chłopak (Tomasz Tyndyk) występujący na co dzień jako drag queen, wraz ze swą menedżerką odwiedza dziadka, byłego AK-owca, który zaszył się w chacie nad jeziorem, jakby chciał uciec przed swoją historią. Dziewczyna o żydowskich korzeniach uporczywie pragnie mu o czymś przypomnieć, ale wnuk nie potrafi zadać ukochanemu dziadkowi niewygodnego pytania. Kiedy chłopak się lęka, że prawda mogłaby zabić najbliższego mu człowieka, ten ostatni, przytłoczony poczuciem winy, choć nadal niezdolny do jej wypowiedzenia, modli się o jak najrychlejszą śmierć. Wszelako ten zarys historii widz musi dopiero ułożyć w swojej głowie – film Wojcieszka pełen jest bowiem przeskoków montażowych, scen wtrąconych, ustawianych niczym tableau, czy fragmentów drapieżno-cielesnego performance’u w wykonaniu młodego bohatera. Reżyser próbuje łączyć w ten sposób kino konceptualne z politycznym manifestem na rzecz odmienności i wykluczenia. Oryginalna to propozycja, zrealizowana na własne ryzyko finansowe, bez środków publicznych, pokazywana niedawno na prestiżowym Berlinale, ale przyswojenie jej zależy w ogromnej mierze od dobrej woli widza, od gotowości podjęcia zaproponowanej przez reżysera konwencji.

Najciekawszym filmem tegorocznego festiwalu w Gdyni (w którym również pojawia się podskórnie wątek żydowski) była „Obława” Marcina Krzyształowicza, nagrodzona przez jury Srebrnymi Lwami. Jej twórca zasłynął przez kilkoma laty brutalnym antywesternem „Eukaliptus”, a tym razem sięgnął do historii polskiej, choć równie nieromantycznej. Skojarzenia z dramatem „Do piachu” Tadeusza Różewicza nasuwają się już od pierwszych scen: bohaterem filmu jest akowski egzekutor (Marcin Dorociński), żyjący w chłodzie i brudzie „chłopiec z lasu”, znieczulający się pigułkami bromu. Zarówno on, jak i żydowska sanitariuszka (Weronika Rosati), miejscowy volksdeutsch (Maciej Stuhr) i jego żona (Sonia Bohosiewicz), dokonują na naszych oczach rzeczy strasznych, ale dzięki błyskotliwym inwersjom czasowym coraz bardziej komplikuje się obraz bohaterów i ich poczynań. „Obława” mówiona współczesnym, „mięsnym” językiem imponuje zarówno odwagą przepracowania rodzimej historii, jak i starannie przemyślaną formą.

MAŁY REALIZM

Tymczasem w polskich filmach rozgrywających się współcześnie dominuje mały realizm, często z moralnym przesłaniem. Życie dzisiejszego Polaka rozgrywa się głównie w scenerii hipermarketów, tudzież dusznych mieszkań, z których trudno uciec. W „Dniu kobiet” Marii Sadowskiej i „Supermarkecie” Macieja Żaka wielki sklep samoobsługowy, widziany zarówno z punktu widzenia pracownika, jak i klienta, nabiera cech iście demonicznych. Sadowska tworzy nawet coś w rodzaju kapitalistycznego kina moralnego niepokoju: samotna matka, awansując z pozycji szeregowej kasjerki na menedżerkę sklepu, płaci za to ogromną cenę, by w końcu podjąć walkę o odzyskanie godności. Tytułowy „Supermarket” Żaka, w którym ochroniarze robią przekręty na dużą skalę i terroryzują Bogu ducha winnych klientów, straszy niczym w thrillerze ukrytą przemocą i skłonnością do poniżania na wszystkich piętrach hierarchii.

Nie lepiej dzieje się w rodzinnych czterech ścianach. W nagodzonym za scenariusz „Moim rowerze” Piotra Trzaskalskiego następuje próba scalenia rodziny, podzielonej pokoleniowo i matrymonialnie. 70-letnia kobieta odchodzi od niedołężnego męża (w tej roli muzyk Michał Urbaniak), zostawiając go na łasce dorosłego syna, który ani z ojcem, ani z własnym synem nie potrafi porozumieć się od lat. Wspólna podróż mężczyzn należących do trzech generacji okazuje się rodzajem wzajemnej terapii i rozliczeniem z błędami przeszłości. Szkoda, że ta momentami szorstka historia o permanentnej męskiej niedojrzałości opowiedziana została i spuentowana zdaniami tak okrągłymi, że odbierają jej życiową wiarygodność. Podobny lęk przed wejściem głębiej znać też w debiutanckim filmie Filipa Marczewskiego „Bez wstydu”, w którym opowieść o kazirodczej relacji brata i siostry (Mateusz Kościukiewicz i Agnieszka Grochowska) ucieka od zagęszczonych emocji w wątek romskiej mniejszości i neofaszystowskich subkultur (w tych kręgach bohaterowie znajdują chwilową alternatywę dla swej zakazanej miłości).

W czasach, kiedy wreszcie zaciera się w polskim kinie granica między kinem komercyjnym a artystycznym (znakomita frekwencja „W ciemności”, „Róży”, „Sponsoringu” czy „Sali samobójców”), aż prosi się zapytać, który spośród gdyńskich tytułów, niepokazywanych dotąd w polskich kinach, ma największe szanse na liczną widownię. Wszystko wskazuje, że będzie to „Jestem Bogiem” Leszka Dawida.

