Rozmowy z człowiekiem z szafy

Polskie kino jest najlepsze, gdy unika manifestacyjnych gestów, dostarcza nam historii głęboko przepracowanych i przepuszczonych przez indywidualną wrażliwość.

16.09.2013

Czyta się kilka minut

Agata Kulesza i Agata Trzebuchowska w filmie „Ida” / Fot. MATERIAŁY DYSTRYBUTORA
Agata Kulesza i Agata Trzebuchowska w filmie „Ida” / Fot. MATERIAŁY DYSTRYBUTORA

Koledzy, ja wam bardzo dziękuję, że zrobiliście te wszystkie filmy!” – członkini jury Agnieszka Holland wypowiedziała te słowa podczas festiwalowej gali, odwracając słynne dramatyczne zawołanie Wojciecha Marczewskiego, jurora sprzed dwóch dekad, kiedy to w Gdyni nie przyznano głównej nagrody ze względu na niski poziom prezentowanych filmów. W tym roku sytuacja była zdecydowanie odmienna.

Już jadąc na festiwal i mając w pamięci tytuły konkursowe znane z kin czy międzynarodowych festiwali, można było w ciemno typować faworytów: „Drogówkę” Wojciecha Smarzowskiego, „Imagine” Andrzeja Jakimowskiego, „W imię...” Małgorzaty Szumowskiej, „Papuszę” małżeństwa Krauzów, „Miłość” Sławomira Fabickiego... Smaczku dodawał fakt, że wiele z tych tytułów zostało już docenionych na świecie, by wymienić tylko sukces Szumowskiej na Berlinale czy niedawny triumf „Chce się żyć” Macieja Pieprzycy w Montrealu. Wywoływało to jednak poczucie jakiegoś znużenia i sytości, jakby karty dawno zostały rozdane i w dodatku przez kogoś oznaczone. Tymczasem w konkursie pojawił się nagle film, który spowodował przetasowanie talii, podkręcił tym samym dramaturgię festiwalu, a w końcu zyskał największe uznanie w oczach międzynarodowego jury na czele z Januszem Głowackim. Czyż nie tak wygląda spełnione marzenie każdego festiwalowicza?

ŻYDOWSKA ZAKONNICA

Takim filmem była „Ida” Pawła Pawlikowskiego, brytyjskiego reżysera o polskich korzeniach. Twórca „Lata miłości” swój najnowszy film nie tylko zrealizował w Polsce, ale dotknął w nim najbardziej przeklętych polskich problemów.

Historia „żydowskiej zakonnicy” z początku lat 60. XX w., wychowywanej od dziecka w klasztorze, która dowiaduje się o swojej prawdziwej tożsamości, jest prosta i czysta niczym poetyckie reportaże Hanny Krall. Tytułowa Ida tuż przed złożeniem ślubów wyrusza na spotkanie z nieznaną ciotką, jedyną krewną ocalałą z Zagłady, nazywaną „krwawą Wandą”, gdyż jako stalinowski prokurator wsławiła się najsurowszymi wyrokami. Spotkanie to radykalnie odmienia obie kobiety, każe im zmierzyć się nie tylko ze swoją rodzinną historią.

Pawlikowski, zapewne z racji geograficzno-kulturowego dystansu, zupełnie inaczej niż rodzimi twórcy dotychczas (Władysław Pasikowski w „Pokłosiu”, Przemysław Wojcieszek w „Sekrecie”, Anna i Wilhelm Sasnalowie w filmie „Z daleka widok jest piękny”), rozbraja miny polskiego antysemityzmu, szabrownictwa, dziedziczenia traum czy rzadko podejmowanego w kinie problemu tak zwanej „żydokomuny”. Nie interesują go rozliczenia, wzajemne oskarżenia, polityczne uwikłanie czy gorliwe nadrabianie zaległych tematów. Czarno-biały, powściągliwie sfotografowany film przywołujący specyficzny feeling swojej epoki zapisany w popularnych piosenkach, w jazzującej muzyce i przede wszystkim filmowych cytatach, nieustannie nam się wymyka, nie pozwala wpisać się w modne dyskursy. Redukując środki wyrazu, jednocześnie jakby rósł nam w oczach. Takie jest też docenione przez jury aktorstwo grającej rolę ciotki Agaty Kuleszy. Dzięki tym wszystkim zabiegom wspólna podróż Idy i Wandy przez polską prowincję w poszukiwaniu rodzinnego grobu jest podróżą duchową, przypomina zejście w najgłębszą podświadomość – tę indywidualną i tę zbiorową.

