Co nas łączy, co nas dzieli

Wizycie kanclerz Angeli Merkel w Warszawie towarzyszy oczekiwanie przełomu. Polacy i Niemcy potrzebują raczej systematycznej i dojrzałej rozmowy o otaczającym ich świecie.

30.01.2017

Czyta się kilka minut

Szczyt NATO w Warszawie, 8 lipca 2016 r.  / Fot. Sean Gallup / GETTY IMAGES
Szczyt NATO w Warszawie, 8 lipca 2016 r. / Fot. Sean Gallup / GETTY IMAGES

Decyzja o wyjściu Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej i wybór Donalda Trumpa zmienia dla Niemiec i Polski wiele, jeśli nie wszystko. Berlin jest jednak o wiele bardziej zmartwiony, niż wydaje się być Warszawa. Cytując byłego szefa niemieckiej dyplomacji, a wkrótce prezydenta, Franka-Waltera Steinmeiera, wraz z objęciem urzędu przez Trumpa kończy się ostatecznie stary świat XX wieku. Przegrana Clinton jest zatem tym, czym morderstwo arcyksięcia Ferdynanda dla XIX wieku. W Warszawie nie padły tak jednoznacznie mocne słowa. Podobnie było z Brexitem, który wywołał prawdziwy niepokój nad Szprewą.

Owe różne reakcje nie oznaczają jednak, że po obu stronach Odry dominują odmienne narracje na temat zmian w polityce międzynarodowej. Zmierzch liberalnego ładu opartego na instytucjach zbudowanych przez Zachód jest faktem, którego się nie kwestionuje ani tu, ani tam. Paradoks obecnej sytuacji polega na czym innym. Dla rządu w Berlinie oba wydarzenia stawiają pod znakiem zapytania zdolność Niemiec do kształtowania polityki. Są wyzwaniem dla niemieckiej siły i pozycji. Dla Warszawy z kolei „rewolta Anglosasów” jawi się jako szansa na nowe otwarcie: wzrost pozycji i znaczenia Polski.

Kontakty polsko-niemieckie nabierają zatem nieznanego im do tej pory kontekstu. Po pierwsze, do tej pory była nim współpraca oraz spór o rolę i miejsce obu państw w UE i NATO. Dzisiaj jego treścią jest przyszłość obu państw w postnatowskich stosunkach transatlantyckich i pounijnej Europie. Przedrostek „post” nie oznacza, że obie instytucje przestają istnieć, ale że ich rola będzie się istotnie zmieniać. I choć może, to wcale nie musi być (i miejmy nadzieję, że nie będzie) to zła zmiana. Za wcześnie jednak, aby to przesądzać. Po drugie, nowy kontekst stosunków polsko-niemieckich nie rodzi się na gruzach starego, ale dodaje temu ostatniemu nowego wymiaru.

Kanon dwudziestolecia

Przez lata stosunki polsko-niemieckie koncentrowały się przede wszystkim wokół problematyki historii i tożsamości. Różnice w postrzeganiu przeszłości, odmienne podejście do zaszłości historycznych, nieprzystawalne często doświadczenia kulturowe i stanowiące o zbiorowej tożsamości narracje historyczne wypełniały treścią wzajemne relacje prowadząc do politycznych sporów. Zaraz po historii na liście problemów znajdowała się geopolityka i związana z nią względna bliskość lub dalekość Rosji. Do aneksji Krymu i rosyjskiej inwazji na wschodnią Ukrainę Niemcy nie widzieli dla siebie poważnych regionalnych zagrożeń ze wschodu w tradycyjnym, militarnym sensie i czuli się względnie bezpiecznie. Znajdowało to, i poniekąd nadal znajduje, odbicie w kierunku reformy niemieckiej armii oraz w strukturze wydatków na zbrojenia. Niemcy wydają około 1,4 proc. PKB i dość ospale przekształcają sił zbrojne pod kątem prowadzenia dużych operacji wojskowych poza swoimi granicami.

Polska zawsze postrzegała siebie jako państwo frontowe, zagrożone ze strony Rosji, które obok gwarancji sojuszniczych powinno rozbudowywać własny oraz regionalny potencjał obronny. Wojna na Ukrainie nadała temu procesowi dodatkowy impuls. Wszystko to budowało specyfikę stosunków między Polską i Niemcami na tle europejskim, nadając im szczególnie emocjonalny charakter.

