Polska zawsze wygrywa z Niemcami

Angela Merkel przyjeżdża do Polski 7 lutego. Wciąż nie wiadomo, czy spotka się ze zwolennikami tego Jarosława Kaczyńskiego, który uważał ją za najbardziej przyjaznego polityka niemieckiego, czy tego samego Kaczyńskiego, który uważa ją za antypolską.

30.01.2017

Czyta się kilka minut

 / Fot. Tobias Schwarz / AFP / EAST NEWS
/ Fot. Tobias Schwarz / AFP / EAST NEWS

Moja historia stosunków polsko-niemieckich nieco różni się i od sielankowej wersji z okolicznościowych przemówień polityków czy dyplomatów – i od obecnego „Germany bashing” (nagonki na Niemcy, czyli tezy, że Niemcy są winne całemu złu) polskich mediów prorządowych. Zaczyna się w 1988 r. w Szczecinie, kiedy Niemiecka Republika Demokratyczna próbowała jednostronnie rozszerzyć swoje wody terytorialne, strzelając do polskich kutrów i jachtów, których załogi płynęły zgodnie z dotychczasowym porządkiem w zatoce pomorskiej. Z powodu cenzury te wiadomości nie dotarły wówczas do mediów.

Pokazywały jednak, z czym należałoby się liczyć, gdyby porządek pojałtański zakończył się bardziej gwałtownie.

Następne zdarzenie, które zapamiętałem, też jest związane ze Szczecinem. Z tymi samymi kolegami, którzy pomogli mi wtedy znaleźć świadków konfliktu z NRD, objeżdżałem granicę polsko-niemiecką już po 1989 r., aby ustalić, czy Wojsko Ochrony Pograniczna (jeszcze pod komendą generała Czesława Kiszczaka) przepuszcza uchodźców z NRD (jak twierdzą premier Tadeusz Mazowiecki i minister spraw zagranicznych Krzysztof Skubiszewski), czy jednak ich zatrzymuje i przekazuje w ręce enerdowskich strażników granicznych. Podczas tej podróży spotkałem Polaków, którzy Niemców przemycali poza strefę graniczną (gdzie WOP już nie może ich zatrzymać) i kupowali im bilety do Warszawy, ale też Polaków, którzy na widok błąkających się po krajobrazie Niemców dzwonili do WOP. To był – wówczas nie zdawałem sobie z tego sprawy – przedsmak tego, co mamy dzisiaj. Choć przewagę mieli Polacy przyjaźni uchodźcom.

Jeszcze mocniej utkwiły mi w pamięci sceny rodzajowe ze Śląska Opolskiego: emisariusze Związku Wypędzonych jeździli po Opolszczyźnie, odwiedzając nowo powstałe kółka mniejszości niemieckiej. Rozdawali pieniądze i książki. Nawoływali do przeprowadzenia nowego plebiscytu. Górny Śląsk nawet nie graniczył z Niemcami, ale dla wielu prostych ludzi w terenie sprawa była prosta: skoro NRD mógł się połączyć z Republiką Federalną Niemiec, to oni też mogli. W Niemczech nikt poważny nie kwestionował już granicy na Odrze i Nysie, ale na Śląsku traktat z 1990 r. o uznaniu granicy naprawdę coś zmienił. W wioskach, gdzie Niemcy mieli większość, biły dzwony. Wielu myślało, że to z radości. Miejscowi mówili, że to żałoba: „wielkiego zjednoczenia” już nie będzie. Ślązacy zrozumieli, że Bonn nie urządzi im przyszłości. Biorą sprawy w swoje ręce, jednają się z Polską i wybierają w szczytowym okresie siedmiu posłów do Sejmu oraz jednego senatora. Kiedy po upadku rządu Jana Krzysztofa Bieleckiego niemieccy posłowie byli języczkiem u wagi w polskim Sejmie, głosowali za zaufaniem dla rządu Jana Olszewskiego.

Czasy odporu

Potem było już z górki. Najpierw Polska zniosła wizy dla Niemców, potem Niemcy dla Polaków. Gigantyczne kolejki przed konsulatami przeniosły się na granice, ale to było jednak mniej upokarzające. W 1997 r. Polska wchodzi do NATO i niemieckie gazety piszą, że odtąd „nasi żołnierze będą musieli być gotowi, aby umrzeć za (polski) Gdańsk”.