BIEGUNY AKTORSTWA

Przypadek Pawlikowskiego najdobitniej pokazał, że polskie kino bywa najlepsze nie wtedy, kiedy dokonuje spektakularnych aktów „wyjścia z szafy”, ale wówczas, gdy unika manifestacyjnych gestów, dostarcza nam historii głęboko przepracowanych i przepuszczonych przez indywidualną wrażliwość. Stąd pewnie gdyński sukces filmu „W imię...” Szumowskiej, którego odwaga nie polega przecież na łamaniu tabu (w tym wypadku seksualności księży), ale na opowiedzeniu tej historii całkowicie po swojemu, poprzez ciąg zapatrzeń, powidoków, symbolicznych figur, choć często kosztem dramaturgicznej konsekwencji czy tego, co zwykliśmy nazywać życiowym prawdopodobieństwem. Nagrodzona rola Andrzeja Chyry działa podobnie: niektórzy zżymali się, że jest zbyt „mała”, zbyt wyciszona, że bazuje – podobnie jak cały film – na niedopowiedzeniach, trudno jednak odmówić jej podskórnej intensywności. Zwłaszcza że postać księdza Adama nie ma w filmie wyraźnego antagonisty i walka, którą toczy bohater, rozgrywa się przede wszystkim w jego wnętrzu.

Na drugim biegunie sytuuje się brawurowe aktorstwo Dawida Ogrodnika, odgrywającego chłopaka z porażeniem mózgowym w filmie „Chce się żyć”. To właśnie wyczynowy charakter tej roli organizuje cały film, który opowiada o człowieczeństwie uwięzionym w niepełnosprawnym ciele. Problem z filmem Pieprzycy (najdłużej oklaskiwanym i najrzęsiściej opłakiwanym na festiwalu) będą jednak mieć wszyscy ci, którzy jak niżej podpisana solidaryzują się z bohaterem, ale nie akceptują samych sposobów na jego uczłowieczenie – na przykład poprzez błyskotliwy i frywolny monolog zza kadru, będący jakąś wyimaginowaną i nieco paternalistyczną projekcją tego, co (być może) gra w duszy człowieka skazanego od urodzenia na szczątkową komunikację ze światem.

HARFY PAPUSZY

Próby dowartościowania odmienności podjęli także twórcy innych nagradzanych tytułów: Joanna Kos-Krauze i Krzysztof Krauze w „Papuszy” oraz Tomasz Wasilewski w „Płynących wieżowcach”. Krauzowie wykonali kawał dobrej roboty, odzyskując dla polskiego kina postać wyklętej poetki i całej romskiej kultury, archiwizując je pieczołowicie w czarno-białych, obłędnie sfotografowanych i wystylizowanych kadrach. Te wszystkie estetyczne zabiegi oddalają nas jednak od Papuszy, nasza „rozmowa z człowiekiem z szafy” odbywa się przez zamknięte drzwi. Zamiast znakomicie ucharakteryzowanej Jowity Budnik być może lepszym pomysłem byłoby zaangażowanie do tej roli autentycznej Romki, czyli pójście tropem Benedeka Fliegaufa z niedawnego filmu „To tylko wiatr” czy Danisa Tanovicia z „Senady”, którzy całkowicie zdali się na naturszczyków i szorstki realizm. Odgrywanie Papuszy przez zawodową aktorkę podkreśla co prawda osobność i zwielokrotnioną obcość poetki (jako Romki wśród gadziów, jako tej, która zdradziła plemienne tajemnice, wreszcie jako kobiety podporządkowanej patriarchalnej wspólnocie), ale też czyni z niej postać odcieleśnioną. Podobnie nie sprawdza się Elżbieta Towarnicka śpiewająca w finale pieśni z poematu „Harfy Papuszy” do muzyki Jana Kantego Pawluśkiewicza. Pompatyczny sopran stawia poetkę Bronisławę Wajs na koturnach niejako wbrew samej postaci – skromnej, wycofanej, nieświadomej swego geniuszu.

Z kolei nagrodzony wcześniej w Karlowych Warach film Wasilewskiego jest pierwszą w polskim kinie tak otwartą próbą rozmowy o odkrywaniu tożsamości homoseksualnej. Utalentowany twórca filmu „W sypialni” tym razem sprawia wrażenie, jakby odrabiał bardzo ważne zadanie domowe albo starał się zilustrować gejowski manifest. Częste zestawianie tego filmu z „Nieznajomym nad jeziorem” Alaina Guiraudie, przywiezionym do Gdyni prosto z wrocławskiego festiwalu Nowe Horyzonty, okazuje się zwierciadłem bezlitosnym dla polskiego filmu. Czy obyczajowa emancypacja naszego kina musi oznaczać wejście w kolejny stereotyp? Czy zawsze odważne jest to, co przemawia do nas w słusznej sprawie?

