Pobożne grzechy

Adwent to czas zwiększonych kolejek przy konfesjonałach. Porozmawiajmy o spowiedzi.

06.12.2021

Czyta się kilka minut

Spowiedź podczas mszy w bazylice ­Najświętszego Serca Pana Jezusa w Krakowie.  11 czerwca 2021 r. / BEATA ZAWRZEL / REPORTER / EAST NEWS
Spowiedź podczas mszy w bazylice ­Najświętszego Serca Pana Jezusa w Krakowie. 11 czerwca 2021 r. / BEATA ZAWRZEL / REPORTER / EAST NEWS

Przez wieki konfesjonał był miejscem, w którym parafianin mógł, prawie twarzą w twarz, spotkać się ze swoim proboszczem czy wikariuszem. Prawie, gdyż spowiednik siedział sobie wygodnie, czasami na podgrzewanym siedzisku, a penitent klęczał jak na upokorzonego podsądnego przystało. Tak, podsądnego i to nawet nie przed sądem w państwie demokratycznym, ale przed feudalnym możnowładcą.

Penitent sam siebie oskarżał, przyznawał się do winy, wymieniając dokładnie policzone w rachunku sumienia grzechy, wyrażał żal i chęć poprawy, a spowiednik osądzał, czy to wystarczy do ważności sakramentu, choć na czym miała polegać ta ważność, trudno powiedzieć. Następnie wymierzał karę, czyli pokutę, i rozgrzeszał. Gdzieś w tym wszystkim jednak gubił się jeszcze jeden warunek, rzeczywiście konieczny, a mianowicie zadośćuczynienie. Przecież nawet jeśli spowiadający się odmówił za pokutę najdłuższą litanię, to krzywda wyrządzona bliźniemu nadal pozostawała krzywdą i, podbarwiona hipokryzją, podwójnie bolała.

Praktycznie do spowiedzi przystępowano raz, dwa razy w roku, najczęściej na koniec rekolekcji wielkopostnych. Zapewne stąd wzięło się przekonanie, że istnieje coś takiego jak spowiedź wielkanocna. Wielkopostne nauki i nabożeństwa rekolekcyjne miały jeden cel: ważną spowiedź. Ważną w znaczeniu, że ofiarowana Panu Bogu, miała za zadanie zmienić Jego nastawienie do penitenta z niechętnego na życzliwe. Na rekolekcjach, po przespowiadaniu uczestników, następowała tzw. komunia generalna, i poza małymi wyjątkami do Stołu Pańskiego w ciągu roku nie przystępowano, chyba że wypadł pogrzeb, rzadziej ślub, no i odpusty.

Dopiero gdy zaczęto organizować rekolekcje adwentowe, gdy zaczęły powstawać wspólnoty kościelne, duszpasterskie, częstotliwość przystępowania do sakramentu pokuty i Eucharystii zwiększyła się. Powoli zanikała też ścisła zależność przystępowania do Stołu Pańskiego od przystąpienia do spowiedzi. Słowem – te dwa sakramenty uniezależniły się od siebie, co nie znaczy, że utraciły wewnętrzną więź.

W swoim założeniu spowiedź jest sakramentem pokuty i pojednania, a więc jest uzewnętrznieniem nieraz bardzo długiego procesu przemiany mentalności i osobowości. Paweł Apostoł tak pisze do Efezjan: „Wy (...) nauczyliście się Chrystusa. Słyszeliście bowiem o Nim i w Nim zostaliście pouczeni zgodnie z prawdą w Jezusie, że należy odrzucić starego człowieka z jego wcześniejszym sposobem życia, człowieka niszczonego przez zwodnicze żądze. Pozwólcie się odnawiać Duchowi w waszym myśleniu” (Ef 4, 20-23). Spowiedź stanowi więc zamknięcie procesu powracania do wspólnoty Kościoła, czego wyrazem jest ucztowanie przy Stole Pańskim znowu razem z siostrami i braćmi w wierze. Tym sposobem sakrament pokuty powoli odzyskuje swoje istotne, wspólnotowe, kościelne znaczenie. Przestaje być jeszcze jedną pobożną, indywidualną praktyką, a staje się dziełem wspólnoty. To sprawia, że zmianie ulega też sposób spowiadania i częstotliwość przystępowania do spowiedzi. I tu zaczynają się nowe schody, zmiana oczekiwań, z jakimi wierni przychodzą do konfesjonału. Oczekiwań, których jednak w konfesjonale spełnić niepodobna.

