Polska prezydencka

Albo wybieramy partię i niech premier rządzi, albo wybieramy prezydenta i niech to on rządzi w Polsce" - mówił Donald Tusk w radiowej "Jedynce" w miniony poniedziałek. W ten sposób skończyłyby się, zdaniem Tuska, kłótnie i bezsensowne "blokowanie działań". Bo dziś mamy taki ustrój, w którym "i opozycja, i prezydent mają dużo możliwości blokowania".

28.02.2008

Czyta się kilka minut

Skoro premier zaprasza do dyskusji nad tym, jak zmienić konstrukcję władzy, warto zaproszenie podjąć. Zwłaszcza że także politycy PiS podpisaliby się chyba pod diagnozą, iż Polska jest krajem, którym rządzić bardzo trudno, a jedną z przyczyn tego stanu rzeczy jest fatalne umocowanie dwóch kluczowych urzędów: premiera i prezydenta.

Czy można znaleźć rozwiązanie ustrojowe, które likwidowałoby fatalną dwuwładzę tych dwóch urzędów i mogło liczyć na poparcie zarówno PO, jak i PiS? Chyba tak - jest nim model amerykański.

Opis choroby

Po ponad 10 latach funkcjonowania konstytucji z 1997 r. nie trzeba już chyba nikogo przekonywać, że nie sprawdza się zapisany w niej model swoistej dwuwładzy, w którym władzę wykonawczą sprawuje wprawdzie szef rządu, ale prezydent ma dość kompetencji, aby premierowi rządzenie nie tylko utrudniać, ale wręcz uniemożliwiać, zwłaszcza gdy chce on przeprowadzać zasadnicze reformy.

W ciągu tych 10 lat między "dużym Pałacem" (Kancelarią Prezydenta) a "małym Pałacem" (Kancelarią Premiera) iskrzyło nieustannie - niezależnie od tego, czy ich rezydenci wywodzili się z tego samego obozu politycznego. Wyjątkiem jest okres, kiedy oba urzędy sprawowali bracia bliźniacy. Za to w tym czasie pojawiały się głosy, że skupienie zbytniej władzy w rękach jednej opcji jest niebezpieczne dla demokracji. Wybory w październiku 2007 r. nie potwierdziły takich obaw: PiS je przegrał i został odsunięty od sprawowania rządów. To znaczy, prawie odsunięty. Skutkiem dwuwładzy nie jest bowiem tylko to, że trudno zdobyć ją całą. Bardzo trudne, a w każdym razie bardzo czasochłonne, jest również całkowite utracenie władzy.

Gdyby jeszcze ta polska dwuwładza miała jakiś sens, jakąś rolę do odegrania... Tymczasem nie spełnia żadnej funkcji i nie prowadzi do niczego, poza skupieniem uwagi na konfliktach premiera z prezydentem. Inaczej być nie może - charaktery Donalda Tuska i Lecha Kaczyńskiego nie mają tu nic do rzeczy. Problem jest systemowy i tylko w taki sposób może zostać rozwiązany.

Model prezydencki

Dziś są tylko dwie drogi zmiany ustrojowej. Można postawić na model kanclerski i pozbawić prezydenta przysługujących mu dziś uprawnień, aby stał się jedynie symboliczną głową państwa, wybieraną przez parlament - jak prezydenci Niemiec czy Włoch. Albo wybrać model prezydencki i dać głowie państwa władzę realną, by prezydent stał się faktycznym zwierzchnikiem rządu (wybieranym w głosowaniu osobnym, ale przeprowadzanym równolegle z wyborami parlamentarnymi).

W takim modelu premier byłby podwładnym prezydenta, dzielącym politycznie jego los. Miałby pozycję amerykańskiego wiceprezydenta, któremu nigdy nie przychodzi do głowy konkurować ze swoim szefem o prestiż i wpływy. Jak szef sztabu, który podlega dowódcy, uzupełniając jego działania.

