Polska na emeryturze

Choć żyjemy coraz dłużej i coraz dłużej jesteśmy sprawni, to pracujemy coraz krócej. Polak najczęściej staje się emerytem mając 57 lat, a Polka - wkrótce po 55. urodzinach.

10.06.2008

Czyta się kilka minut

Dlaczego przestajemy pracować tak wcześnie? Na pewno nie z lenistwa ani też dlatego, że lubimy żyć na cudzy koszt. Wynika to raczej z osobistego rachunku strat i zysków, na który składają się przepisy, a także wiele czynników ekonomicznych i społeczno-psychologicznych.

Formalnie prawo do emerytury nabywamy w tym samym wieku, co w większości krajów europejskich (65 lat mężczyźni, 60 - kobiety), ale istnieje ogromna liczba zawodów, w których zyskuje się je szybciej. Zresztą nawet ci, którym zawód nie zapewnia takiej możliwości, mogą - wprawdzie tylko do końca 2008 r. - zakończyć pracę na pięć lat przed ustawowym terminem: wystarczy, że przepracowali odpowiednio długi okres (do niedawna przywilej ten dotyczył jedynie kobiet, ale w tym roku Trybunał Konstytucyjny uznał, że powinien obejmować również mężczyzn).

Przyczyny tych rozwiązań częściowo tkwią w tradycji i w obowiązującym jeszcze nie tak dawno przekonaniu, że w życiu ma się tylko jeden zawód, a jak nie da się go już wykonywać, przechodzi się w "stan spoczynku". W latach 70. i 80. perspektywa wcześniejszego zakończenia pracy stanowiła zachętę do podejmowania zajęć niskopłatnych albo niebezpiecznych. Inny powód, istotny zwłaszcza na początku lat 90., a także w pierwszych latach obecnej dekady, to dążenie do humanitarnego pozbywania się przez firmy ludzi im zbędnych. Stąd właśnie "wysyp" najpierw młodych rencistów, a potem stosunkowo młodych emerytów.

Już od dawna było wiadomo, że ze względu na starzenie się społeczeństwa przepisy te stały się anachroniczne. Likwidacja wcześniejszych emerytur oraz ograniczenie listy zawodów uprawniających do wcześniejszego kończenia pracy miały być zresztą - wraz z wprowadzeniem tzw. emerytur pomostowych - elementem wprowadzonej w końcu lat 90. reformy emerytalnej. Kolejne rządy ten gorący kartofel odrzucały jednak od siebie, a gdy gabinet Marka Belki skierował do Sejmu ustawę ograniczającą emerytalne przywileje górników, skończyło się ulicznymi awanturami i prezydenckim wetem. Również i teraz rządowe propozycje radykalnego zmniejszenia liczby uprzywilejowanych zawodów i stanowisk budzą społeczny sprzeciw.

Rachunek zysków i strat

To, że tak chętnie korzystamy z możliwości wczesnego pożegnania się z pracą, wynika bowiem w dużej mierze z osobistych kalkulacji ekonomicznych. Emerytura jest wprawdzie zawsze mniejsza od pensji, ale jest pewna. W starym systemie (pierwsze świadczenia z nowego pojawią się w 2009 r.) jej kwota zależy głównie od ostatnich zarobków. Sposób wyliczania świadczeń sprawia ponadto, że w przypadku osób nisko wynagradzanych różnica między emeryturą a pensją nie jest duża. Wcześniejsze zakończenie pracy często bywa więc po prostu opłacalne, zwłaszcza jeśli potem się dorabia, oficjalnie albo w szarej strefie. Ta motywacja rzadziej dotyczy pracowników o wysokich kwalifikacjach - dla nich relacja między zarobkami i emeryturą jest znacznie mniej korzystna. Ale też oni (prócz nauczycieli) rzadziej wcześniej kończą pracę.

Powody wycofania się z aktywności zawodowej nie są oczywiście wyłącznie ekonomiczne. Wiele kobiet świadomie decyduje się na niską emeryturę, żeby zająć się domem, pomóc przy wnukach czy zaopiekować się niedołężnymi rodzicami. Niektórzy uciekają z pracy, bo była uciążliwa albo ich zupełnie nie interesowała.

Inni traktują emeryturę jako zabezpieczenie przed bezrobociem. Ludziom po pięćdziesiątce trudno znaleźć nowe zajęcie (chyba że mają naprawdę unikatowe kwalifikacje i/lub pochodzą z dużej miejscowości), zamiast więc czekać w nerwach na wymówienie podczas kolejnej fali restrukturyzacji firmy, wolą sami wcześniej odejść. Pracodawcy uważają to za humanitarną metodę restrukturyzacji. Gdy w czasie spowolnienia gospodarczego na początku obecnej dekady jakaś firma stała przed koniecznością zmniejszenia zatrudnienia, pracownice bliskie 55. urodzin dostawały propozycję nie do odrzucenia: wcześniejsza emerytura - czasem ze szczodrą odprawą - albo zwolnienie. I zwykle jej nie odrzucały, nawet jeśli poprzednio takiego rozwiązania nie planowały.