Pokusa duchowej światowości

Ponoć gdzieś na południu Europy przystępujący do spowiedzi zaczynają tak: proszę ojca, mam takie grzechy, jakie ma każdy – powiedzmy – pięćdziesięcioletni mężczyzna, za które oczywiście żałuję. U nas zaś: nikogo nie zabiłem, nie podpaliłem, nie obrabowałem, to z czego mam się niby spowiadać.

To prawda i jest to dobra prawda. Dobra dlatego, że jakoś, lepiej lub gorzej, świadczy o tym, iż penitent twardo stąpa po ziemi, poczuwa się do odpowiedzialności za życie swoje i innych. Nie wzywa bowiem Pana Boga „nadaremno” do „czczych rzeczy”, ale w pocie czoła, jak Pan Bóg przykazał, uprawia swoją rolę. Paweł Apostoł mówi: „Bracia (...) sami wiecie, jak trzeba nas naśladować, bo nie próżnowaliśmy u was. Chleba nie jedliśmy u nikogo za darmo, ale pracowaliśmy dniem i nocą w trudzie i znoju, aby dla nikogo z was nie być ciężarem. Nie, żebyśmy nie mieli do tego prawa, ale chcieliśmy dać wam samych siebie jako przykład do naśladowania. Gdy bowiem byliśmy u was, nakazywaliśmy: »Kto nie chce pracować, niech też nie je!«. Słyszymy bowiem, że niektórzy u was próżnują. Nie pracują, lecz udają, że pracują. Nakazujemy im i upominamy ich w Panu Jezusie Chrystusie, aby pracując spokojnie, jedli własny chleb. Wy zaś, bracia, nie zniechęcajcie się w czynieniu dobra. Jeśli ktoś nie posłucha słów naszego listu, zapamiętajcie go sobie i nie przestawajcie z nim, aby się zawstydził. Nie uważajcie go jednak za wroga, lecz upominajcie jak brata” (2 Tes 3, 7-16).

My jednak tak rozbudowaliśmy teologię moralną, że w ostatecznym rozrachunku przybrała ona formę kazuistyki. Dorobiliśmy się nawet, jak mówi papież Franciszek, logiki kazuistycznej, w której o wierze myśli się „jedynie w kategoriach »można« lub »nie można«, jak daleko wolno, a jak daleko nie wolno”. Ta logika prowadzi do niekończącego się liczenia i ważenia grzechów, do nieustającego lęku i pytań, czy czeka mnie zbawienie, czy już wystarczająco zasłużyłem na nie, czy Bóg przestał się już na mnie złościć, czy może powinienem jeszcze więcej i więcej odmawiać litanii, nowenn, koronek itd.

Dlatego czasami ma się wrażenie, że spełnia się Jezusowa przestroga: „Jezus przemówił do tłumów i do swoich uczniów: »Miejsce Mojżesza w nauczaniu zajęli nauczyciele Pisma i faryzeusze. Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, czego was uczą. Nie naśladujcie jednak ich czynów. Mówią bowiem, ale sami nie czynią. Przygotowują wielkie ciężary, których nie można unieść, i nakładają je ludziom na ramiona, a sami nie chcą ruszyć ich nawet palcem. Czynią zaś wszystko, aby pokazać się ludziom«” (Mt 23, 1-5). Choroba dwulicowości, która dotknęła nauczycieli Pisma i faryzeuszów, dotyczy również nas, duchownych katolickich, czy szerzej chrześcijańskich, jak też religii niechrześcijańskich oraz ateistów. Nie nowy to wynalazek, ale wiekowy jak chrześcijaństwo, jak w ogóle życie religijne.