W mniejszym stopniu natomiast stosunki polsko-niemieckie odnosiły się do konkretnych kwestii z zakresu modelu rozwoju gospodarczego Europy, integracji europejskiej czy bezpieczeństwa kontynentu rozumianego szerzej niż kwestie wojny i pokoju. Nie zmieniło się to nawet w obliczu kryzysu finansowego, kiedy to Berlin podjął w 2011 r. strategiczną decyzję na rzecz obrony i reformy strefy euro ze wszystkimi konsekwencjami prawno-instytucjonalnymi dla UE. Natomiast Polska wyhamowała dążenia do przyjęcia wspólnej waluty i ze sporym prawdopodobieństwem nie wejdzie do strefy euro przez najbliższą dekadę.

Także w polityce energetycznej drogi rozwoju Polski i Niemiec rozchodzą się już od wielu lat. Niemcy budują swój energetyczny miks na podstawie założeń transformacji energetycznej (rezygnacja z atomu i docelowe oparcie energetyki na źródłach odnawialnych) oraz wprowadzanych na poziomie europejskim rozwiązań klimatyczno-energetycznych. Powoduje to wzrost znaczenia energii ze źródeł odnawialnych oraz przejściowe większe zużycie surowców ze źródeł zewnętrznych (w tym z Rosji). Polska, ze względu na strukturę sektora energetyki, broni własnego stanu posiadania, opierając się na węglu, mimo iż jego czas nieuchronnie dobiega końca.

Spór dwóch „DNA” państwa

Powodem niekompatybilności polskiej i niemieckiej narracji są także fundamentalne różnice w „DNA” obu państw i społeczeństw, które nader często przenoszą się także na poziom polityki, gdy Polska i Niemcy ścierają się w obszarze strategii rozwoju.

Sprawczość polityczna Niemiec, zdolność do wyznaczania, a następnie realizacji celów, oparta jest na podbudowanej wiedzą i doświadczeniem kontynuacji. Sprawy uzgodnione (jak reforma energetyki) lub decyzje podjęte na najwyższych szczeblach (jak otwarcie się na uchodźców) są konsekwentnie realizowane przez aparat państwa. Nawet jeśli istnieje tysiąc powodów, aby uznać decyzję za błędną. To jest kwestia przywództwa, którego polityce niemieckiej nigdy na dobrą sprawę nie brakowało.
W Polsce decyzja polityczna często ma charakter jedynie sugestii, która jest kontestowana na różnych szczeblach, a następnie porzucana. Sprawczość i przewaga Polski nad Niemcami wynika natomiast z intuicyjnej zdolności do wyczuwania zmiany i nagłej mobilizacji zasobów państwa. Proces wchodzenia Polski do struktur zachodnich był u swego zarania jedną wielką prowizorką, w której argument emocjonalny górował nad zdolnością do artykulacji twardych argumentów. Także polskie wdarcie się na światowe salony w czasie kryzysu irackiego czy pierwszego Majdanu na Ukrainie było działaniem spontanicznym, które stoi w sprzeczności z doświadczeniem zachodniej, w tym niemieckiej, Realpolitik. Mimo to przyniosło polityczne korzyści. Efektem tej „strategii braku strategii” zawsze był i jest nad Wisłą – a może już zawsze będzie – rozdźwięk między politycznymi ambicjami a brakiem zdolności do ich realizacji. Jest to szczególnie dotkliwe, gdy okazuje się, że polska polityka ma rację – tak jak miało to miejsce w ocenie Rosji. Polska chce więc być równa największym, ale jej zasoby i kultura polityczna skazują ją na peryferyjność. Dlatego marzenie o byciu silnym przybiera często formę żądania, aby inni stali się słabsi.

Takie podejście natrafia po stronie niemieckiej na barierę słabej zdolności do akceptacji innych niż własny punktów widzenia, co wynika z przekonania, że polityka niemiecka wypracowała wzorce niemalże uniwersalne. Większość niemieckiej elity politycznej jest przekonana, że powszechne stosowanie tych wzorców rozwiązałoby wszystkie bez mała problemy współczesnego świata. Natomiast kwestionowanie tych wzorców jest w najlepszym razie przejawem ich niezrozumienia, a w najgorszym – świadectwem zacofania.

