Pokryć, uważać, wybić

Wiele lat później filolog germański Aureliusz B., leżąc na łożu śmierci, miał przypomnieć sobie ów czerwcowy środowy wieczór, kiedy ojciec posadził go, malutkiego brzdąca, między sobą a dziadkiem, by obejrzeli razem mecz, i powiedział: - Ten dzisiejszy zapamiętasz na całe życie.

19.06.2006

Czyta się kilka minut

 /
/

Tak, z tamtych dni nie pozostaną mu w pamięci żadne inne obrazy - ani strzał główką Kollera, suchy i nagły, po którym tafla powietrza rozpadła się w amerykańskiej bramce na drobny pył, ani chlaśnięcie Kaki z trzeciego rzędu, które w mocnym ciele Chorwacji wywierciło dziurkę na wylot, ani rzeź południowych Słowian z Serbii, którzy z delectatio morosis od szóstej minuty kontemplowali na boisku własne szczątki, wielbili własną kupę przy pochodniach zapalanych przez argentyńskich metysów, ani harce Słoni, które ośmieszały najlepsze obrony świata, lecz twarzą w twarz z bramkarzem uciekały, gdzie pieprz rośnie, jak Staś na widok gołej Nel, ani zmartwychwstanie po latach piłkarza Figo, którego wielka twarz, przyczepiona do korpusu niczym balon do sznurka, znów wyrażała tryumfalnie bezbrzeżny smutek i pragnienie kobiet.

Pod powiekami Aureliusza B. dokonującego długiego żywota będą krążyły inne obrazy, a ręce będą pęczniały ciepłem na wspomnienie tamtych gwałtownych uścisków ojca, gdy w rytm trzykrotnych zaklęć biblijnego tenora Dariusza Szpakowskiego ("pokryć, uważać, wybić") rodzicielskie palce wtulały się w jego malutkie jeszcze piąstki, jakby to on, Aureliusz, był dla nich ostoją, która wchłonie każdą burzę, wygładzi każdy pląs, zhebluje konwulsje. Usłyszał Aureliusz wtedy jeszcze wiele innych dziwnych słów, "szkoda pracy jelenia", "bąk puścił się do przodu", i coraz głośniejsze okrzyki ojca, "zmiana", "zmieniaj pacanie", "dokonać zmiany", "zmiana czym prędzej", "dlaczego dureń nie zmienia", na co dziadek odpowiadał z chichotem "na wschodzie bez zmian, synu". Aureliusz zrozumie śmiech dziadka dopiero na studiach, lecz na razie wpatrywał się w dłonie postawnego mężczyzny, który siedząc na ławce przez godzinę, starał się urwać łeb plastikowej butelce, rzucając przed siebie spojrzenia skupione jak liście po jesiennym huraganie; dziwił się, że niemiecki napastnik wykrzykuje to samo słowo, co ojciec, gdy ten potyka się na chodniku albo tłucze talerz w kuchni (skąd właśnie matka wołała: "nic nie strzelą, nic nie poradzą, wszyscy jesteście tacy sami"); nie pojmował, dlaczego po przerwie wszystko działo się na prawej stronie ekranu, skoro ojciec kupił tak szeroki telewizor ("raz kozie śmierć, Aureliuszku, zastawimy się, lecz postawimy się i obejrzymy mundial na plazmie"); pytał się dziadka, co znaczą tak często powtarzane słowa "honor" ("to, wnuczku, pragnienie klęski na zapas") oraz "wstyd" ("to, wnuczku, kiedy klęska przychodzi sama"); zastanawiał się, dlaczego białych koszulek jest więcej niż czerwonych i dlaczego te pierwsze kopią piłkę do przodu, a te drugie do tyłu ("wciągamy, synku, przeciwnika"), odsuwał się od dziadka, który szczypiąc go nerwowo w łokieć, klepał jak katarynka tylko jedno zdanie "strzelą w ostatniej minucie, i tak strzelą w ostatniej minucie, za długo jestem na tym świecie, żeby nie wiedzieć"; ścierał z policzków łzy ojca ("całe moje życie, to wszystko jak całe moje zakichane życie"), aż wreszcie sam się popłakał, gdy w pokoju zapanowała wielka cisza i tylko od czasu do czasu ojciec wyjękiwał "plazma, nowa plazma".

Powietrza w płucach Aureliusza B. było coraz mniej, wiedział, że odchodzi z tego świata i niczego nie żałował, ani nienapisanych książek, ani niewydanych pieniędzy; jak przez mgłę czuł tylko jeden żal, że kiedy teraz, w roku 2080, na kolejnym mundialu, który już za miesiąc, mimo nie najlepszego losowania z trzeciego koszyka (Anglia, Szwecja, Malediwy) naprawdę nadarza się szansa wyjścia z grupy, nie zobaczy, jak Lo-Chi-Yijn z Gazpromu Olsztyn wykonuje z typową dla siebie mazurską flegmą swe znakomite rzuty wolne, jak Enedue Matu z Gazpromu Legnica strzela swoje fantastyczne główki po tych genialnych dośrodkowaniach Ibrahima Aza z Gazpromu Inowrocław, które po tylu latach piłkarskiej samotności wreszcie zapewniły nam awans do mistrzostw świata.

Marek Bieńczyk (ur. 1956) jest pisarzem i tłumaczem, historykiem literatury w Instytucie Badań Literackich PAN. Opublikował m.in. powieści "Terminal" i "Tworki", esej "Melancholia. O tych, co nigdy nie odnajdą straty" oraz zbiór felietonów "Kroniki wina". Przekładał m.in. Prousta, Ciorana, Barthesa i Kunderę. Stale współpracuje z "TP".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarz, historyk literatury, eseista, tłumacz, znawca wina. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. W 2012 r. otrzymał Nagrodę Literacką NIKE za zbiór „Książka twarzy”. Opublikował także m.in. „Szybko i szybciej – eseje o pośpiechu w kulturze”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2006