Manowce pobożności

Wspomniałem już, że konfesjonał nie jest dobrym miejscem na wszystko, zwłaszcza na – jak się to jeszcze czasami mówi – kierownictwo duchowe czy towarzyszenie duchowe, a tym bardziej na katechezę przygotowującą do uczestniczenia w liturgii. A już na pewno nie jest dobrym miejscem na poradnictwo psychologiczne, małżeńsko-rodzinne czy seksuologiczne. Na te działania trzeba znaleźć inny czas i inne miejsce. A że sprawa jest pilna, to wie każdy, kto uczciwie chce towarzyszyć swoim siostrom i braciom w ich dotrzymywaniu kroku Panu Bogu.

Nie bez powodu Franciszek wzywa zarówno duchownych, jak i świeckich do nawrócenia duszpasterskiego, do odejścia od bezdusznej technologii duszpasterskiej, czyli starego rytualizmu i klerykalizmu. A ostatnio, widząc działania antyszczepionkowców, wzywa do poszanowania rozumu i dowartościowania nauki w życiu religijnym. Nasza pobożność może się bowiem stoczyć w krainę utylitaryzmu, a co gorsza: zabobonu i magii. „Jeśli Chrystus jest naszą nadzieją tylko w ziemskim życiu, to jesteśmy bardziej godni pożałowania niż wszyscy ludzie (1 Kor 15, 19)” – mówi Paweł Apostoł.

Chętnie np. czcimy błogosławionych i świętych jako naszych orędowników i pośredników, a niewiele korzystamy z ich wiary, choćby z dzieł Jana od Krzyża czy Ignacego z Loyoli. Ktoś kiedyś powiedział: Pan Jezus z dziećmi się bawił, a nauczał dorosłych, a my odwrotnie, z dorosłymi się bawimy, a nauczamy dzieci. Słowem, spowiedź nie jest zabiegiem samoistnie zmieniającym nasze podejście do życia, ale jest sprawdzianem, na ile to życie jest chrześcijańskie i na ile nie jest.

W pierwszej księdze „Nocy ciemnej” Jan od Krzyża mówi „o pewnych niedoskonałościach duchowych, jakie popełniają początkujący pod wpływem nałogu pychy” oraz „wady głównej, którą jest łakomstwo duchowe”. Mówi też o duchowej nieczystości, duchowym gniewie, chciwości, zazdrości i lenistwie. Tak więc analogicznie do siedmiu grzechów głównych, które znamy z katechizmu, mamy siedem grzechów głównych duchowych, odnoszących się wprost do relacji: człowiek i Bóg.

Dalej mówi, że tych, którzy już zdecydowali się opowiedzieć za Bogiem, którzy chcą się z Nim mocniej związać, zaprzyjaźnić, którzy już w Niego i Jemu zaczynają wierzyć, Bóg „obdarza pieszczotami na sposób czułej matki”. Ale gdy dziecko podrośnie, matka, i analogicznie Bóg, „nie nosi go na rękach, lecz każe mu stąpać na własnych nóżkach, aby powoli wyzbywało się słabości i zabierało do rzeczy większych i istotniejszych”. Bywa jednak, że człowiek tak rozsmakuje się w dziecięcym pokarmie i dziecięcych przyjemnościach, że nie chce, wprost boi się wydorośleć. Taki człowiek „znajduje rozkosz w długich modlitwach, trwających ­ nieraz całe noce, upodobanie w ­pokutach, ­zadowolenie w postach i pociechę w przystępowaniu do sakramentów oraz w rozmowach o rzeczach Bożych”.

Tak rozmodleni ludzie wpadają czasem w „pewien rodzaj ukrytej pychy”, to znaczy w samozadowolenie, w zadowolenie „z samych siebie i ze swoich uczynków, mimo iż prawdą jest, że rzeczy święte same z siebie rodzą pokorę”. Ten rodzaj pychy przejawia się w nieodpartej „chęci rozmów o rzeczach duchowych z innymi. Często zresztą w tym celu, by innych nauczać, niż by się od nich uczyć. Gdy zaś napotkają u nich inny rodzaj pobożności niż ich własny, potępiają ich w swoim sercu, a nawet i zewnętrznie w słowach. Stają się wtedy podobni do tego faryzeusza, który chełpił się przed Bogiem ze swych czynów i pogardzał celnikiem”.