Paradoksalnie, w tym okresie pogarsza się stosunek Polaków do Niemiec w sondażach, bo ważniejsze od realnych problemów stają się abstrakcyjne lęki, napędzane przez kampanie wyborcze. Prawie nieznana w Republice Federalnej posłanka, Erika Steinbach, staje się najbardziej znanym politykiem niemieckim w Polsce i dzięki temu trafia też na pierwsze strony gazet niemieckich. Sprytnie prowokuje opinię publiczną, która zapomina, że Steinbach reprezentuje lobby chociażby z przyczyn demograficznych już skazane na wymarcie. Centrum przeciwko Wypędzeniom to łabędzi śpiew środowiska, które kiedyś decydowało o wynikach wyborów i miało nawet własną partię w Bundestagu.

W Polsce partie ścigają się, kto silniej da Niemcom odpór, podczas gdy w Niemczech sprawy polskie są niemal nieobecne w polityce wewnętrznej. Stosunki są asymetryczne, bo Niemcy są duże, bogate i mogą wiele, a Polska jest mniejsza, biedniejsza i może mniej. Ale to przesłania fakt, że Polska wychodzi wygrana z każdego konfliktu. Kiedy amerykańscy Żydzi grożą skargami niemieckim korporacjom w Stanach z powodu ich roli w systemie pracy niewolniczej w Trzeciej Rzeszy, polski rząd przyłącza się do tych roszczeń i dzięki temu byli polscy robotnicy przymusowi dostają odszkodowania. Kiedy skrajna prawica w byłej NRD zalewa właścicieli domów poniemieckich na ziemiach odzyskanych listami, zastrzegając prawo do tych nieruchomości, Sejm zamienia im dzierżawę we własność hipoteczną. Niemieccy autorzy tych listów, którzy liczyli na większe wsparcie z budżetu, nic nie dostają. Kiedy Władysław Bartoszewski rzuci swój autorytet w niemieckiej chadecji na szalę, aby pozbawić Steinbach wpływu na Centrum przeciw Wypędzeniom, to traci trochę przyjaciół w Niemczech, ale rząd niemiecki krok po kroku pozbawia Steinbach wpływu na Centrum, które zmienia nazwę na Widoczny Znak i w końcu zostaje podporządkowane fundacji publicznej, w której wypędzeni znajdują się w mniejszości. Przez następne lata Widoczny Znak jest pogrążony w kłótniach wewnątrzniemieckich i staje się coraz mniej widoczny w sferze publicznej.

Te wszystkie (i wiele innych) wydarzeń łączy jedno: Polska zawsze wygrywa, kiedy znaczna część opinii publicznej w Niemczech popiera żądania polskiego rządu. Ten dziś tak często pogardzany „main- stream” uważał granicę polsko-niemiecką za ostateczną i naciskał na kanclerza Helmuta Kohla, aby ją uznał jeszcze przed zjednoczeniem Niemiec, popierał odszkodowania dla robotników przymusowych i przyjęcie Polski do Unii Europejskiej, krytykował Steinbach i jej Centrum. Dziś sporo polityków, analityków oraz mediów krytykuje politykę rządu niemieckiego wobec Gazpromu i NordStream II, a rozpoczęta już w czasach rządów PO-PSL walka z określeniem „polskie obozy” może liczyć na poparcie wielu środowisk opiniotwórczych w Niemczech.

Niemieckie Stowarzyszenie Historyków już dwa lata temu wydało odpowiednie zalecenie (ale teraz dystansuje się też od ustawy, która używanie tego określenia penalizuje). Problem wciąż polega na tym, że stosunków polsko-niemieckich na płaszczyźnie politycznej praktycznie nie ma. Nowy polski rząd powstał z kolan, ale w Niemczech nikt tego nie zauważył. Tam jest on tak mały, że go nie widać. Media go czasem krytykują, ale od roku nie było sondażu, w którym pytano by respondentów, co sądzą o zmianach w Polsce. Turcja, Węgry, Francja, Grecja były wielokrotnie tematem debat telewizyjnych – Polska ani razu.