Polska i Niemcy inaczej też zarządzają strategicznymi zasobami państwa w gospodarce. W Polsce dokonuje się to przez bezpośrednią, właścicielską kontrolę. W Niemczech państwo głównie, choć nie wyłącznie, wymusza pożądane przez siebie działania za pomocą zmian regulacyjnych, których celem jest obligowanie firm do dbania o interes gospodarki. Oba systemy mają swoje wady i zalety. Przy dobrym zarządzaniu Polska jest w stanie sprawnie realizować cele rozwojowe, ale wymaga to trudnego do osiągnięcia konsensusu godzącego interes polityczny z interesem biznesowym firmy. W Niemczech z kolei państwo nie będzie chronić żadnego biznesu, jeśli uzna, że staje się on obciążeniem dla rozwoju. Wspomniana transformacja energetyczna jest tego bodaj najlepszym przykładem, a jej ofiarą stały się dwa wielkie koncerny energetyczne.

Z tych powodów, jak pokazuje spór o budowę gazociągu Nord Stream II, dialog Warszawy i Berlina jest niezwykle trudny nie tylko ze względu na sprzeczne interesy gospodarcze, ale i inne płaszczyzny jego analizy. Polska myśli kategoriami interwencji politycznej, która kładzie kres projektom niepożądanym politycznie. Dla Niemiec jest to działanie nazbyt radykalne. Nie dlatego, że projekt nie ma wymiaru politycznego, ale dlatego, że firmy energetyczne same podejmują ryzyko, a rząd nie jest od badania zasadności biznesowej przedsięwzięć, tylko od sprzyjania ich rozwojowi. W takim kontekście jedynym miejscem spotkania obu stron staje się płaszczyzna prawna. I jest to często najcięższy oręż polityczny, który z racji swojej specyfiki nie jest jednak przedmiotem szerszego zainteresowania.

Nowe otwarcie… i nowe wybory

To widoczne gołym okiem długotrwałe różnice strukturalne w rozwoju społecznym, gospodarczym oraz politycznym Polski i Niemiec, a nie problemy tożsamościowe, historyczne czy okazjonalne spory definiują kontekst stosunków dwustronnych. Odmienne poziomy i kierunki rozwoju oraz odmienne perspektywy geopolityczne sprawiają, że obecnie Polska i Niemcy znalazły się na różnych, by nie powiedzieć: przeciwstawnych, wektorach polityki w kilku zasadniczych kwestiach: kierunku integracji gospodarczej UE, w tym kwestii euro, polityki energetycznej, polityki bezpieczeństwa oraz stosunków z Rosją i polityki UE na Wschodzie.

Te różnice mają charakter trwały i systemowy i stanowią obiektywne uwarunkowanie dla polityki. Dlatego nie powinny być traktowane jako skutek złej woli, nieszczęście czy też zaprzepaszczenie dotychczasowych osiągnięć. Powinny stać się raczej stałym, uznanym elementem polsko-niemieckiej agendy i prowadzić do wypracowania takich działań, których celem nie będzie zaprzeczanie oczywistym rozbieżnościom, ale wykorzystywanie ich do osiągania obopólnych celów. Odmienne poziomy rozwoju i geopolityczne wybory oraz wynikające stąd różne potrzeby mogą się wzajemnie uzupełniać, jeśli obie strony potrafiłyby precyzyjnie zdefiniować jakiekolwiek punkty styczne. Dzisiaj relacje polsko-niemieckie przypominają porozrzucane bez ładu klocki – chodzi o to, aby z nich ułożyć stabilną budowlę.

Wbrew zatem rozpowszechnionemu przekonaniu po jednej i drugiej stronie polskiej barykady politycznej, a także nad Szprewą dotychczasowy kanon sporów Berlina i Warszawy jest niezależny od barw rządzących. Przekonanie, że jest inaczej, dotyczy przede wszystkim sfery komunikacyjnej.