W rezultacie człowiek modli się do siebie, a nie do Boga. Wierzy, czy wprost jest przekonany, że to, co przeżywa na modlitwie, jest niepodważalnym dowodem na obecność i działanie Boga. Wszystko zaś, co nie mieści się w jego głowie, jest z całą pewnością od Złego. To pewnie stąd takie wielkie, choć chyba słabnące zapotrzebowanie na wszelkiego rodzaju egzorcyzmy i tzw. świadectwa, które często są niczym innym, jak tylko powtarzaniem utartych frazesów: wtedy a wtedy nawróciłem się i od tamtej pory Chrystus jest moim jedynym Panem. „Czasem te dusze – pisze Jan od Krzyża – dochodzą do takiego stanu, iż pragną, aby nikt prócz nich nie był doskonały. Potępiają więc wszystkich przy każdej sposobności słowami i czynami, widząc źdźbło w oku bliźniego, a nie dostrzegając belki w swym własnym”.

Dzisiaj u nas...

Pewnie gdzieś tutaj bije zatrute źródło naszych dzisiejszych kłopotów. Jak inaczej pojąć, dlaczego przyjmowanie hostii „na rękę i na stojąco” ma być świętokradztwem, profanacją? Dlaczego niby msza w rycie trydenckim jest „mszą wszech czasów”, w domyśle „jedynie ważną”? Jak można ośmieszać Boga i Kościół, twierdząc, że „Ciało Pańskie nie zaraża?”, a przeciwnie, na wzór tabletki od bólu głowy, jest „lekarstwem na wszelkie choroby duszy i ciała”? Dlaczego ponad racje rozumowe, medyczne, stawiamy bełkot samozwańczych specjalistów od wszystkiego, twierdzących, że np. maseczki szkodzą zdrowiu, a szczepienie przeciw covidovi narusza naszą wolność i jest przejawem braku wiary w moc Boga? W jakim celu chce się spolonizować Chrystusa i Jego Matkę do tego stopnia, że stają się Oni naszą wyłączną własnością?

Zastanawiając się nad odpowiedzialnością za Kościół w duchu soborowym, a w dobie epidemii szczególnie nad uczestnictwem w liturgii Kościoła, czy nie warto posłuchać Karla Rahnera SJ: „Rozumie się samo przez się, że kościelny prawodawca – jako zastępca Boga – nie może ustanawiać woli Boga; z tej racji nie może – jako zastępca Boga – też moralnie i w sposób bezpośredni zobowiązywać do zachowania czysto kościelnych przykazań, lecz może to czynić tylko w tym sensie, w jakim przykazania te w konkretnym przypadku są współobecne w chrześcijańskiej woli przynależenia do Kościoła”.

Tymczasem jakaś część duchownych i świeckich katolików, według terminologii Jana od Krzyża część „dusz”, skrywając to przed sobą, chciałaby, „żeby Bóg chciał tego, czego chcą one, a przeciwnie, pragnienie tego, czego Bóg pragnie, napawa je smutkiem i odrazą do uzgodnienia swej woli z wolą Boga. Stąd też często sądzą błędnie, że to, co nie odpowiada ich upodobaniom i woli, nie jest wolą Bożą, a to, co ich zadowala, zadowala również i Boga. Mierzą więc Boga swoją miarą, a nie siebie Bożą. Jest to zupełnie sprzeczne z tym, czego Pan nauczał w Ewangelii. »Kto by stracił swoją wolę dla Mnie, znajdzie ją, a kto by chciał zachować swoją wolę, straci ją«”.