Wcześniejsza emerytura bywa też ucieczką przed innymi problemami w pracy. Zdarza się, że pracownicy po pięćdziesiątce traktowani są jak zawalidrogi i kierowani do pośledniejszych zajęć. Często zresztą nie znają języków obcych i nowoczesnych technik marketingowych, a przy komputerze czują się nieswojo. Pracodawcy ich nie szkolą, bo po co inwestować w kogoś tuż przed emeryturą? Wiedzą też dobrze, że starszy pracownik kosztuje zwykle więcej niż ktoś tuż po studiach - i że w mniejszym stopniu nastawiony jest na robienie kariery.

To dużo kosztuje

Niezależnie jednak od motywów, jakie sprawiają, że tak skwapliwie korzystamy z łaskawych przepisów emerytalnych, dłużej tej sytuacji utrzymywać się nie da. Przede wszystkim dlatego, że polskie społeczeństwo szybko się starzeje (w wiek emerytalny wchodzą roczniki powojennego wyżu demograficznego), a jednocześnie rodzi się nas relatywnie mniej. W efekcie kurczy się liczba pracujących, którzy utrzymują coraz większą rzeszę emerytów. Troska o starszych to społeczna powinność: nie ma jednak powodów, by rozciągać ją także na ludzi stosunkowo młodych i zdolnych do pracy.

Tym bardziej że wcześniejsze emerytury dużo kosztują. Ekonomiści szacują, że rocznie to ok. 20 mld zł, a gdyby uwzględnić tzw. służby mundurowe - ponad 40 mld (tyle kosztuje utrzymanie całej służby zdrowia). Jeśli coraz mniej osób płaci składki do systemu emerytalnego, a coraz więcej bierze z niego świadczenia, to niedobór musi rosnąć - i trzeba go uzupełniać z budżetu. Czyli z podatków.

Od lat mówi się o konieczności reformy finansów publicznych. Nie da się jej jednak zrobić bez ograniczenia w przyszłości wcześniejszych emerytur. Wymaga to trudnych politycznie (ze względu na możliwość prezydenckiego weta) zmian w prawie, przede wszystkim zaś - akceptacji społecznej, o którą jeszcze trudniej. Zapewne łatwiej byłoby ją uzyskać, gdyby wzięto pod uwagę powody, dla których ludzie decydują się na wcześniejsze emerytury. Państwo mogłoby np. wystąpić z ofertą finansowania dokształcania pracowników, którzy w starszym wieku decydują się zmienić zawód. Bo można powtarzać, że baletnica nie musi do 65. roku życia tańczyć, a górnik - fedrować na przodku. Problem zaczyna się przy pytaniu, jak - jeszcze tańcząc i fedrując - mają znaleźć czas i pieniądze na nauczenie się czegoś nowego?

Własny interes

Nie wystarczy zatem samo ustawowe ograniczenie liczby zawodów i stanowisk, upoważniających do wcześniejszego przejścia na emeryturę. Powinny mu towarzyszyć posunięcia ułatwiające ludziom zarówno zmianę zawodu, jak rozwiązywanie codziennych problemów, choćby rozwój sieci opieki nad dziećmi, której istnienie zmniejszyłoby zapotrzebowanie na pomoc ze strony babć i dziadków na wcześniejszej emeryturze. Poza tym trzeba sobie zdawać sprawę, że jeśli jakiejś profesji od kilkudziesięciu lat przysługuje pewien przywilej, to rezygnację z niego trzeba jakoś zrekompensować. Probierzem będą pod tym względem negocjacje ze związkami zawodowymi nauczycieli: jeśli za podwyżki płac zgodzą się oni na rezygnację z wcześniejszych emerytur, może to wpłynąć na stanowisko związkowców z innych branż.

Poczynania rządu na rzecz ograniczenia zakresu wcześniejszych emerytur energicznie wspierają ekonomiści. Jednak ich argumenty sprowadzają się głównie do wyliczeń, ile przeciętny pracownik do tych emerytur dopłaca i jak to wpływa na finanse państwa. To prawda, ale w niewielkim stopniu docierająca do Polaków, bo większość z nich o budżecie i finansach publicznych nie ma pojęcia. Lepszym sposobem zachęcenia ludzi do rezygnacji z emerytalnych przywilejów i do dłuższej pracy byłoby odwołanie się do ich własnych interesów: uświadamianie im, że w nowym systemie emerytalnym każdy będzie na starość dysponował tylko taką kwotą, jaką sam w nim zgromadzi. I że im później przejdzie na emeryturę, tym większą będzie miał szansę na pozbawione trosk materialnych spędzenie reszty życia.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2008