Dodatkową korzyścią byłoby rozpisanie przywództwa państwowego na dwie naturalnie uzupełniające się role. Prezydent byłby "przywódcą wspólnotowym", troszczącym się o poparcie społeczne, pokazującym, że jest blisko ludzi; kimś, kto woła: "Razem!". Natomiast premier mógłby być "przywódcą zadaniowym", czerpiącym satysfakcję nie ze swojej popularności, lecz z realizacji zadania; tym, który mówi: "Tędy!". Osoby o tak rozpisanych rolach mogą się uzupełniać, ale pod warunkiem, że nie będą ze sobą konkurować. Wybór obu w duecie, jednym głosem, jest tu warunkiem koniecznym.

Co lubią Polacy

Innej drogi chyba nie ma, skoro w polskich warunkach model kanclerski jest z góry skazany na niepowodzenie. Nie tylko dlatego, że trudno byłoby osiągnąć zgodę na jego wprowadzenie między partiami, zwłaszcza PO i PiS. To ich kandydaci mają w przewidywalnej przyszłości największe szanse, by któryś z nich objął urząd prezydenta. Z tego faktu wynika "oczywista oczywistość", że w najbliższych latach nie ma również szans, by prezydent - związany siłą rzeczy z PiS lub z PO - był "ponadpartyjnym arbitrem", kiedy premierem jest człowiek z obozu przeciwnego.

Poza tym z wszelkich sondaży wynika, że Polacy polubili bezpośrednie wybory prezydenckie. Pomysł ich likwidacji zostałby odebrany jako rozgrywka wewnątrz klasy politycznej, która chce pozbawić obywateli jednego z ich kluczowych uprawnień; zaraz też pojawiłby się ktoś, kto takie nastroje chciałby politycznie skonsumować.

A skoro nie można zlikwidować tego, co podoba się widowni i aktorom, pozostaje wyposażyć głowę państwa w realną władzę. Albo, mówiąc inaczej: nałożyć na nią realną odpowiedzialność.

Polacy lubią zresztą nie tylko wybierać głowę państwa, ale w ogóle wybierać konkretne osoby. Widać to było podczas wyborów parlamentarnych w 2007 r., które odbywały się wedle logiki wyborów prezydenckich: o ich wyniku rozstrzygnęły debaty telewizyjne, a twarze Donalda Tuska i Jarosława Kaczyńskiego spoglądały z billboardów w całym kraju. Działo się tak mimo faktu, że najwyżej kilka procent z tych, do których przemawiały i debaty, i billboardy, mogło oddać głos na którąś z tych dwóch postaci.

Przyjmując model prezydencki, dostosowalibyśmy więc system do i tak istniejącej już rzeczywistości.

Jest szansa, że PO i PiS - partie, od których zależy dziś zmiana konstytucji - poprą taki model ustrojowy: obie mogą mieć nadzieję, że wygrają w nowych wyborach parlamentarno-

-prezydenckich. Albo jeśli wygrają np. tylko w prezydenckich, to i tak zyskają realną władzę. Wbrew pozorom sytuacja, w której jakaś formacja ma swego prezydenta, ale nie ma większości w parlamencie, nie musi być problemem. To kwestia technicznych tylko ustaleń, będących konsekwencją raz obranego modelu. Przykładem, że to działa, są USA i Izrael. Oczywiście, nie idealnie - ale lepiej niż polski system dwuwładzy.

Wyobraźmy sobie rok 2011, gdy rządzona przez premiera z PO i prezydenta z PiS (albo na odwrót) Polska przejmuje przewodnictwo w Unii Europejskiej. Polska..., czyli kto? Prezydent? Premier? Kompetencje i aspiracje obu tych postaci tworzą węzeł gordyjski. Trzeba go przeciąć raz na zawsze - niech oba urzędy ciągną w jedną stronę. A wyborcy będą wtedy mogli ocenić, czy to jest ich wymarzony kierunek.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, publicysta, komentator polityczny, bloger („Zygzaki władzy”). Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Pracuje na Wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Specjalizuje się w zakresie socjologii polityki,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 09/2008