Wciąż więc wyszukujemy coraz skuteczniejsze modlitwy „w sprawach trudnych i beznadziejnych”, to znaczy takich, które w rzeczywistości są niczym innym, jak tylko częścią naszego losu, jak choroby czy śmierć, albo zwykłym biegiem rzeczy, jak wypadki drogowe czy niezdana matura. A przecież nie chodzi o to, by Bóg na nasze żądanie, nazywane np. modlitwą wstawienniczą, zawieszał naturalny, bo stworzony przez Niego bieg rzeczy. Jeśli o coś prosić Boga, to nie o uwolnienie nas z „tego świata”, ale o odważne zmierzenie się z nim. Uwierzenie, że nie przez przypadek jesteśmy tu, gdzie jesteśmy, ale że tu i teraz jesteśmy Bogu potrzebni. Taka jest nasza misja: być sakramentem obecności i działania Boga. Znakiem, że najważniejszym powodem, dla którego Bóg nie opuszcza swego ludu, jest fakt grzeszności tegoż ludu.

A może by tak na siedząco?

Jakieś ćwierć wieku temu widziałem po raz pierwszy w katedrze w Chartres konfesjonały z pleksiglasu w kształcie małych kontenerów. Wewnątrz znajdował się stół, dwa fotele, ale i tradycyjny konfesjonał z kratką. Spowiednik i penitent zazwyczaj siedzieli naprzeciw siebie. Można było bez pośpiechu rozmawiać. Dyżur konfesjonałowy trwał cały dzień.

W Polsce „miejscem indywidualnej spowiedzi są konfesjonały ustawione w kościołach, kaplicach i w tych pomieszczeniach, w których miejscowy ordynariusz pozwala odprawiać Mszę św. (np. w punktach katechetycznych)” – czytamy we wprowadzeniu ogólnym do rytuału „Obrzędy pokuty dostosowane do zwyczajów diecezji polskich”. Ale „w koniecznych wypadkach kapłan posiadający jurysdykcję może w każdym miejscu ważnie i godziwie wysłuchać spowiedzi i udzielić rozgrzeszenia”. To ważne – taką koniecznością jest według mnie fakt, że wielu przystępujących do spowiedzi przede wszystkim potrzebuje rozmowy, np. zachęty do podjęcia leczenia odwykowego.

„Kapłan niech przyjmie penitenta z braterską miłością i ewentualnie niech go pozdrowi uprzejmymi słowami”. Nie wiem, po co to „ewentualnie”? A więc nie sędzia, nie oskarżenia, nie kara, ale radość ze spotkania z kimś niespodziewanym, który przychodzi nie tylko się oskarżać, ale podzielić się ze starszym Kościoła trudnościami „w prowadzeniu życia chrześcijańskiego”, czytamy we wspomnianym wprowadzeniu. Dowiadujemy się też, że „pojednanie pokutujących może się odbywać o każdej porze i w każdym dniu. Wypada jednak, aby wierni znali dni i godziny, w których kapłan jest obecny dla wykonywania tej posługi. Wiernych należy przyzwyczaić, by spowiadali się poza Mszą, zwłaszcza w ustalonych godzinach”. Słyszy się, że w niektórych parafiach urządza się specjalne kaplice i buduje konfesjonały na wspomniany już francuski sposób.

Posługa w konfesjonale, jeśli nie ma być fikcją, musi mieć swoje przedłużenie poza kościołem. Spowiednik nie może bawić się w psychoanalityka, doradcę małżeńskiego i rodzinnego czy ­seksuologa lub gerontologa, ani w moralistę czy etyka. Jego powołaniem jest szukanie razem z siostrami i braćmi i odnajdywanie Boga we wszystkim i ponad wszystkim, jak mówi Ignacy z ­Loyoli. Ignacy w „Ćwiczeniach duchowych” proponuje również rozpoczynanie rachunku sumienia nie od liczenia i ważenia grzechów, ale od domyślania się i odnajdywania tego, gdzie dzisiaj działa Chrystus, po to, by podjąć z Nim współpracę. Przy takim postawieniu sprawy okazuje się, że nie ma takiego miejsca na ziemi ani w niebie, gdzie nie byłoby Boga. Z piekłem włącznie.©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Jezuita, teolog, publicysta, poeta. Autor wielu książek i publikacji, wierszy oraz tłumaczeń. Wielokrotny laureat nagród dziennikarskich i literackich.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 50/2021