Przez osiem lat rządów PO i PSL-u lokatorzy Alei Ujazdowskich przyzwyczaili Berlin do modelu „bezproblemowego partnerstwa bez określania celów”. Problemy nie były nagłaśniane, lecz wyrażane wprost na poziomie obu liderów. W sprawach budżetu UE czy sankcji wobec Rosji polityka ta przyniosła wymierne efekty. W innych kwestiach skończyło się na wypracowaniu protokołu rozbieżności i każda ze stron próbowała przeforsować swoje zdanie na forach wielostronnych. W energetyce i kryzysie uchodźczym Berlin grał więc kartą brukselską, w sprawach bezpieczeństwa Warszawa używała dźwigni natowskiej.
Rząd Prawa i Sprawiedliwości zapowiedział zmianę tego modelu, ale nie wyjaśnił, na czym, poza nową retoryką, miałaby ona polegać. Niefortunne wypowiedzi i publicznie manifestowane Schadenfreude z problemów migracyjnych Merkel przy braku pozytywnych komunikatów stworzyły wrażenie, jakby Warszawa kwestionowała sam sens współpracy z Berlinem.
Było ono tym bardziej dojmujące, że wraz z wyborami doszło do tradycyjnego w realiach polskich resetu pamięci instytucjonalnej państwa, który spowodował potrzebę uczenia się niemalże wszystkiego od podstaw. Po drugiej stronie od kilkunastu lat polityką zarządza mniej więcej ta sama grupa kilkudziesięciu urzędników, doradców i dyplomatów, którym przyszło pracować, a także rywalizować w ramach różnych konstelacji rządowych.

Dzisiaj Polska i Niemcy stoją więc po raz kolejny przed potrzebą wyboru. Pierwszym i zarazem naturalnym odruchem jest stworzenie iluzji nowego otwarcia, którą byłaby poprawa komunikacji, zmiana narracji i potwierdzenie protokołu rozbieżności w sprawie Nord Streamu, uchodźców i polityki klimatycznej Unii. Tym samym Warszawa i Berlin pozostałyby złączone tym, czego znaczenie przemija, i współpracą gospodarczą.

Alternatywą jest rozpoczęcie poważnej rozmowy na poważne tematy i zdefiniowanie obszarów wspólnych interesów. Dotyczy to w pierwszej kolejności polityki wobec Trumpa, którego zapowiedzi budowy muru na granicy z Meksykiem i decyzje w sprawie zakazu wjazdu osobom siedmiu narodowości z Bliskiego Wschodu i Afryki zwiastują prezydenturę obfitującą w nagłe i spontaniczne zwroty akcji.

Strategiczna cierpliwość 

Christoph Heusgen, główny doradca do spraw międzynarodowych kanclerz Merkel, zapowiedział konieczność „strategicznej cierpliwości” wobec USA. Termin ten był do tej pory zarezerwowany dla stosunków z Rosją. W jego opinii obserwowana od lat zmiana roli USA w polityce światowej będzie kontynuowana – Waszyngton nie założy ponownie munduru globalnego policjanta. Nie tylko dlatego, że nie ma na to ochoty, ale też dlatego, że nie musi. Rewolucja energetyczna uniezależniła gospodarkę amerykańską od surowców z Bliskiego Wschodu. NATO nadal jest ważne i, zdaniem Heusgena, niezagrożone, ale niezbędny będzie większy wkład Berlina w zdolności sojuszu i gotowość do angażowania się na świecie, także we współpracy z UE.

Powyższe refleksje wygłoszone na spotkaniu frakcji parlamentarnej CDU/CSU w Bundestagu tworzą przestrzeń dla rozmowy z Warszawą. Dobrze byłoby, aby także po stronie polskiej odbyła się pogłębiona analiza, ponieważ za pozorną kontynuacją może kryć się kilka niespodzianek. Przede wszystkim chodzi o postulat większego zaangażowania NATO w walkę z islamskim terroryzmem, czyli powrót do gotowości wysłania wojska poza obszar sojuszu. Walka z terroryzmem otwiera także Rosji szansę na nowy reset. Budowanie pozycji Polski jedynie na wydatkach zbrojeniowych – 2 proc. PKB – może zatem nie wystarczyć do znalezienia się w gronie bliskich sojuszników. A współpraca ze służbami wywiadowczymi USA jest dla Polski taką samą kwestią życia i śmierci jak dla Niemiec.

