Po pierwsze poetyka

Najważniejsza jest polszczyzna, a poezja jest jej doktorem. Prawie wszystkie wiersze uwalniają od przykrego uczucia zniweczenia czy też stetryczenia znaczeń (tyle o polityce).

20.07.2010

Czyta się kilka minut

Męczymy się zakneblowaniem mowy i jednoczesną teatralizacją życia publicznego: Polak nie myśli, tylko czuje; prawdziwy patriota wie, dlaczego głosuje na prawdziwego patriotę; mężczyzna, który nie płacze, nie zasługuje na poważanie. Żyjemy w tautologiach. Wyginęły całe gatunki sensów.

Język po wyborach uwiądł, a może nawet skonał. Żadnego w tym bohaterstwa, nic męczeńskiego. Leży język, bez właściwości, jak rybi szkielet do cna obrany z mięsa. Zdarzyło mi się pisać grubo przed rokiem, że polszczyzna się wściekła. Nie przewidziałem, że może być coś gorszego od języka wściekłego, a mianowicie język zwiędły.

Kampania przypominała leniwe obijanie się za pomocą nieświeżych, zwiędłych połci. Deklarowana zasada niestosowania przemocy nie była przestrzegana, oczywiście, tyle tylko że zamiast prawdziwej walki odbywały się zapasy w czymś lepkim. Te cisnące się gastronomiczne porównania mają wspólny mianownik - nieświeżość, nieautentyczność, obleśność.

Co powiedziawszy, rzucam politykę na rzecz poetyki. Poetyka buduje, polityka rujnuje. Co powiedziawszy, czuję bardzo wyraźnie, że polityka nie da się łatwo rzucić.

Rzucam, przynajmniej staram się to zrobić, bo najważniejsza jest polszczyzna, a poezja jest jej doktorem. Prawie wszystkie wiersze uwalniają - lepiej lub gorzej - od przykrego uczucia zniweczenia, czy też stetryczenia znaczeń. Już tylko przeglądanie ostatnio wydanych książek uświadamia, że dzieje się, dzieje się - ludzie, dzieje się! - stary cud, polegający na tym, że mowa najmniej praktyczna reanimuje język powszechnie stosowany. Mowa pięknoduchów, pogardzana nawet przez niektórych znawców, w sytuacjach kryzysu komunikacji odgrywa rolę bez porównania ważniejszą niż mowa publicystów. Andrzej Sosnowski oczyszcza powietrze, poeta radykalny pomaga oddychać, sceptyk dodaje otuchy. Zbiorek Tomasza Pułki jest stokroć skuteczniejszy od programów Moniki Olejnik, Andrzej Niewiadomski na głowę bije Jacka Żakowskiego, Piotr Semka w porównaniu ze Szczepanem Kopytem nie ma żadnych atutów, Mariusz Grzebalski mówi o rzeczy i do rzeczy o niebo (i piekło) ciekawiej niż wszyscy z "Rzepy" i "Wyborczej" razem wzięci. Bo tamci idą za tłumem, co najwyżej starając się nieco skorygować ruchy potwornego cielska, poeci zaś rozczłonkowują monstrum, stawiając kwestie nowe lub chociaż inaczej.

Samodurstwo, szajba, wygłup - rzeknie ktoś świadomy natury spraw, tego, że liczy się siła pieniądza i symboli. Do tej zaś stanowczo bliżej publicystom, którzy co rusz stają się armią zaciężną takich czy innych projektów (udawanie pragmatyzmu) lub ideałów (udawanie polityki), podczas gdy poetów, wiadomo, nikt nie chce, nawet wrażliwe dziewczyny straciły do nich upodobanie. Zapewne, lecz w światku dziennikarskim nietrudno dostrzec symptomy niespodziewanej wiary w pisarstwo tzw. piękne. Zauważmy, że sporo znanych komentatorów próbuje przejść na stronę literatury. Kiedyś też tak było, ktoś powie. Tak, ale kiedyś literaturę uważano za środek kultury, a dzisiaj przestano. I dlatego wysyp książek napisanych przez dziennikarzy budzi zdziwienie.