Opowieść o „Magiku”, charyzmatycznym liderze hiphopowej grupy Paktofonika, który popełnił samobójstwo w 2000 r., na pierwszy rzut oka realizuje wszelkie schematy opowieści o upadłym idolu (wzlot i kryzys, nieuczciwy menedżer, konflikt między karierą a życiem rodzinnym...). Dawidowi udaje się jednak wypełnić je swojskimi i nieco zapoznanymi w kinie realiami z czasów polskiej transformacji ustrojowej. Film pokazuje człowieka (zasłużenie nagrodzony debiut Marcina Kowalczyka), który potrafił „zarymować gniew” śląskich blokowisk i familoków, do końca pozostając ich częścią i nie umiejąc funkcjonować w skorumpowanym systemie show biznesu. Film jest rzetelnie zrealizowanym epitafium dla „Magika”, pozostawiającym jego śmierć w sferze niedopowiedzeń, bardziej skupionym na aurze miejsca i czasu niż dramaturgicznej efektowności. Jednak szkoda, że nie udało się dotrzeć do istoty geniuszu „Magika”. Jak to się stało, że prosty chłopak stał się charyzmatycznym artystą, a jego rymowanki – poezją i ciągle żywym społecznym manifestem, pozostanie dla nas tajemnicą.

***

Ma być bardziej narodowo czy bardziej światowo? I w tym roku na festiwalu w Gdyni toczyły się zażarte dyskusje o nowy kształt najważniejszej imprezy polskiego kina. I jakkolwiek nowa kosmopolityczna nazwa „Gdynia Film Festiwal” brzmi zdecydowanie zręczniej, tak wprowadzona przed rokiem przez nowego dyrektora artystycznego Michała Chacińskiego odświeżona formuła programowa objawiła zarówno swe zalety, jak i niedoskonałości. Ostra selekcja filmów dowartościowała konkurs główny, ale niektórymi decyzjami wywoływała kontrowersje (komedia w stylu retro „Być jak Kazimierz Deyna” Anny Wieczur-Bluszcz mogła spokojnie, zdaniem wielu, konkurować z innymi tytułami). Coraz wyraźniej widać też, jak w warunkach koprodukcji międzynarodowych zaciera się tożsamość kina narodowego (w jakim stopniu polskim filmem jest „W ciemności”, „Sponsoring” albo „Droga na drugą stronę” Anci Damian?) Rozrastający się festiwal coraz mniej przypomina wyjazd integracyjny, co w niektórych bywalcach ożywiało nawet nostalgię za przytulnym grajdołkiem sprzed lat. Uzasadnione są obawy, że Gdynia aspirując do rangi wielkiego festiwalu międzynarodowego, zatraci swój unikatowyny charakter rezerwatu polskiego kina.

Najważniejszym problemem pozostaje jakość przedstawianych w Gdyni propozycji filmowych. Niedosyt, jaki wzbudzał tegoroczny konkurs, rekompensowało przynajmniej kilka sekcji towarzyszących (znakomite Polonica, prezentujące dokonania twórców polskiego pochodzenia za granicą, czy przegląd nowego kina z Rumunii), a także przebijająca tu i ówdzie z ekranu coraz większa śmiałość w podejmowaniu niewygodnych polskich tematów i pierwsze nieśmiałe eksperymenty z językiem filmowym.


Nagrody 37. Gdynia Film Festival

Jury w składzie: Dorota Kędzierzawska – przewodnicząca, Caroline Libresco, Ewa Wiśniewska, Stephen Rea, Michał Leszczyłowski, Waldemar Kalinowski, Adam Sikora i Zygmunt Miłoszewski przyznało m.in. nagrody:

WIELKA NAGRODA „ZŁOTE LWY” dla najlepszego filmu – „W ciemności” w reż. Agnieszki Holland;

NAGRODA „SREBRNE LWY” dla najlepszego filmu – „Obława” w reż. Marcina Krzyształowicza;

NAGRODA SPECJALNA JURY za odwagę formy i treści, a także za szczególne i unikatowe walory artystyczne dla filmu „Droga na drugą stronę” w reż. Anci Damian.

NAGRODY INDYWIDUALNE:

dla Agnieszki Holland za reżyserię filmu „W ciemności”;

dla Piotra Trzaskalskiego i Wojciecha Lepianki za scenariusz filmu „Mój rower”;

dla Leszka Dawida za debiut reżyserski lub drugi film: „Jesteś Bogiem”;

dla Agnieszki Grochowskiej za główną rolę kobiecą w filmie „W ciemności”;

dla Roberta Więckiewicza za główną rolę męską w filmie „W ciemności”;

dla Marcina Kowalczyka za profesjonalny debiut aktorski w filmie „Jesteś Bogiem”;

dla Jolanty Dylewskiej za zdjęcia do filmu „W ciemności”;

dla Joanny Kulig za drugoplanową rolę kobiecą w filmie „Sponsoring”;

dla Dawida Ogrodnika oraz Tomasza Schuchardta za drugoplanowe role męskie w filmie „Jesteś Bogiem”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2012