Wyzwanie Trumpa dla Polski i Niemiec nie dotyczy jednak tylko kwestii przyszłości NATO, gdzie względnie łatwo będzie Warszawie odegrać własną rolę. Równie ważnym tematem jest przyszłość handlu międzynarodowego, który jest na celowniku nowej administracji. Tutaj interesy Polski i Niemiec są wspólne i zarazem sprzeczne z interesem Waszyngtonu. Mówiąc wprost, Trump ma problem nie tylko z systemem wolnego handlu w kontekście Meksyku czy Chin, ale i z Niemcami. Nie podoba mu się też Światowa Organizacja Handlu i jej reguły.

Przyszłość porozumień o wolnym handlu powinna być dzisiaj równie ważnym tematem rozmowy Warszawy i Berlina co kwestie bezpieczeństwa. Powszechne kontestowanie handlu międzynarodowego jako praprzyczyny globalizacji i niezrównoważonego rozwoju jest procesem nieodwracalnym. Nie ma dzisiaj szans nie tylko na dokończenie porozumienia o transatlantyckim partnerstwie handlowo-inwestycyjnym między USA a UE, ale i na ratyfikowanie porozumienia CETA Kanady z UE. Modyfikacje reguł obowiązujących umów muszą się jednak dokonywać w sposób uzgodniony i niezakłócający wymiany towarów oraz usług w skali świata. Inaczej wejdziemy w spiralę protekcjonizmu, która przełoży się na spadek światowego PKB. Do przedłużającej się recesji w Rosji i problemów strefy euro dojdzie kryzys w Meksyku, spowolnienie w Chinach, co mocno uderzy w Niemcy i ich głównych kooperantów, do których należy Polska. Dotknie to każdej bez wyjątku branży przemysłu w Europie. Po raz pierwszy zatem skutki polityki administracji amerykańskiej mogą odczuć także polskie przedsiębiorstwa, które dopiero zaczynają na poważnie doceniać atuty ekspansji zagranicznej i wchodzenia w międzynarodowe łańcuchy produkcyjne. Tymczasem około jednej czwartej polskiego eksportu trafia do Niemiec, a naszym trzecim partnerem są Czechy, których gospodarka, podobnie jak nasza, pozostaje powiązana z gospodarką niemiecką.

Drugim partnerem handlowym Polski jest z kolei opuszczająca na dobre Unię Europejską Wielka Brytania. Z tego między innymi powodu warunki Brexitu i jego konsekwencje dla kształtu Unii są trzecim wyzwaniem, które powinno znaleźć się w centrum debaty polsko-niemieckiej. Dla brytyjskiej premier May – tak jak dla prezydenta Trumpa – polityka handlowa staje się głównym orężem politycznym. Bez rozbicia wspólnego rynku i jedności UE nie da się zawierać umów z poszczególnymi krajami. Nie da się też realnie osłabić pozycji Niemiec w Europie.

Reforma Unii Europejskiej – roli instytucji wspólnotowych wobec państwa narodowego, budżetu, wspólnych granic i polityki bezpieczeństwa – na której zależy Warszawie, powinna zatem poczekać, aż opadnie pobrexitowy kurz, a w administracji Trumpa chłodna analiza strat i korzyści weźmie górę nad impulsywnością lokatora Białego Domu. W przeciwnym razie motywowani dobrymi chęciami uruchomimy proces, z którego korzyści wyciągną wszyscy oprócz nas. Podobnie myśli część elity niemieckiej, dla której silna Unia musi mieć oparcie także w geografii, a nie tylko w głębokości powiązań między sześcioma państwami założycielskimi. Dyskusję warto jednak rozpocząć już dzisiaj, wychodząc poza partyjne ograniczenia po obu stronach granicy i w ramach szerszej dyskusji o świecie. Trzeba być gotowym do działania, zanim presja wydarzeń zacznie podejmować decyzje za nas. ©


CZYTAJ TAKŻE:

Klaus Bachmann: Angela Merkel przyjedzie do Polski 7 lutego. Wciąż nie wiadomo, czy spotka się ze zwolennikami tego Jarosława Kaczyńskiego, który uważał ją za najbardziej przyjaznego polityka niemieckiego, czy tego samego Kaczyńskiego, który uważa ją za antypolską.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2017