Polityka w krótkich spodenkach

02.07.2018

Czyta się kilka minut

FOT. GRAŻYNA MAKARA /
FOT. GRAŻYNA MAKARA /

Wiem, że mamy w tej chwili ważniejsze problemy (patrz: dekonstrukcja Sądu Najwyższego), ale na mnie nieodmienne wrażenie robi jednak determinacja, z jaką wicepremier Jarosław Gowin lansuje ideę upoważnienia rodziców do głosowania w imieniu niepełnoletniego potomstwa. W wywiadzie udzielonym Justynie Dobrosz-Oracz z „Gazety Wyborczej” po raz kolejny przekonywał on, że pomysł wcale nie jest z sufitu wzięty, skoro rozważali go jacyś politycy w Niemczech (dodajmy, że w Japonii, a – co może najważniejsze – na Węgrzech również). Rozumiem, że wicepremier od nauki pragnie wyrwać się z kojca politycznej bieżączki, w której ciężki dobrozmianowy los umieścił go z ministrami Suskimi i posłami Czarneckimi, zapozować na kogoś z innej intelektualnej ligi, na wizjonera. Zastanawiam się tylko, dlaczego w swoim projekcie jest tak niekonsekwentny.

Jeśli bowiem podejmiemy zaproponowany przez Gowina tok myślenia, którego osią jest stwierdzenie „dziecko to też obywatel”, niezrozumiałym staje się próba scedowania na rodziców jedynie czynnego prawa wyborczego młódzi. A co – uniżenie pytam wicepremiera – z owych obywateli RP wyborczym prawem biernym? Już wiem, że jako ojciec jedynaczki dysponowałbym w systemie proponowanym przez Gowina jednym i połową głosu (bo drugą połową drugiego dysponowałaby żona; niejasne pozostaje, na jakie ułamkowe części dzieliłoby się wtedy głosy, czy poprzestaniemy na połówkach, czy na przykład – bo dlaczego nie, skoro już głos rozbijamy – nie zejść w rejony dziesiętne, tak bym mógł obdzielić wsparciem w imieniu córki sześć albo i siedem osób, w efekcie czego nienawidziłaby mnie później po siedmiokroć). Nie rozumiem jednak, dlaczego nie mógłbym w jej imieniu zostać prezydentem. Osobiście uważam, że wprowadzenie (restytucja) instytucji infanta i regenta to coś, bez czego trudno sobie wyobrazić polską (i w ogóle) politykę w XXI wieku. Nie umiem sobie też wyobrazić lepszego wcielenia w życie hasła „Rodzina na swoim”. Przecież gdybym miał więcej dzieci i zrobiłbym im ładną kampanię, mógłbym skupić w swoim ręku – jako regent właśnie – nie tylko prezydenturę, ale też np. ze trzy mandaty poselskie (wystarczy, by założyć koło poselskie) albo siedem mandatów senatorskich, ergo – założyć klub senacki i zasiąść w Konwencie Seniorów (odpowiednio mnożąc nie tylko legislacyjne wpływy, ale i parlamentarne uposażenia).

Jeśli rzeczywiście poważnie chce się walczyć z dyskryminacją obywateli ze względu na wiek – pole do działań właśnie w obrębie biernego prawa wyborczego jest bardzo szerokie. Dlaczego uznaliśmy na przykład, że prezydentem RP może zostać 36-latek, a 34-latek już nie? Dlaczego, by być skutecznie wybranym na posła, trzeba mieć lat 21, a do bycia radnym wystarczy zwykła pełnoletniość? Dlaczego ktoś liczący sobie 28 wiosen może być burmistrzem lub prezydentem miasta (próg wynosi tu 25 lat), ale o Senacie może jeszcze przez dwa lata zapomnieć? Że do zarządzania lokalną społecznością nadadzą się względni smarkacze, ale już do Centralnej Izby Refleksji potrzeba kogoś o dłuższym życiowym stażu?