POD PRĄD

Tegoroczna Gdynia miała tę przewagę nad poprzednimi edycjami festiwalu, że pokazała polskie kino ostro wyselekcjonowane (nawet sekcja „Panorama” nie była salonem odrzuconych, ale wyborem ciekawszych tytułów), za to w najróżniejszych jego odsłonach i mówiące najróżniejszymi językami. Również w sensie dosłownym: na ekranie słychać było bowiem nie tylko polski i romski, ale i hiszpański (w niezbyt lotnych „Nieulotnych” Jacka Borcucha) czy angielski (w bardzo kosmopolitycznym „Imagine” Andrzeja Jakimowskiego). Te wielkoświatowe aspiracje nie są tu bynajmniej najważniejsze. Liczy się raczej fakt, iż składający się zaledwie z czternastu tytułów konkurs główny postawił na propozycje bardzo wyraziste. Ciekawy werdykt międzynarodowego jury, w którym zasiadły takie tuzy jak Christopher Hampton, scenarzysta m.in. „Niebezpiecznych związków”, zmuszał do rewizji naszego podejścia wobec niektórych wytworów rodzimej kinematografii (niejednego zastanowiły prestiżowe nagrody dla „Bejbi blues” Katarzyny Rosłaniec czy laur za scenariusz dla oldskulowej komedii „Bilet na księżyc” Jacka Bromskiego). Decyzje jurorów szły też czasem pod prąd największych sukcesów frekwencyjnych polskiego kina w minionym sezonie. Dwa szeroko dyskutowane tytuły: „Drogówka” Wojciecha Smarzowskiego (ponad milion widzów) i „Układ zamknięty” Bugajskiego (ponad pół miliona) przeszły w Gdyni niemal niezauważone, choć jak żadne inne pozycje z konkursu krytycznie komentowały dzisiejszą sytuację społeczno-polityczną, a film o degrengoladzie polskiej policji zaprezentował dojrzałość realizacyjną rzadko osiąganą w naszym kinie.  

Poczucie, że wyszliśmy nie tylko z przysłowiowej szafy, ale i z filmowego grajdołka, przyniosły także specjalne pokazy filmów zagranicznych zrealizowanych w koprodukcji z Polską i ze znaczącym udziałem naszych twórców – jakkolwiek zbiorowa euforia towarzysząca niespodziewanej wizycie Romana Polańskiego trochę przerosła wartość jego najnowszej filmowej propozycji. „Wenus w futrze”, którą jeszcze w tym roku będziemy mogli zobaczyć w naszych kinach, jest w zasadzie kameralnym teatrem telewizji w pikantnej bulwarowej odsłonie, choć zapewne wielbiciele „Lokatora” i „Gorzkich godów” odnajdą tu wyborną rekapitulację starych (i nowych) obsesji reżysera, z motywem dominacji na czele. Dzień wcześniej w Gdyni izraelski reżyser Ari Folman pokazał przedpremierowo swój „Kongres” na motywach powieści Stanisława Lema, ze zdjęciami Michała Englerta i znacznym udziałem polskiej ekipy technicznej. Reżyser „Walca z Baszirem”, łącząc film aktorski z animacją, odszedł jednak dość daleko od literackiego pierwowzoru na rzecz moralizatorskiej i dość sentymentalnej przypowieści science fiction o postępującej dehumanizacji wszystkiego, w największym zaś stopniu – samego kina. 

***

Na pewno zabrakło w Gdyni kilku ważnych i bardzo wyczekiwanych rodzimych tytułów. „Wałęsa” Andrzeja Wajdy decyzją prezydenta Gdańska miał mieć swoją polską premierę już po festiwalu. Lech Majewski nie zdążył z postprodukcją swego najnowszego filmu „Psie pole”. O nieobecności „Ambassady” Juliusza Machulskiego zadecydowała strategia dystrybutora, a w przypadku filmu „W ukryciu” Jana Kidawy-Błońskiego – polityka festiwalowa (wiele światowych imprez filmowych stawia warunek absolutnej premierowości tytułu). Zapewne obecność wyżej wymienionych w konkursie pomieszałaby nieco szyki, a już na pewno w kwestii głównej roli męskiej: wszak Robert Więckiewicz w roli przywódcy Solidarności raczej nie miałby konkurencji. Ale i bez tych tytułów dawało się zauważyć, że polskie kino wpuściło wreszcie trochę świeżego powietrza i złapało wiatr w żagle. Oby tylko za bardzo nie odpłynęło.


Nagrody 38. Festiwalu Filmowego Gdynia (9-14 września 2013 r.)
Złote Lwy: „Ida” Pawła Pawlikowskiego
Srebrne Lwy: „Chce się żyć” Macieja Pieprzycy, „W imię...” Małgorzaty Szumowskiej
Nagroda specjalna jury: „Miłość” Sławomira Fabickiego, „Bejbi blues” Katarzyny Rosłaniec
Reżyseria: Małgorzata Szumowska – „W imię...”
Aktor: Andrzej Chyra – „W imię...”
Aktorka: Agata Kulesza – „Ida”
Aktor drugoplanowy: Zbigniew Waleryś – „Papusza”
Aktorka drugoplanowa: Marta Nieradkiewicz – „Płynące wieżowce”
Scenariusz: Jacek Bromski – „Bilet na Księżyc”
Młody talent reżyserski: Tomasz Wasilewski – „Płynące wieżowce”
Debiut aktorski: Magdalena Berus – „Bejbi blues”
Nagroda publiczności: „Chce się żyć”
Zdjęcia: Łukasz Żal i Ryszard Lenczewski – „Ida”
Muzyka: Jan Kanty Pawluśkiewicz – „Papusza”
Montaż:„Drogówka”
Scenografia: „Ida”
Nagroda dziennikarzy: „Ida”

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2013