Pal licho "Przerwę w pracy" Pawła Lisickiego. Nie powstała z ambicji artystycznych, nawiązuje do konwencji powieści tendencyjnej, chce przekonać czytelnika do poglądów autora na temat "cywilizacji śmierci", która rzekomo opanowuje współczesny świat. Jest uproszczoną ilustracją uproszczonej ideologii.

Ale w przypadku "Romansu sentymentalnego" Piotra Zaremby mamy do czynienia z czymś innym. To nie jest, nie tylko, reminiscencja z końca PRL, mająca być źródłem do niedawnej historii. Nie jest to również reminiscencja autobiograficzna, mająca oświetlić osobisty i pokoleniowy rodowód narratora, pisarza, wszystkich, którzy poczują się z nim spokrewnieni. Autorowi wyraźnie chodzi o skonstruowanie takiego świata, który nie dałby się sprowadzić do podręcznikowej czy propagandowej podstawy. Wprawdzie w rejestrze doświadczeń jego bohaterów mieści się NZS, są tam epizody oporu przeciw komunie, jest jeszcze ufność w postawy społecznikowskie, życie w klimacie impasu, w stanie zimnej desperacji, coraz lepiej wyczuwalnej pod koniec lat osiemdziesiątych, z przemocą i biedą dzielącej odpowiedzialność za wyjazdy, bezsilność, alkohol. Lektura socjologiczna, nastawiona na analizę dyskursu publicznego, prozę Zaremby uzna za niewiele wnoszącą do portretu PRL "po zapaści", mnie o wiele bardziej ciekawi intencja wyznaczenia jakiejś perspektywy egzystencjalnej, nie do uchwycenia w języku dziennikarskim, a jednak ważnej i wartej (trudu) powieści.

Można iść dalej tym tropem, wymieniając książki Grzegorza Miecugowa, Pawła Goźlińskiego, Mariusza Ziomeckiego (sprzed paru lat), wspomnieć paru nieomal klasyków (Wildsteina, Horubałę, Ziemkiewicza), zdecydowanie osobno umieścić nazwisko Cezarego Michalskiego, jeszcze gdzie indziej Jerzego Sosnowskiego, podobnie Krzysztofa Vargi, zauważyć zauważone, a mianowicie, że za pomocą powieści chętniej wojuje prawica...

Wysiłki tych postaci są hołdem dla literatury, a może autoterapią, detoksykacją, wyswobadzaniem się z języka komentarza, który - jak żaden język - wydaje się do cna zużyty. Nie odżywi go felieton, a powieść - być może. Bo czasami trudno uwierzyć, że u nas rozmawia się serio o sprawach tak niewartych uwagi człowieka rozumnego, że zatrzymywanie się przy nich choćby na krótką chwilę zdaje się haniebną stratą czasu. Kłopot polega na tym, że ich działanie jest narkotyczne. Zajmować się przemianą pana prezesa Kaczyńskiego, będąc w latach już więcej niż średnich, co za bzdura? A jednak jej uległem. Napisać o człowieku bez właściwości, raz jeszcze? O, to co innego, to byłoby warto.

Przed laty, w Ameryce goszcząc, nasłuchałem się o darmowych lekach dla starszych osób. Gore i Bush liczyli zyski i straty. Ich państwo nie było za bogate, żeby mówić o takich sprawach. Nasze stać na to, żeby nie gadać o niczym. Dlatego przeciętny wiersz, zestawiony z nawet wyśrubowanym dyskursem politycznym, to w Polsce kraina żyzna w myśli, rozciągająca się nad bezkresną niziną. Pisze gorzko, ponuro młody poeta, Tomasz Pułka: "Odrzucać przyjmować idee / jak aport psu" ("Życie").

Afekt do literatury rzadko bywa odwzajemniony, tak, to również chcę powiedzieć. Zwłaszcza poezja zdaje się wręcz niedotykalska, lecz czasami nie ma wątpliwości - dwie linijki wiersza mówią więcej niż wszyscy razem najtężsi mocarze naszej polityki przez długie tygodnie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 30/2010

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku 6 (30/2010)