Czy rzeczywiście – patrząc na metryki wielu polskich (na przykład) posłów i senatorów – można z nich wyprowadzić dowód, że mądrość przychodzi z wiekiem albo chociaż że bardziej zaawansowany wiek obniża ryzyko, iż do władzy dorwą się ludzie o emocjonalności gimnazjalistów i umysłach przedszkolaków? Że gdyby znieść te cenzusy, do władzy dorwałyby się hałaśliwe młodzieżówki? Dorwałyby się lub nie, bo ktoś by je jeszcze musiał wybrać. Jeśli już koniecznie minister Gowin chce się zapisać jako człowiek, który włącza do systemu demokracji wykluczonych zeń obywateli, niech się więc może skupi na reformie tych regulacji zalatujących czasami plemiennymi.

Ja dla porządku dodam tylko, że trudno mi sobie wyobrazić uzasadnienie dziś w biernym prawie wyborczym jakichkolwiek statusów. Od statusu wykształcenia zaczynając, bo – o czym przekonuje nas codziennie z mozołem wielu parlamentarzystów, tych parę liter przed nazwiskiem nie jest już żadną gwarancją jakości. A czasem – przeciwnie – stanowi zachętę, by od licencjonowanych luminarzy trzymać się z daleka.

Wszystko to byłoby jednak wyłącznie sztuką dla sztuki. W pomyśle Gowina, oprócz oczywistej chęci zabłyśnięcia, jest też – podejrzewam – drugie dno, makiaweliczne przekonanie, że ojcowie i matki rodzin wielodzietnych (a więc często najmocniej „doinwestowanych” choćby przez program 500+) chętniej decydowaliby się na wyborcze odwdzięczenie się budżetowym dobroczyńcom swoim pociech. Włączanie do społecznego krwiobiegu dzieci (szerzej: osób niepełnoletnich; w statystykach za dzieci uważa się osoby do 15. roku życia) stanowiących niespełna jedną piątą naszego społeczeństwa (ta liczba z roku na rok się zmniejsza i będzie się zmniejszać) nie może jednak polegać na nadawaniu im nowych praw i automatycznym delegowaniu ich na rodziców. Bo to będzie czcza, symboliczna fikcja. Największą przysługę politycy zrobiliby naszym dzieciom, pozwalając im przede wszystkim, by ich dzieciństwo jak najdłużej pozostało dzieciństwem. By mogły jak najdłużej trzymać się z dala od bajzlu, w który koledzy pana Gowina po mandatach i funkcjach zamienili w ostatnich kadenacjach polską politykę. By nie przenosić politycznych spękań na najdelikatniejsze piętra naszych rodzin, nie generować sytuacji, w których do młodzieńczego buntu i burzy hormonów dołączać się będą wojny z ojcem lub matką o to, że głosowała na nie tego, kogo w internecie obczaiło dziecko (tu pojawia się też pytanie, czy nie dostalibyśmy w pakiecie zjawiska kierowania wyborczych reklam do dzieci).

Dziecku do niczego nie jest potrzebne fikcyjne prawo wybierania posła. Jemu potrzebny jest poseł, który – zamiast bić pianę i uprawiać formalne inżynierie – da mu wreszcie sensowny wzorzec służby i poświęcenia. Pokaże, jak można – również w czteroletnich interwałach między kampaniami – wypruwać sobie dla ojczyzny flaki ciężką pracą, służyć obywatelom niezależnie od żywionych przekonań, budować prawdziwą wspólnotę.

Cyrk nie będzie ani trochę mniej cyrkiem przez to, że podarujemy szerszej publiczności prawo do ustalania składu wykonawców przedstawień. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Polski dziennikarz, publicysta, pisarz, dwukrotny laureat nagrody Grand Press. Po raz pierwszy w 2006 roku w kategorii wywiad i w 2007 w kategorii dziennikarstwo specjalistyczne. Na koncie ma również nagrodę „Ślad”, MediaTory, Wiktora Publiczności. Pracował m… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 28/2018