Nowy paradoks

Prorządowe media w Polsce – włącznie z państwową telewizją i radiem – uprawiają „Germany bashing”, jakie w latach 90. było modne na francuskiej skrajnej lewicy (nawet argumenty i teorie spiskowe są podobne); rząd, który przejął odpowiedzialność za te media, milczy, udając Greka. Nie sposób się dowiedzieć z ust rządzących, czy dzielą pogląd tego Jarosława Kaczyńskiego, który uważał Merkel za najbardziej przyjaznego polityka niemieckiego, czy tego samego Jarosława Kaczyńskiego, który uważa ją za antypolską, bo nie zabrania niemieckim mediom krytyki polskiego rządu.

Niemiecki rząd w tych sprawach milczy i uznaje, że prawo do troski o stan demokracji w Polsce należy do Komisji Europejskiej. Merkel negocjuje z Orbánem, Erdoğanem, Putinem i wkrótce pewnie też z Trumpem; może rozmawiać także z premier Szydło i posłem Kaczyńskim, jeśli będzie miała wrażenie, że to przyczyni się do jakiegoś postępu. Postęp nie oznacza ratowania euro, Grecji albo rozwiązania kryzysu migracyjnego, lecz utrzymanie jednolitej, jak największej UE i zatrzymanie geopolitycznych interesów Stanów Zjednoczonych w Europie. To wyzwanie, wobec którego kwestia, czy polski Trybunał Konstytucyjny jest niezależny i czy media mają dostęp do kuluarów w Sejmie, jest kompletnie bez znaczenia.

Tym bardziej że ostatnie lata dowiodły, iż Merkel jest gotowa zapłacić niemal każdą cenę za to, by UE była cała i zdrowa. Najpierw kazała Niemcom płacić za ratowanie strefy euro, zatrzymała Grecję w tej strefie, ratowała Orbána przed zamieszkami w Budapeszcie i Bałkany przed destabilizacją podczas kryzysu migracyjnego, negocjowała kompromis w UE na temat sankcji wobec Rosji i pomocy dla Ukrainy. Gdyby była prezydentem Stanów Zjednoczonych, to pewnie ogłosiłaby to jako swoją doktrynę: robić wszystko, by Unia została nietknięta.

Koszty, które kazała Niemcom ponieść, to powstanie prawicowej konkurencji dla niemieckiej chadecji; sankcje dla Rosji, które wywołały lęki przed wojną w Niemczech; kryzys migracyjny, który wprowadził prawicowo-populistyczną Alternatywę dla Niemiec do parlamentów związkowych (a jesienią pewnie też do Bundestagu). To może ją kosztować urząd i umożliwić lewicy oraz Zielonym przejęcie władzy. W takiej koalicji „doktryna Merkel” już nie będzie obowiązywać. Dla stosunków polsko-niemieckich oznacza to niewiele – „Germany bashing” w Polsce się pewnie nasili, krytyka polskiego rządu w mediach niemieckich również, a rządy nadal będą udawać, że nic się nie zmieniło, bo tak będzie wygodniej.

 

Tak już było, kiedy pierwszy raz przyjechałem do Polski, w 1986 r. Różnica jest taka, że teraz mamy duże, zdecentralizowane, ale zinstytucjonalizowane sieci współpracy na poziomie samorządów, organizacji społecznych, partii politycznych, mediów i przedsiębiorców. One działają jak trampoliny – rządzący mogą na nich podskakiwać, ale potem miękko lądują. ©

Autor jest profesorem politologii Uniwersytetu SWPS w Warszawie. W latach 1988–2004 był korespondentem prasy niemieckiej w Polsce i w krajach Beneluksu.


CZYTAJ TAKŻE:

Wizycie kanclerz Angeli Merkel w Warszawie towarzyszy oczekiwanie przełomu. Polacy i Niemcy potrzebują raczej systematycznej i dojrzałej rozmowy o otaczającym ich świecie. Tekst Olafa Osicy >>>

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Profesor nauk społecznych na SWPS Uniwersytecie Humanistyczno–Społecznym w Warszawie. Bada, wykłada i pisze o demokratyzacji, najnowszej historii Europy, Międzynarodowym Prawie Karnym i kolonializmie. Pracował jako dziennikarz w Europie środkowo–wschodniej, w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2017